piątek, 17 maja 2013

Część 42

Obudziłam się pierwsza i poszłam do toalety. Było mi tak okropnie niedobrze, że zwymiotowałam.
Przyszedł Ethan, kucnął przy mnie i położył dłoń na plecach. Poprosiłam go, żeby wyszedł, ponieważ nie chciałam by widział mnie w takim stanie. Kiedy zamknął drzwi, umyłam zęby i poprawiłam jakoś swój wygląd. Miałam zaspane oczy, włosy sterczały mi w inną stronę i chciałam wrócić do łóżka, ponieważ ból głowy był okropny.
Poszłam do kuchni i usiadłam na stołku. Przede mną pojawiła się szklanka wody i tabletka. Bez pytań ją wzięłam i popiłam trzema łykami, po czym się skrzywiłam.
- Niedobra.
- Nie ma być dobra, tyko ma pomagać – powiedział Ethan i podał mi na talerzu obiad.
Chyba przeczuwał, że dużo nie zjem, więc zrobił naleśniki z czekoladą. Uśmiechnęłam się i zaczęłam jeść.
- Która godzina? - Spytałam z pełną buzią i zrobiło mi się głupio.
- Piąta.
- Długo spaliśmy – kiwnął głową – co dziś robimy?
- A co chcesz robić? - Odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Spać – oddałam talerz.
Zdziwił się, ponieważ zjadłam tylko dwa naleśniki z czterech. Jednak bez pytania go wziął i skończył jeść za mnie. Oparłam głowę na rękach i patrzyłam w ten widok. Byłam tak zamyślona, że nie usłyszałam co powiedział.
- Lena.
Ocknęłam się i powiedziałam:
- Przepraszam. Zmyśliłam się.
Uniósł brwi, lecz powtórzył pytanie:
- Chcesz obejrzeć jakiś film?
- Powinnam się pouczyć, jeśli... - Nie dał mi dokończyć.
- Nie idziesz jutro do szkoły – powiedział stanowczo, kładąc nacisk na każde słowo.
- A praca? - Uniosłam brew.
- Zobaczymy. Nie jestem chętny temu, żeby któreś z nas szło do pracy, ale może będzie to lepsze niż siedzenie w domu i czekanie na śmierć.
Wstawił talerz do zlewu i podszedł do mnie. Stanął naprzeciw, a ja powiedziałam śpiewnie:
- Więc powinnam chodzić do szkoły! - Po czym się zaśmialiśmy.
Ethan schował głowę w zagłębieniu mojej szyi, a ja go objęłam. Poczułam, że naprawdę muszę zapewnić mu ochronę.
- Ethan – spojrzał na mnie – rozmawiałeś z moim tatą?
Westchnął i kiwnął powoli głową.
- Lena, proszę cię... On cię pakuje w kłopoty – powiedział nagle.
- O co ci chodzi? Nieważne, posłuchaj, muszę się z nim spotkać.
Wyciągnął zgiętą kartkę z tylnej kieszeni i wręczył mi. Rozwinęłam ją i kiedy czytałam, Ethan dalej mnie obejmował, jakby się bał, że ucieknę. Na kartce było napisane 17:30 plaża. Smocza wyspa.
- Ethan! - Krzyknęłam na niego i wyrwałam z objęć.
Widziałam ból w jego oczach, kiedy go tak potraktowałam.
- Lena, przepraszam, że ci nie powiedziałem – mówił zrozpaczony – chciałem cię chronić.
- Muszę z nim porozmawiać – powiedziałam, poszłam po kurtkę i ubrałam ją.
Smocza wyspa to mała wysepka, dwa kilometry na północ od mieszkania Ethan'a. Często z tatą tam jeździliśmy, kiedy byłam mała. Dlatego Jessie zaczął nazywać to Smoczą wyspą i my później też.
- Czekaj! - Krzyknął, kiedy stałam na tarasie – idę z tobą.
- Nie – spojrzał na mnie zdziwiony – wybacz, ale idę sama. Muszę porozmawiać z tatą. Nic mi nie będzie – powiedziałam z naciskiem i mocno pocałowałam go w usta.
Dlaczego czułam, że widzę go po raz ostatni? Tak jakbym okłamywała go, a moim prawdziwym zamiarem jest ucieczka. Czułam, ze muszę się z nim pożegnać. Dlatego chyba powiedziałam te słowa:
- Kocham Cię – i wybiegłam na plażę.
Nie chciałam się odwracać. Miałam łzy w oczach. Najgorsza była świadomość, że nie wiedziałam dlaczego.
Do taty doszłam w dziesięć minut. Szłam szybko, pawie biegłam. Zresztą czekał bliżej niż się spodziewałam.
- Cześć - powiedziałam rzucając mu się w ramiona.
Pogłaskał mnie po głowie i odparł:
- Cześć skarbie. Tak bardzo się cieszę, że nic ci nie jest.
Zaprowadził mnie na skały i usiedliśmy na jednej.
- Trzymasz się jakoś? - Spytał tata.
- Jakoś. Byłeś w szpitalu?
- Oczywiście. Chciałem zobaczyć jak się czujesz, ale mama mnie nie wpuściła. Poprosiłem Ethana by przekazał ci wiadomość – uśmiechnął się, lecz jego uśmiech nie przypominał już dawnych uśmiechów.
- Co mam robić? - Spytałam nagle, po chwili ciszy.
- To znaczy?
- Nie chcę by Ethan był w to zamieszany. Chcę go chronić i chcę to skończyć. Tylko nie wiem jak – wytłumaczyłam bliska płaczu.
Tata objął mnie ramieniem i spytał:
- Kochasz tego chłopaka? - Kiwnęłam głową i łzy zaczęły mi lecieć, jak kostki domina pchnięte przez człowieka.
Tata nic nie mówił, tylko ocierał nadmiar łez na moich policzkach. Po chwili się uspokoiłam, otarłam twarz i spojrzałam na tatę.
- Co robimy? - Spytałam.
- Daj mi trochę czasu. Załatwię to.
- Tato – powiedziałam wstając – nie mamy czasu. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Boję się o wszystkim moich bliskich. A w końcu zaczyna mi się układać w życiu.
- Wiem kochanie. Naprawdę przepraszam – podszedł do mnie i przytulił – kilka dni. Obiecuję.
- Dobrze – powiedziałam po krótkim namyśle – można się z tobą jakoś skontaktować, gdybym miała problem?
- Przykro mi, ale wszystkie sposoby są zbyt niebezpieczne. Ja będę się kontaktował z tobą.
- Ale – chciałam coś dodać, lecz się wycofałam.
Pożegnałam się z tatą i wróciłam do mieszkania. Weszłam przez taras i zamknęłam za sobą drzwi.
- Ethan! - Zawołałam, jak gdyby nie było poprzedniej `kłótni`.
Odpowiedziała mi cisza. Zawołałam jeszcze raz, po czym ruszyłam w kierunku sypialni. Drzwi były otwarte, a w środku było pusto. To samo w łazience. Spojrzałam jeszcze raz do sypialni – kluczyki leżały na szafce, więc nigdzie nie pojechał. Wróciłam do kuchni i zauważyłam jakąś kartkę na blacie. Mamy Ethan'a. Jeśli chcesz go odzyskać bądź dziś o 19:00 w motelu na północ. Jeśli cię nie będzie, zabijemy go. Tak brzmiała treść kartki. Nadawca nie musiał się podpisywać, bym wiedziała kto to. W moich oczach pojawiły się łzy, a w sercu strach. To moja wina. Życie Ethan'a leży w moich rękach. Nie wiedziałam co robić. Znaczy – oczywiście, że tam pojadę. Ale bez planu, ta akcja ratownicza nie będzie miała sensu. Muszę jechać do Lexi.
Byłam w szoku, lecz nie pozwalałam na stratę panowania nad nim. Zamrugałam by nie płakać i poszłam do sypialni. Związałam włosy w koka, zarzuciłam kurtkę i telefon (naładowany już). Wzięłam jedną tabletkę na ból głowy, a pudełeczko schowałam do kieszeni kurtki. Chwyciłam kluczki i poszłam do samochodu. Na wszelki wypadek, zamknęłam drzwi na klucz. Z podjazdu wjechałam z piskiem opon i przekraczając dozwoloną prędkość ruszyłam na komisariat. Gdy nierówno zaparkowałam, wyskoczyłam z auta, blokując je i pobiegłam przed siebie. Wpadłam przez drzwi i ruszyłam prosto do gabinetu Lexi, nie zwracając uwagi na gapiów. Weszłam i przerwałam kłótnię Lexi i Jim'a.
- Przepraszam – powiedziałam i chciałam wyjść, lecz mnie zatrzymali.
- Nie, nie. Wchodź. Właśnie skończyliśmy – powiedziała Lexi i spytała: - coś się stało?
- Ethan. Porwali go.
Lexi i Jim zamilkli i spojrzeli na mnie jak na psychicznie chorą. Usiadłam i opowiedziałam im wszystko. Kiedy skończyłam, spytałam:
- I co robimy?
- Ty nic nie robisz. My się wszystkim zajmiemy.
- Co?! - Krzyknęłam – nie mogę tak po postu siedzieć i czekać, aż go zabiją. Oni chcą dorwać mnie. Nie słuchała mnie pani?
- Słuchałam, ale to zbyt...
- Mam to gdzieś – przerwałam jej – jadę ratować mojego chłopaka. Przyszłam wam to powiedzieć tak po prostu. Gdybyście chcieli się zabawić – powiedziałam ironicznie i wyszłam trzaskając drzwiami.
Spojrzałam na zegarek – druga trzydzieści. Nie mogłam jechać tam sama. Było pewne, że potrzebowałam pomocy, wsparcia. Postanowiłam jechać do kina. Do Sam'a.
Wsiadłam do samochodu i zanim ruszyłam, wzięłam dwie tabletki. Ból był tak silny, że nie wiedziałam czy dam radę prowadzić, lecz musiałam to zrobić.


Ehh... tracę dryk. Mniejsza. Kolejna część - niedziela. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz