sobota, 28 grudnia 2013

Where is the end? koniec

Nie zauważyła mnie, ale byłem prawie pewien, że to mnie szuka. Dziewczyna widząc moje trzęsące się ręce spytała:
- Chcesz stad iść, prawda? - Kiwnąłem głową.
Wzięła mnie za rękę i poszliśmy w kierunku przeciwnym do cioci. Zeszliśmy na niższy poziom i wyszliśmy z molo.
- Dzięki – powiedziałem i oboje się rozeszliśmy.
Ruszyłem szybko do domu. Nie miałem pojęcia co ciocia robiła w mieście, ale pewnie miało to ze mną jakiś związek. Na progu minąłem się z tatą, który wychodził na nocną zmianę.
- Ze szkoły? - Spytał unosząc brwi.
Kiwnąłem głową, więc mnie przepuścił. Padłem na łóżko i powoli uspokajałem oddech. Udało mi się. Włączyłem laptopa i sprawdziłem pocztę oraz fora internetowe. Po około dwudziestu minutach usłyszałem pukanie do drzwi. Poszedłem otworzyć i w progu zobaczyłem ciocię. Wpuściłem ją do środka i już na wejściu zaczęła mi prawić kazanie:
- Gdzie dziś byłeś?
- W szkole.
- Byłeś dziś na molo? - Kiedy nie odpowiedziałem, krzyknęła – pytam się!
- A od kiedy obchodzi cię to co robię?
Stanęła jak wryta. Trzasnęła drzwiami, które wciąż były otwarte i mówiła dalej:
- Naprawdę chcesz by tacie się pogorszyło? Chcesz go doprowadzić do takiego samego stanu jak matkę?
-Tacie się pogorszyło? - Powtórzyłem jej słowa z niesmakiem – a co ze mną? Czy ktoś w tym domu myśli o mnie? Wszyscy tylko obwiniają mnie o ucieczkę mamy.
- Nieprawda... - zaczęła zaprzeczać, lecz jej przerwałem.
- Prawda! Przed chwilą sama to powiedziałaś!
Odwróciłem się i chciałem iść do pokoju, kiedy usłyszałem jej słowa:
- Bądź lepszy dla ojca.
Po czym wyszła. Wpadłem do swojego pokoju i najmocniej jak umiałem trzasnąłem drzwiami. Chciałem by ta złość minęła. Chciałem ją przenieść na coś innego. Zrzuciłem z biurka wszystkie rzeczy na podłogę, w dodatku rozbiłem szklankę. Wyciągnąłem, albo raczej wyrzuciłem spod łóżka blaszane pudełko i podciągnąłem rękaw. Lecz w tym momencie nawet to nie pomogło. Oparłem się o łóżko i zamknąłem oczy. W tym momencie bardzo nienawidziłem ciotki. Wróciłem do chwili, kiedy zostawiłem tatę na krawędzi dachu. Wymieniłem go na ciocię i teraz patrzyłem, bardzo realnie jak się boi. Nie może zrobić kroku, złapać równowagi. Jest bezsilna i bezradna, jak ja podczas każdej rozmowy z nią. Zawsze mnie obwinia o ucieczkę mojej mamy, a jej siostry. Zawsze broni tatę, on jest święty, a ja jestem jak wrzód na dupie. Złość zaczęła mijać. Otworzyłem wolno oczy i położyłem się na łóżku. Nie sprzątnąłem bałaganu, który narobiłem. Kawałki szkła dalej walały się po podłodze, zeszyty i kilka długopisów z biurka poleciało pod drzwi, a moje blaszane pudełko stało otwarte. Zamknąłem je i schowałem pod łóżkiem, by nikt go nie znalazł i nie odebrał mi. Wróciłem z powrotem pod kołdrę i zasnąłem.
Obudziłem się o jedenastej. Poszedłem do kuchni by coś zjeść, później się wykąpać, aż wróciłem do łóżka.
Przez kilka dni chodziłem nieobecny. Problemy z ojcem się pogłębiały jak moje rany na ręce. Mój siniak z oka zaczął schodzić i nie został po nim ślad, tak jak po rozwalonej wardze. Cioci także nie widziałem od naszego ostatniego spotkania. W moim umyśle na krawędzi dachu stał wciąż ojciec. Wszystko zaczynało się pogarszać. W dodatku nie widziałem czerwonowłosej dziewczyny od miesiąca. Nie przychodziła na molo, nie dawała znaku życia. Zaczynałem się martwić, że zrobiła coś... coś głupiego, albo po prostu odeszła. Nadeszła zimna. Udałem się wieczorem na molo. Lubiłem zimą tam przesiadywać. Nie czułem zimna, mrozu, czułem tylko wewnętrzne ciepło od przepięknego widoku.
Rozmyślałem, gdzie może przebywać czerwonowłosa dziewczyna, kiedy usiadła obok. Była ubrana w czarny płaszczyk do kolan, biały szalik, a włosy splatała w prostego warkocza. Nie miała czapki, ale nie wyczułem, żeby było jej zimno.
- Nie było cię – zacząłem.
- Dużo myślałam... nad odejściem – spojrzała na mnie. Miała podpuchnięte oczy – nie potrafię dłużej wytrzymać, ale nie potrafiłam odejść bez pożegnania.
- Nie musisz się żegnać – zaczęłam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć – nie musisz odchodzić.
- Jest zbyt źle, by to przetrwać – znów skierowała wzrok na zamarznięte morze.
Zaczął sypać śnieg. Mógłbym cieszyć się z tej chwili, gdyż lubię śnieg, w dodatku wróciła czerwonowłosa dziewczyna. Ale się nie cieszyłem.
- Pomogę ci. Razem damy radę.
- Pomagałeś mi cały czas. Odkąd cię spotkałam trzymałeś mnie przy życiu, ale ja już dłużej tak nie mogę
- Nie możesz tak... nie możesz tak po prostu odejść.
- I nie odchodzę. Nie tak po prostu. Długo myślałam i podjęłam decyzje. Mam do ciebie jednak jedną prośbę.
- Co tylko chcesz.
- Chciałabym posiedzieć z tobą w ciszy. Tutaj.
Uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłem uśmiech. Usiedliśmy przodem do morza i patrzyliśmy. Siedzieliśmy w milczeniu, w pewnym momencie dziewczyna oparła głowę o moje ramię. Nie miałem odwagi, by ją otoczyć ramieniem, bałem się, że w każdej chwili zniknie. Tak się miało stać niedługo. Starałem się zapamiętać wszystkie dobre chwile z nią związane. Nie chciałem by odeszła, ale taka była jej decyzja i wiem, że nic nie wpłynie na jej zmianę. Bałem się tego cholernie. Kolejnej straty, nie wiedziałem czy sobie poradzę. Może gdybym zaczął wcześniej jej pomagać, nie doszłoby do tego. Przez resztę życia będę się o to obwiniać.
Wstała. Wstałem razem z nią. Zaczęło się robić bardzo ciemno, nawet nie wiem ile tak siedzieliśmy.
- Nie odchodź, proszę – spojrzała na mnie, po jej policzku leciała łza. Zbliżyliśmy się tak, że teraz staliśmy bardzo blisko – potrzebuję cię.
Czułem, że zaraz sam się rozpłacze. Ona tylko cicho się zaśmiała i powiedziała:
- Nie będziesz sam. Nigdy cię nie opuszczę. Proszę abyś dalej żył, a ja będę się do ciebie uśmiechać z góry. Będę cię chronić. Zawsze będę przy tobie.
Zanim zdążyłem coś powiedzieć złożyła na moich ustach najdelikatniejszy i najsmutniejszy pocałunek.
- Wiktoria. Tak mam na imię. I tym razem przegrałam.
Odeszła z uśmiechem na ustach. Patrzyłem jak znika w ciemnościach. Dopiero po pięciu minutach byłem zdolny powłóczyć się do domu.
Kilka dni minęło zanim doszedłem do siebie. Nie w pełni, ale podnosiły mnie na duchu jej ostanie słowa. Ze zawsze będzie przy mnie. Teraz wiem, że następnym razem jak spotkam kogoś takiego, zrobię wszystko co się da by pomóc.



Koniec :) Co myślicie o całym (krótkim) opowiadaniu? Napiszcie w komentarzach :)
Ps. Zapomniałam podziękować osobie, która mnie do tego zainspirowała oraz opowiedziała swoją historię. W tym opowiadaniu 50% życia chłopaka jest prawdziwe. 

czwartek, 26 grudnia 2013

Where is the end? część 3

Zacząłem zastanawiać się czy tata kiedykolwiek był inny. Po ucieczce mamy musiał zmienić pracę, byśmy spokojnie zmienili mieszkanie. Bez żadnych wezwań do spłaty, a może też bez wspomnień. Trochę trwało zanim dostał coś porządnego, coś co mu podpasowało. Czasami zajmowała się mną ciocia, która też teraz stała się inną kobietą. Ogólnie tata zatrudniał niańki. Możecie sobie wyobrazić. Często osiemnastoletnie i starsze dziewczyny 'pilnowały mnie'. Siedziały przed telewizorem, od czasu do czasu zachodziły do mojego pokoju sprawdzić czy jeszcze żyję i dostawały za to kasę. Tata nie miał pojęcia co się dzieje. Zawsze był ślepy na to co ma przed oczami. Na rodzinę zwłaszcza. Zawsze liczyła się tylko praca. Może dlatego mama uciekła? Niestety podejrzewam, ze tego nigdy się nie dowiem.

Myślę jeszcze, że zrobiłem wysad czerwonowłosej dziewczynie i, że jutro będę ją musiał przeprosić. Próbowałem zasnąć, ale nie mogłem. Całą noc i wierciłem się w łóżku. Wstałem i poszedłem zobaczyć czy tata śpi. Chciałem się wykraść na molo, lecz kiedy zobaczyłem go salonie z kolegą i w dodatku pili, postanowiłem cicho wrócić do łóżka. Dwie godziny przed budzikiem zasnąłem. Wstałem, ubrałem się i wyszedłem do szkoły. Moje limo pod okiem nabrało nowego koloru, w dodatku doszło rozcięcie na wardze. Wiedziałem, że ten dzień będzie ciężki. Ludzie patrzyli na mnie krzywo, kilku chłopaków zaczęło mi dokuczać, nie mogłem się skupić na lekcjach. Chciałem stamtąd wyjść, uciec i biec jak najdalej. Nadeszła ostatnia lekcja, która została odwołana. Uznałem, że tata się o tym nie dowie, więc poszedłem na molo. Nie chciałem znów go denerwować, lubiłem swoją twarz. Usiadłem na ławce na środku mola. Patrzyłem na morze, kiedy widok zasłoniło mi kilku chłopków z mojej klasy. Ci sami, którzy cały dzień mi dziś dokuczali.
- Tatuś wie, że tu jesteś? - Zaczął jeden. Nie da się ukryć, że moją historie kiedyś wyjawili moi przyjaciele. Dlatego przestałem ufać ludziom.
- Może powinieneś wracać do domku, by znowu cię nie pobił? - Powiedział drugi, a reszta wybuchła śmiechem.
- Hej – usłyszeliśmy czyjś głos. Ja go znałem, a oni na widok dziewczyny zaniemówili – spadajcie stąd.
- Hej mała, nie wolisz pobujać się z nami? - Zapytał trzeci z chłopaków.
- Nie lubię dupków – odparła spokojnie czerwonowłosa dziewczyna.
- On jest świrem, nie trać na niego czasu.
- Lubię świrów – stali zaszokowanie. Nie wiedzieli czy dalej o nią walczyć, czy się poddać – spadajcie stąd.
Zrobili jak powiedziała, po czym usiadła obok mnie. Usiadła bokiem, zarzuciła nogę na nogę, wsparła się na łokciu i patrzyła na mnie z tym pięknym uśmiechem.
- Nie było cię wczoraj – zaczęła.
- Przepraszam. Miałem małą kłótnię z tatą.
- Małą? - Spytała dotykając lekko moich warg palcami. Mógłbym uzależnić się od jej dotyku – powinieneś coś tym zrobić. Tak nie można żyć.
Uśmiechnąłem się blado. Nie chciałem jej odpowiadać, ale nie dlatego, że nie znałem odpowiedzi. Właśnie dlatego, że ją znałem, ale sam przed sobą nie chciałem się przyznać do takiej słabości. Zamiast tego powiedziałem:
- Dzięki... za to – uniosła lekko ku górze kąciki ust. Postanowiłem więc zapytać – jak masz na imię?
W odpowiedzi usłyszałem szczery śmiech. Śmiała się. Ale nie ze mnie. Po chwili dołączyłem do niej i oboje się śmialiśmy.
- Zastanawiałam się kiedy spytasz. Nie lubię swojego imienia. Zresztą nikt go nie używa.
- Jak to?
Wzruszyła ramionami.
- A twoje? - Spytała.
- Kuba.
- Kiedyś powiem ci swoje. A teraz chciałabym ci coś pokazać – spojrzałem na nią zdziwiony – moją technikę.
Wciąż nie pojmowałem o czym mówi, lecz po chwili do mnie dotarło. Chodziło jej o technikę zapomnienia.
- Jak bardzo nienawidzisz swojego ojca?
- Bardzo.
- Więc zamknij oczy – zrobiłem tak – i teraz wyobraź sobie jak cierpi – otworzyłem oczy i spojrzałem na nią – no dalej. Zaufaj mi. Nie ucieknę ani ni dźgnę cię nożem. - Postanowiłem jej zaufać. Zamknąłem oczy – wyobraź sobie.
Nie wiedziałem od czego zacząć. Tata zawsze bał się jednej rzeczy, tego że mama go zostawi i będzie się musiał mną sam opiekować. Nie znałem go, nie znałem jego lęków. Postawiłem go więc na dachu budynku. Na skaju krawędzi. Patrzyłem jak spogląda w dół i nie może się cofnąć, ani zrobić kroku naprzód. Znałem ten ból, jest najgorszy. Kiedy stoisz na krawędzi i nie wiesz co zrobić. Serce ci łomocze, twój oddech staje się krótki i urywany. Przeżyłem to, ale się cofnąłem. On nie może tego zrobić. Czułem jego strach, słyszałem jego przyspieszone bicie serca. Nienawiść do niego powoli mijała, czułem się lżejszy. Bez tej nienawiści, chociażby odrobiny. Zostawiłem go na dachu i otworzyłem oczy. Spojrzałem na czerwonowłosą dziewczynę. Patrzyła na może i uśmiechała się. Ludzie mijali nas, niektórzy obojętni, inni spoglądali na nas jak na wariatów.
- I jak? - Spytała nie patrząc na mnie.
- Trochę lepiej.
- U mnie zawsze działa. Jeśli ci to pomaga rób to częściej.
Zobaczyłem, że w naszym kierunku idzie moja ciocia. Ta sama, którą kiedyś kochałem bezgranicznie, lecz to się zmieniło, kiedy zmieniła się ona. Znalazła sobie faceta, przeprowadziła się do innego miasta i urwała ze mną kontakt. 




 Kolejna część w sobotę :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Where is the end? część 2

Wróciłem do domu po dziesiątej. Według taty, dawno powinienem być w swoim pokoju. Natknąłem się na niego i powstała awantura. Zaczął na mnie krzyczeć, wyzywać. Wiedziałem, że wcześniej coś wypił. Uderzył mnie w twarz i wepchnął do mojego pokoju zatrzaskując drzwi. Usiadłem na skaju łózka i dotknęłam twarzy. Wiedziałem, że jutro powstanie siniak. Podbite oko. Czułem pulsowanie w prawej skroni. Chciałem płakać, ale musiałem być silny. Wiedziałem jak sobie z tym poradzić. Usiadłem na podłodze i spod łóżka wyciągnąłem blaszane pudełko. Otworzyłem je, wyjąłem zdjęcia i inne drobiazgi, po czym otworzyłem kolejne pudełeczko. Wyjąłem z niego żyletkę i bez zastanowienia podciągnąłem rękaw.
Obudziłem się następnego dnia po siódmej. Ból po uderzeniu taty był nie do zniesienia. Poszedłem do łazienki i kiedy zobaczyłem swoje odbicie... Nawilżyłem ręcznik i przyłożyłem do oka. Potem obmyłem twarz i starłem zaschniętą krew z ręki. Wróciłem do pokoju, ubrałem się, chwyciłem plecak i wyszedłem. Nie poszedłem jednak do szkoły. Może nie był to najlepszy pomysł, zwłaszcza po wczorajszej kłótni z tatą, ale miałem to gdzieś. Udałem się na molo, znalazłem moje ulubione miejsce na niższym poziomie i usiadłem. Zamknąłem oczy i słuchałem ciszy.
- Nie powinieneś być w szkole? - Usłyszałem i zobaczyłem, że obok siada czerwonowłosa dziewczyna.
- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? - Wzruszyła ramionami, a ja odpowiedziałem na jej pytanie – nie miałem ochoty iść do szkoły.
- Rozumiem. I to pewnie ma coś wspólnego z tym podbitym okiem? - Spojrzała na mnie uważnie, więc odwróciłem głowę – co się stało?
Nie wiem dlaczego powiedziałem jej. Nie mogłem przestać mówić. Poznała historię moją i mojego taty. To jak zaczął mnie bić, gdy dwa lata temu zacząłem się buntować. Oraz to jak się zmienił po odejściu mamy. Pominąłem parę szczegółów, zwłaszcza mój nadgarstek, lecz ona to wiedziała.
- Wiesz, że to nie jest rozwiązanie – wskazała na moją rękę. Delikatnie wsunęła palce pod rękaw, dotknęła blizn i świeżych ran. Nie ruszyłem się, wstrzymałem nawet oddech. Jej dotyk był...kojący. Zabrała palce i wtedy spytałem:
- A jaka jest twoja historia?
- Niewarta uwagi – odparła z uśmiechem i odpaliła papierosa. Wciąż jej się przyglądałem, więc spytała – przeszkadza ci to, że palę?
- Bardziej się martwię, niż mi to przeszkadza.
Uśmiechnęła się i wrzuciła papierosa do morza. Spojrzała a mnie, wstała, po czym wyciągnęła dłoń w moją stronę i rzekła:
- Chodź. Pójdziemy na gorąca czekoladę.
Chwyciłem plecak i jej dłoń, i udaliśmy się do miasta.

Poszliśmy do Starbucksa i oboje zamówiliśmy gorące czekolady. Usiedliśmy przodem do okna i w milczeniu piliśmy napoje.
- Tęsknisz za mamą? - Spytała nagle nie patrząc na mnie.
- Nie wiem. Może trochę.
- Dlaczego?
- By pamiętać? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- O czym? - Dopytywała dalej, lecz ja nie potrafiłem udzielić jej odpowiedzi – przez pierwsze dwa lata jak tata nas zostawił też tęskniłam. Później dotarło do mnie, że nie warto. Raniłam siebie i innych. Chciałam pamiętać, ale jednocześnie zapomnieć. Uznałam więc, że nie jest wart mojej pamięci. Ty też tak powinieneś zrobić.
- Nie wiem czy potrafię. Czasami mi się to śni. Nie mogę pogodzić się z tą myślą, że od jej odejścia wszystko się schrzaniło.
- Więc ją o to obwiniasz.
- Nie – odparłem odruchowo, lecz zaraz dodałem – może. Może to jej wina, ale nie tylko jej. Rozumiesz?
- Chyba tak.
- A tobie jak się udało? - Spytałem po chwili, lecz ona spojrzała na mnie ze zdziwieniem – zapomnieć.
-Chcesz poznać moją technikę? - Kiwnąłem głową – nie dziś.
Uśmiechnęła się. Nie do końca rozumiałem o co jej chodzi, lecz pozwoliłem jej trzymać mnie w niepewności. Coś w głębi duszy pragnęło tego, a coś innego po postu chciało trzymać ją ciągle blisko. Nie pozwalając jej nigdy odejść.
Dopiliśmy czekolady i wyszliśmy na mroźne powietrze. Dochodziła dwunasta. Postanowiliśmy pójść na spacer po plaży. Najwidoczniej oboje lubiliśmy morze, ponieważ czuliśmy się tutaj wolni jak ono. Chodziliśmy w ciszy. Od czasu do czasu o coś ją zapytałem, a ona albo odpowiedziała, albo zadała swoje pytanie. W pewnym momencie wyciągnęła papierosa, popatrzyła na mnie, później na niego, po czym schowała go z powrotem do kieszeni. Uśmiechnąłem się lekko, ponieważ przyszło mi na myśl, że jestem dla kogoś ważny. Przynajmniej moje zdanie jest. Dochodziła trzecia. O tej godzinie zazwyczaj kończę lekcje, więc powiedziałem:
- Powinienem wrócić do domu, żeby tata...
- Rozumiem – przewała mi kładąc rękę na ramieniu – spotkamy się później. Do zobaczenia.
Po czym ruszyła przed siebie. Nie odwróciła się, nie zapaliła papierosa. Po prostu szła. A mi na twarzy pojawiał się uśmiech.

Kiedy siedziałem w swoim pokoju wszedł tata. Bez ważnej sprawy nie przekraczał tego progu, więc uznałem, że znowu zrobiłem coś źle. Usiadłem prosto na łóżku.
- Czemu nie było cię dzisiaj w szkole? - Cholera. Schowałem głowę w rękach, wiedziałem, że znowu mnie uderzy – zadałem ci pytanie.
- Źle się czułem – odparłem cicho z głową wciąż schowaną w rękach.
- Myślałem, że masz się poprawić w szkole? - Chciałem coś powiedzieć, lecz nie pozwolił mi dojść do słowa – masz chodzić do szkoły i się uczyć, by potem nie skończyć tak jak matka! - Wrzasnął – jeśli dostanę jeszcze jakiś telefon ze szkoły, to będzie z tobą źle! A z domu wychodzisz tylko do szkoły i z powrotem!
Po czym podszedł do mnie i po raz kolejny uderzył w twarz. Wyszedł trzaskając drzwiami, a ja skuliłem się na łóżku. Chciałem by to się skończyło, albo by cierpiał tak jak ja przez wszystkie lata z nim. Od ucieczki mamy nigdy nie zachował się jak prawdziwy tata. Teraz wiem, że to co mówi się nam, gdy jesteśmy dziećmi, że ojcowie to superbohaterowie – to tylko kłamstwa. Okrutne.
Schowałem się pod kołdrą i nie chciałem stamtąd wychodzić. Nie miałem nawet ochoty iść na molo, choć wiem, że obecność czerwonowłosej dziewczyny poprawiłaby mi humor. Muszę się w końcu zapytać jej o imię.



Kolejna część w czwartek, z racji iż są święta i pewnie będę miała mało czasu na pisanie :)
 A skoro o tym mowa:
ŻYCZĘ WSZYSTKICH WESOŁYCH ŚWIĄT! <3
ja zawsze tak skromnie, ale pochwalę się z wami piękną choinką z Belina :) byłam, widziałam, cudowna




sobota, 21 grudnia 2013

Where is the end? część 1

Kolejny dzień nowej szkoły. Liceum, pierwsza klasa, wszystko to jakaś bzdura. Jeszcze gorzej niż w gimnazjum. Nawet nie wiem, kiedy te dni tak szybko zleciały. Chciałbym dotrwać końca, albo żeby koniec nastąpił jak najszybciej. Idąc korytarzem, dzień po dniu zastanawiam się co oni wszyscy myślą. Moje życie to jedno wielkie gówno, a ich problem są niczym w porównaniu z moimi. Idą swobodnie, nie myśląc, nie patrząc na nic dookoła. Są ślepi. Nienawidzę wszystkiego co mam, z chęcią zamieniłbym się z każdym. Nawet z psem. Większość psów ma łatwiejsze życie niż ja. Bez obcego człowieka, który jest ich ojcem i bez obcej kobiety, którą uważałeś kiedyś za matkę. Mają coś czego ja nie mam. Mają nadzieję. Boże, jak nienawidzę wszystkiego i wszystkich!
Poszedłem na lekcje. Jak zawsze usiadłem z tyły. Słuchałem co mówi nauczyciel, rozglądałem się po klasie próbując odgadnąć co myślą. Znowu. Lubię siedzieć i zgadywać co chodzi im po głowach. Żyję jak każdy człowiek. Chodzę, śpię, jem, uczę się. Z pierwszego punktu widzenia jestem normalny. O ile normalność jest pojęciem względnym. Lecz jeśli ktoś wejrzy we mnie głębiej, zobaczy chłopaka z problemami, których nie powstydziliby się nawet bohaterowi Piły. Może kiedyś myślałem o śmierci, samobójstwie, lecz nie mam tak mocnego punktu by to zrobić. Podciąć żyły, skoczyć z dachu czy powiesić się.
Chcecie poznać moją historię? To nie płaczcie i nie litujcie się nad biednym dzieckiem. Nauczyłem się radzić sobie, po części. Tylko czasem przechodząc koło ludzi, pomyślcie co oni mają w głowach. Może uda wam się kogoś uratować.

Patrzę na swoje stare mieszkanie. Wiem, że śnię. Kolejny raz mam ten sam koszmar. Chcę się obudzić, ale jednocześnie chcę przeżyć to jeszcze raz. By pamiętać. Pamiętać czego się boję i przed czym uciekam. Oraz przez co stałem się takim, a nie innym człowiekiem. Mam osiem lat. Siedzę w pokoju i oglądam telewizję. Bajka dla dzieci. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co ma mnie spotkać. Słyszę jakiś huk. Idę do salonu i kuchni, lecz to nie stamtąd dochodził dźwięk. Idę więc do sypialni rodziców i widzę mamę. Pakuje do walizki ciuchy. Dostrzega mnie. Nic nie mówi, tylko się uśmiecha niepewnie.
- Co robisz mamo? - Słyszę swój cichy głos.
- Pakuję się.
- Ale dlaczego?
- Nie zrozumiesz. Ale...wrócę – dodaje niepewnie i kontynuuje pakowanie.
Stoję w drzwiach i widzę jak pakuje wszystko. Ubrania, pieniądze, kilka drobiazgów. Rusza do drzwi, a ja drepczę jej po piętach. Zakłada buty, kurtkę i patrzy na mnie
- Czy to przez Samantę? - Pytam – czy chodzi o jej wesele?
- Nie Kuba, tu nie chodzi o nią. Chodzi o mnie – całuje mnie w czoło i dodaje – wrócę.
Patrzę jeszcze jak zamyka drzwi, słyszę przekręcanie klucza i przez okno widzę jak wsiada do taksówki. Odeszła. Znowu.

Obudziłem się, gwałtownie siadając na łóżku. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem szóstą trzydzieści. O ósmej zaczynała się pierwsza lekcja. Przetarłem oczy i poszedłem do łazienki. W mieszkaniu było cicho, wszyscy jeszcze spali. Obmyłem twarz zimną wodą i spojrzałem w swoje odbicie w lustrze. Podkrążone zielone oczy i brązowe włosy były w nieładzie, jak zawsze zresztą. Wróciłem do pokoju i usiadłem na łóżku. Każdy dzień był taki sam. Wstawałem ze złym humorem i nastawieniem. Ciężko naprawić ludzi takich jak ja. Nie chcę wracać do mojego snu, albo raczej koszmaru. Pojawia się co jakiś czas, by zepsuć to co zacząłem sobie układać. Pamiętam wszystko tamtego dnia. To jak mama uciekła, jak zadzwoniłem do taty, jego późniejszą kłótnię z ciocią i to jak ciocia tuliła mnie do snu. Teraz jest inaczej. Jest gorzej. Ludzie się zmienili. Czas zmienił nas wszystkich.

Wszedłem do szkoły i udałem się na pierwszą nudną lekcję. Polski. Siadłem w pierwszej ławce i z resztą klasy czekałem na nauczyciela. Spoko facet, choć jak ma zły dzień, jest wkurzający. I oto jest. Ubrany jak hipis, z wieczną teczką pod pachą.
- Dzień dobry uczniowie – odpowiedziało mu kilka pomruków – no tak, ciężki poranek. Jak każdy.
Nie słuchałem go dalej. Po raz kolejny się wyłączyłem. I to nie tylko dlatego, że nie lubiłem nauczyciela czy lekcji. Po prostu coś innego siedzi mi w głowie. Siedziałem tak i wpatrywałem się w zeszyt, aż ktoś mnie szturchnął:
- Kuba? - Spytał nauczyciel – wszystko w porządku? Jesteś jakiś nieobecny.
- Tak, tylko – rozejrzałem się po klasie – zamyśliłem się. Przepraszam.
Uśmiechnąłem się blado i przepisałem notatki z tablicy, próbując zignorować szepty `dziwak`.
I właśnie tak mijał każdy mój dzień. Unikałem ludzi, starałem się ignorować głupie komentarze i snułem się po korytarzach jak duch. Nieobecny. Niezauważalny. Ignorowany. Po lekcjach udałem się na sopockie molo. Jedno z najdłuższych w Polce i dla mnie najpiękniejszych. Jestem sentymentalistą. Oczywiście nic za darmo. Jednak jak się mieszka tu szesnaście lat, to wszystko jest możliwe. Udało mi się oszukać ludzi, którzy pobierają pieniądze za wejście i zacząłem spacerować. Lubiłem to miejsce. Czułem się tutaj spokojny. Mogłem posiedzieć, popatrzeć, pomyśleć. Jednak najczęściej nie robiłem nic. Najpiękniej jest tu nocą, zwłaszcza zimą. Przychodziłem tutaj codziennie, może ze względu na to, że tu czułem się normalny.
Wróciłem do domu i po cichu poszedłem do swojego pokoju. Włożyłem słuchawki w uszy i położyłem się na łóżku. Nie miałem dziś siły na nic. Postanowiłem odrobić lekcje, po czym włączyłem laptopa. Sprawdziłem Facebooka i wylogowałem się. Włączyłem tumblara i zacząłem przeglądać zaległe posty. Kiedy sprawdziłem wszystko, włączyłem film i pod koniec zasnąłem.
Obudziłem się następnego dnia. Zamknąłem laptopa i poszedłem wziąć prysznic. Czułem, że dzisiejszy dzień też nie będzie należał do najlepszych. Ostatnio wszystko zaczynało się psuć. Ubrałem spodnie i bluzę i wyszedłem do szkoły. Kolejny dzień nie uważałem na lekcjach, zamyślałem się. Wiedziałem, że muszę przestać to robić, ponieważ znowu będę zmuszony pójść do psychologa. Nie chciałem. Nie lubiłem dzielić się z nikim moimi uczuciami. No i mam nie najlepsze wspomnienia jeśli chodzi o tego typu lekarzy.

Dwa lata temu chodziłem do psychologa. Lecz nie pomagał mi za dużo. Czułem się gorzej wyjawiając mu moje najskrytsze i najgorsze myśli. Uważałem, że psycholog mi nie pomaga. Tylko siedział, słuchał i robił notatki. Czułem się ignorowany. Nie interesował się mną zbytnio, liczył się pieniądze jakie mój tata płacił. Lecz mojego taty też nie obchodziło to, że nic mi to nie daje. Więc zbuntowałem się i przestałem chodzić na sesje. Nie sadziłem, że to tylko pogorszy sprawę. Wylądowałem w psychiatryku. Tam wcale nie było lepiej, ale nie chcę się zagłębiać w szczegóły. Wypuścili mnie po tygodniu, przepisując kolorowe tabletki na uspokojenie. Oczywiście ich też nie brałem

Wróciłem do domu i zaczęły się kłopoty.
- Kuba! - Zawołał z kuchni tata. Wiedziałem, że lepiej się nie stawiać. Tak czy inaczej nie skończy się to dobrze.
- Tak? - Spytałem przekraczając próg.
- Dzwonił twój wychowawca. Powiedział mi, że śpisz na lekcjach.
- Co? To nieprawda.
- Nie uważasz na lekcjach. Może znowu zapiszę cię do psychologa
- Nic się nie dzieje.
- Więc to się nie powtórzy? - Pokiwałem głową - mam nadzieję.
Odwróciłem się i poszedłem do pokoju. Nie mogłem usiedzieć w miejscu, wiec po cichu wymknąłem się z domu i poszedłem na molo. Siadłem na samym końcu, z dala od ludzi. Rozmowa z tatą poszła zaskakująco dobrze. Nasza pierwsza rozmowa na temat mojego zbuntowanego zachowania zakończyła się moją złamaną ręką. Pociągnęło to za sobą długie rękawy i blizny na rękach. To wtedy pękłem z trzymaniem emocji na wodzy i przestałem się starać to pokonać. W pewnym momencie obok mnie ktoś usiadł. Spojrzałem w bok i ujrzałem piękną dziewczynę. Czerwone fale sięgały jej do pasa. Była ubrana w czarną sukienkę i ciężkie buty, mimo że pogoda nie była dziś słoneczna. Odwróciła głowę w moja stronę i zobaczyłem najsmutniejsze brązowe oczy w życiu. Po chwili znów patrzyła przed siebie i wyciągnęła papierosa. Odpaliła, zaciągnęła się i spytała:
- Palisz?
Miała ładny głos. Jedyna odpowiedź na jaką było mnie stać, to pytanie:
- Nie jest ci zimno?
Zaśmiała się delikatnie i wstała.
- Jesteś pierwszą osobą, którą to obchodzi.
Uśmiechnęła się lekko nie patrząc na mnie i odeszła. Odwróciłem głowę by odprowadzić ją wzrokiem, lecz jej nie zobaczyłem. Było to dziwne i zaskakujące.
Siedziałem na molo jeszcze dwie godziny i wróciłem do domu. Po cichu udałem się do swojego pokoju. Wyszedłem do łazienki się wykąpać i poszedłem spać.

Następnego dnia w szkole starałem się uważać. Nie zamyślałem się na lekcjach choć było to trudne. Następnie wracałem do domu i zamykałem się w swoim pokoju. Taty jak i siostry to nie obchodziło. Nie interesowało ich to co robię, byle bym nie sprawiał kłopotów. Codziennie też chodziłem nad molo. Stało się to moją tradycją. Może po cichu też liczyłem na kolejne spotkanie z czerwonowłosą dziewczyną. Zachowywałem się tak przez dwa miesiące. Ktoś kto mnie nie znał, mógł uznać moje zachowanie za dziwne. A ci co mnie znali – nie obchodziło ich to.
Pewnego listopadowego wieczoru, kiedy było mało ludzi usiadłem na deskach mola na końcu i oparłam się na barierkach. Znajdowałem się na niższym poziomie. Zamknąłem oczy i poczułem obok czyjąś obecność. Nie musiałem widzieć by wiedzieć, że to ona. Żadne z nas się nie odezwało. Słyszałem jak zapala zapałkę i pewnie zaciąga się papierosem.
- Palenie zabija – powiedziałem.
- Kiedyś wszyscy umrzemy. I to nie papierosy mnie zabiją.
Odparła smutno. Spojrzałem na nią, a jej wzrok błądził po ciemnym morzu. Nie miałem odwagi się odezwać, więc wróciłem do poprzedniej pozycji. Miło było czuć morską bryzę na twarz i świadomość, że obok siedzi ktoś. Ktoś, kto prawdopodobnie jest podobny do ciebie. Wiec oboje siedzieliśmy w milczeniu. I to było przyjemne.
Spotykaliśmy się codziennie. Nie ustaliliśmy ani miejsca, ani czasu. Po prostu, kiedy siedziałem na deskach, ławce czy nawet stałem, pojawiała się ona. Siadała lub stała obok mnie i paliła papierosa. Nic nie mówiliśmy. Żadnego 'cześć, co słychać?', ani 'ładna pogoda dziś'. Nie musieliśmy się odzywać, cisza w tym przypadku była przyjemna. A nawet nie była krępująca. Tak samo się żegnaliśmy. Ona wstawała i odchodziła lekko muskając moje ramię palcami. Ja czekałem jeszcze pięć minut, po cym także wracałem. Starałem się nie natknąć na tatę, ponieważ mogło się to skończyć źle. I na początku grudnia tak się stało.


No to zaczynamy :) Kolejna część w poniedziałek :)
Jeśli źle się czyta przez ten format to przepraszam, ale wciąż szukam sposobu by to poprawić : )

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Where is the end? - ZAPOWIEDŹ!

Dawno nic tu nie było, więc wracam :) Jednak na razie wrzucam zapowiedź nowego opowiadania i z gór informuję NIE WIEM KIEDY PIERWSZA CZĘŚĆ :) Mam nadzieję, że napędzę wam `smaczka` :) Trzymajcie się : *




Kolejny dzień nowej szkoły. Liceum, pierwsza klasa, wszystko to jakaś bzdura. Jeszcze gorzej niż w gimnazjum. Nawet nie wiem, kiedy te dni tak szybko zleciały. Chciałbym dotrwać końca, albo żeby koniec nastąpił jak najszybciej. Idąc korytarzem, dzień po dniu zastanawiam się co oni wszyscy myślą. Moje życie to jedno wielkie gówno, a ich problem są niczym w porównaniu z moimi. Idą, swobodnie, nie myśląc, nie patrząc na nic dookoła. Są ślepi. Nienawidzę wszystkiego co mam, z chęcią zamieniłbym się z każdym. Nawet z psem. Większość psów ma łatwiejsze życie niż ja. Bez obcego człowieka, który jest ich ojcem i bez obcej kobiety, którą uważałeś kiedyś za matkę. Mają coś czego ja nie mam. Mają nadzieję. Boże, jak nienawidzę wszystkiego i wszystkich!

Poszedłem na lekcje. Jak zawsze usiadłem z tyły. Słuchałem co mówi nauczyciel, rozglądałem się po klasie i próbując odgadnąć co myślą. Znowu. Lubię siedzieć i zgadywać co chodzi im po głowach. Żyję jak każdy człowiek. Chodzę, śpię, jem, uczę się. Z pierwszego punktu widzenia jestem normalny. O ile normalność jest pojęciem względnym. Lecz jeśli ktoś wejrzy we mnie głębiej, zobaczy chłopaka z problemami, których nie powstydziliby się nawet bohaterowi Piły. Może kiedyś myślałem o śmierci, samobójstwie, lecz nie mam tak mocnego punktu by to zrobić. Podciąć żyły, skoczyć z dachu czy powiesić się. Jeszcze nie mam. Chcecie poznać moją historię? To nie płaczcie i nie litujcie się nad biednym dzieckiem. Nauczyłem się radzić sobie, po części. Tylko czasem przechodząc koło ludzi, pomyślcie co oni mają w głowach. Może uda wam się kogoś uratować.

sobota, 14 września 2013

empatia część 10



Następnego dnia ani ja, ani Dereck, ani Zo nie poszliśmy do szkoły. Wstaliśmy przed dwunastą i zeszliśmy na dół.
- Cześć – powiedzieli jednocześnie rodzice.
Posadziłam Dereck'a obok mamy, a Zoey obok taty. Nalałam im soku oraz sobie i czekałam. Tata zatarł ręce i chciała coś powiedzieć, lecz mama wtrąciła.
- Ten chłopak tu spał. Effy chyba na za dużo sobie pozwalasz.
Spojrzałam na nią groźnie. Nie miałam zamiaru jej słuchać.
- Tato – zaczęła Zo – przepraszam, że wczoraj wyszłam.
- Nie to ja przepraszam. Źle to rozegraliśmy z mamą. Effy – tym razem zwrócił się do mnie – znów chcemy się pobrać.
Zamurowało mnie. Szklanka wypadła mi z rąk i rozbiła się na podłodze. Miałam nieobecny wzrok. Powiedział to tak nagle, bez przeszkód, bez ogródek. Byłam pusta w środku, wszystko zaczęło się walić.
- W takim razie ja się wynoszę.
- Gdzie? - Spytał poirytowany tata.
Dereck nagle wyszedł odebrać telefon. Spojrzałam za nim.
- Chyba nie chcesz poświęcić mu życia, nie znasz go. Nie myślałam nawet o tym.
- Muszę lecieć. Mama miała wypadek – Dereck wypadł z mieszkania i na nic nie czekając zniknął.
Poszłam na górę założyć jakieś ciuchy i chciałam wyjść za nim. Zatrzymałam się w kuchni i powiedziałam:
- Zoey może jej wybaczyć, bo nie wie co straciła. Ja wiem i nie mam zamiaru.
Po czym wybiegłam na metro i w dwadzieścia minut znalazłam się w szpitalu. Spytałam pielęgniarkę gdzie znajduje się pani Blackburn. Znalazłam salę i zobaczyłam Dereck'a siedzącego na krześle. Wspierał się na kolanach. Był zdenerwowany. Usiadłam obok i położyłam rękę na jego plecach. Spojrzał na mnie oczami pełnymi łez, więc bez słowa go przytuliłam. Po około godzinie wyszedł doktor. Dereck od razu do niego podszedł i chwilę z nim dyskutował, po czym lekarz go opuścił. On jednak został. Podeszłam do niego i spytałam delikatnie:
- Dereck?
- Ona... - nie mógł nic powiedzieć – nie żyje.
Stanęłam jak wryta. Nie wiedziałam jak się zachować. Co prawda straciłam kiedyś matkę, ale na wciąż żyła. Nie wyobrażałam sobie nawet co on czuł.
- Przykro mi – tylko na tyle było mnie stać.
- Jedź do domu – odparł tylko.
Chwilę jeszcze stałam, po czym wiedziała, że lepiej iść. Wróciłam metrem. Może Dereck był zły na mojego tatę, że to jego wina. Może też obarczał mnie. Nie miałam pojęcia i nie wiedziałam jak mu pomóc.
Pogrzeb odbył się trzy dni później. Przez ten czas siedziałam w domu. Wieczorami chodziłam do pracy. Próbowałam dzwonić, pisać do Dereck'a, a nawet byłam u niego. Tata próbował mnie pocieszać, lecz ja się nie odzywałam. Mamę ignorowałam, choć mieszkała już u nas. Nie dam rady tak żyć. Zoey, tata i ja poszliśmy na pogrzeb. Mama została, ponieważ nalegałam. Uznałam, że to zły pomysł, żeby szła. Po odbytej ceremonii na cmentarzu czekałam na Dereck'a. Jednak kiedy wszyscy się rozeszli on kucał przy grobie mamy. Podeszłam do niego i czekałam tym razem na jego ruch. Wstał, spojrzał na mnie i przytulił. Objęłam go rękoma i powiedziałam cicho:
- Tak mi przykro. Naprawdę... nie wiem co powiedzieć.
- Nie musisz nic mówić – wyciągnął mnie na długość swojego ramienia i spojrzał w oczy – wystarczy, że tu jesteś.
Pocałował mnie. Było to dziwne zważywszy na miejsce i okoliczność, ale nie mogłam się oprzeć, by odmówić. W końcu się oderwaliśmy i oparł swoje czoło moje, mówiąc:
- Jutro wylatuję do Londynu - spojrzałam na niego zaszokowana, a on mówił dalej – nic mnie tu nie trzyma. Tam mieszka tata. Rozmawiałem z nim. Mogę u niego pobyć jakiś czas, póki sam nie stanę na nogi. Znajdę pacę i zacznę nowe życie.
Gapiłam się na niego, a w oczach miałam łzy. Serce prawie pękło mi na pół. Nie chciałam by wyjeżdżał, chciałam by został. Lecz potem powiedział coś jeszcze, co naprawiło to wszystko.
- Chcę byś jechała ze mną.
Uśmiechałam się, chciałam kiwnąć głową, lecz coś stało mi na drodze.
- Egzaminy, tata, Zoey, praca. Dereck ja nie mogę tego tak wszystkiego tu zostawić...
- Effy, proszę. Zaczniemy nowe życie, razem. Tak musi być.
- Sama nie wiem.
- Jutro o dziesiątej wylatuję. Decyzja należy do ciebie.
Dał mi buziaka i odszedł zostawiając mnie z natłokiem myśli.
Wieczorem pojechałam do pracy. Wszystko robiłam mechanicznie. W końcu Bary nie wytrzymał i spytał:
- Co się dzieje Effy?
- Nie wiem co robić. Mam mętlik w głowie i rozdarte serce – odparłam.
- A więc facet. Opowiadaj.
Usiadł na stołku po zewnętrznej stronie baru i czekał.
- Chce żebym przeprowadziła się z nim do Londynu. Nie wiem co robić. Chcę tego, lecz muszę zdać egzaminy. Zresztą Zoey i tata...
- Rób to co każe ci serce. Jeśli chcesz lecieć, leć. Jeśli chcesz zdać egzaminy, to zdaj, a potem leć. Twój tata zrozumie, że chcesz wyfrunąć z gniazda, a Zoey? To duża dziewczynka i sobie poradzi.
Uśmiechnął się i odszedł. Dobrze wiedział, że ma rację. Ja też to wiedziałam.
Rano poszłam na zajęcia. Za kilka dni miały się odbyć próbne egzaminy, ale to mnie nie obchodziło. Była godzina dziewiąta, więc zwolniłam się z kilku zajęć i pojechałam an lotnisko.

DERECK
Siedzę na lotnisku i czekam. Mam godzinę do odlotu, a Effy wciąż nie ma. Może nie chce jechać, może nie chce mnie znać. Czuję się okropnie. Najpierw straciłem mamę, a teraz i ją. Dzwoni mój telefon. Tata. Odbieram:
- Halo?
- Wszystko już jest uszykowane. Jesteś jeszcze w Liverpoolu? - Pyta.
- Tak, czekam... - chciałem powiedzieć, że na Effy, jednak mówię – czekam na samolot.
- Okey, jak będziesz dolatywać daj znać.
Rozłącza się. Patrzę przed siebie i widzę Effy. Serce zaczyna bić mocniej i szybciej. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, lecz znika kiedy nie widzę jej bagażu. Pewnie przyszła się tylko pożegnać. Zauważa mnie i podchodzi niepewnie. Kiedy znajduje się blisko rzuca mi się w ramiona i tulę ją. Nie chcę jej puszczać, ale muszę.
- Dereck ja... - zaczyna, lecz jej przerywam.
- Nic nie mów. Nie możesz lecieć, rozumiem.
- Nie teraz – patrzę na nią zaszokowany – po egzaminach.
Całuję ją i żegnam się. Czuję się lepiej, ponieważ wiem, że chce przylecieć.

EFFY
Po zajęciach wróciłam do domu.
- Tato? - Zajrzałam do kuchni gdzie była jednak mama – gdzie jest tata.
- A może usiądziemy i porozmawiamy? - Spytała wesoło.
- Nie. Gdzie tata?
- Wyszedł na chwilę. Zaraz wróci.
Kiwnęłam głową i poszłam do swojego pokoju. Po dziesięciu minutach usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu. Zeszłam na dół i zobaczyłam tatę.
- Cześć- powiedział – jak ma się Dereck?
- Wyleciał dziś do Londynu. Chce zacząć od nowa. Na razie pomieszka u swojego taty nim nie stanie na własnych nogach.
Powiedziałam wchodząc za nim do kuchni. Odwrócił się w moją stronę i zapytał:
- Pewnie ci smutno?
- Nie – spojrzał na mnie dziwnie – ponieważ ja też wlatuję. Ale jeszcze nie...
- Co? - Oboje z mamą wytrzeszczyli na mnie oczy – nie możesz... nie możesz tak po postu wylecieć! A co z college? Pacą? Nami?!
- Nami? - Powtórzyłam głupio - tato, kocham cię. I mocno kocham Zoey, ale nie będę mieszkać z tą kobietą pod jednym dachem. Jej akurat nienawidzę, za to co zrobiła. Jeśli chodzi o college to go skończę. Po egzaminach lecę do Derecka.
Zostawiłam ich z głupimi minami i wróciłam do pokoju.
Po około godzinie wpadła Zoey.
- Chcesz mnie tu zostawić? Jak mama? - Mówiła z płaczem, po czym wtuliła się we mnie.
- Kochanie wybacz, ale nie mogę. Ty dasz sobie radę, ja nie.
- Kłamiesz. Gdybyś chciała wybaczyłabyś mamie.
- Nie potrafię. Nie chcę. Ty możesz. Ona może jeszcze naprawić relacje z tobą.
- Więc czemu chcesz wylecieć? - Popatrzyła na mnie.
- Nie mogę stracić Derecka. Przepraszam.

Wieczorem do baru wpadła Kat. Była zła, co było po niej widać.
- Jak możesz – zaczęła – jak możesz mnie zostawić dla jakiegoś faceta?
- Skąd wiesz?
- Skąd wiem? Nie wiem. Może twój ex mi powiedział. A wiesz co jest najgorsze?! Że zrobił to on, nie ty.
Kiedy w końcu się uspokoiła opowiedziałam jej wszystko. Nie chciała żebym wlatywała, ale wie że mnie nie zatrzyma. Postanowiłyśmy więc razem dobrze przygotować się do egzaminów. Oraz się należycie pożegnać.

Więc taka jest właśnie moja historia. Mamy dwudziesty drugi czerwca, a ja za godzinę mam samolot. Lecę do Dereck'a. Tata i Zoey zdążyli pogodzić się z moją decyzją. Wczoraj byłam w barze pożegnać się z Bary'm. Rano pożegnałam się z Kat. Dobrze zdałyśmy egzaminy. Jeszcze nie wie co chce robić, ale obiecała mnie dowiedzieć w Londynie. Obie płakałyśmy.
- Effy! - Woła mnie tata.
Schodzę do niego i Zoey oraz mamy, po czym ruszamy na lotnisko. Po dziesięciu minutach jesteśmy. Załatwiam wszystkie sprawy związane z odlotem i staję przed rodziną. Klękam przed Zoey i przytulam ją.
- Bede tęsknic – mówi.
- Ja też. Ale przylecisz niedługo z tatą? - Kiwa głową – kocham cię.
Całuję ją w czoło i wstaję. Przytulam tatę.
- Ja też będę tęsknić. Uważaj na siebie – mówi.
- Ty też. I na Zoey. Kocham cie.
- Ja ciebie też.
Patrzę na mamę i jedyne co mówię to:
- Uważaj na nich.
Widzę, że nie takiej reakcji się spodziewała, ale to nie moja wina. Jeszcze raz się żegnamy, biorę swój bagaż podręczny i idę do samolotu. W oczach mam łzy, ale cieszę się.

Kiedy docieram do Londynu i biorę swoje bagaże, wychodzę przed budynek należący do lotniska. Szukam Dereck'a. W pewnym momencie podchodzi do mnie jakiś mężczyzna i mówi:
- Effy? - Kiwam głową – tata Derecka. Miło mi cię poznać – uśmiecham się i ściskam jego rękę.
- Gdzie Dereck?
Wskazuje ręką przede mnie i widzę chłopaka idącego w moją stronę. Gdy tylko jest bliżej rzucam mu się w ramiona i mocno tulę.
- Cudownie znów cię widzieć. Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłem – mówi i całuje mnie mocno, wolno i namiętnie.
Nie zwracam uwagi na gapiów. Cieszę się, ponieważ razem zaczynamy nowe życie. Wspólne.


KONIEC
Jak wam się podobało, możecie wyrazić swoją opinię w komentarzach? :)

środa, 11 września 2013

empatia część 9

- Co ona tu robi? - Spytałam zaznaczając każde słowo.
- Witaj Effy. Naprawdę stałaś się piękną kobietą – powiedziała.
- Co ona tu robi? - Powtórzyłam pytanie – tato!
- Kochanie usiądź – pokręciłam głową z oczami pełnymi łez – twoja mama przyjechała, ponieważ...
Tata nie mógł wydusić z siebie słowa. Mama go wręczyła i rzuciła wesoło:
- Postanowiliśmy się zejść.
Wytrzeszczałam oczy jeszcze bardziej, ze złości nie pozwoliłam polecieć łzom. Wbiegłam na górę i trzasnęłam drzwiami. Nie mógł tego zrobić, nie teraz. Przecież... co z Luisą? Miałam mętlik w głowie. Próbowałam sobie wmówić, że to jakiś głupi żart. Zły sen, z którego zaraz się obudzę. Głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej. Przebrałam koszulkę, wypakowałam torbę i zbiegłam na dół. Kiedy chciałam wyjść, drzwi się otworzyły i weszła szczęśliwa Zo. Już czułam się źle, wiedząc co za chwilę się stanie. Weszła do kuchni i stanęła. Po czym powiedziała swoim słodkim głosikiem:
- Dzień dobry – ona nie wiedziała, ale za chwilę miała się dowiedzieć.
- Cześć Zoey. Jak ty wyrosłaś! - Powiedziała mama i uśmiechnęła się.
- Kim pani jest? - Spytała siostra.
Nikt nie raczył się odezwać. Łzy leciały mi po policzkach. Jeśli tata tego nie powiem, to zrobię to ja. A jeśli zamierza do niej wrócić, to odejdę z tego domu.
- Czemu płaczesz Effy? - Spytała tym razem mnie Zo.
- Ponieważ – zaczęłam pociągając nosem – nasz kochany tatuś zostawił Luisę dla tej... - nie mogłam znaleźć żadnego słowa, więc wydusiłam tylko – kobiety – ze słyszaną odrazą w głosie.
- Tato, czemu?
- Kiedyś to zrozumiesz – odparł tata.
- Powiedz jej – rzuciłam stanowczo, a kiedy nie zareagował, dodałam – powiedz jej!
- Zoey – zaczęła mama.
- Nie ty! - Krzyknęłam – on.
Wskazałam na tatę i wyszłam z domu. Znów trzasnęłam drzwiami. Musiałam iść. Nie wiedziałam tylko gdzie. Muszę z kimś porozmawiać. Nie mogę z Kat, jest z chłopakami na mieście. Adam? Wjechał. Dereck. Musiałam znaleźć Dereck'a. Kiedyś wspominał gdzie mieszka. Przypomniałam sobie, złapałam taksi i podałam adres. W dziesięć minut znajdowaliśmy się pod ładnym blokiem. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam. Miałam czerwone oczy od łez i suche usta. Drzwi się otworzyły i stanął w nich Dereck w samych dresach. Miał wyrzeźbiony brzuch. Oparł się o framugę i patrzył na mnie dziwnie. Jakby jadowitym wzorkiem. Domyśliłam się...
- Wiesz? - Spytałam ledwo słyszalnie.
- Mamy nie ma. Pojechała do siostry się wyżalić – odparł smutny – ostrzegałem ją. Ale nie chciała słuchać – pociągnęłam nosem – czego chcesz? Nie jestem w nastroju.
Zwlekałam z odpowiedzią. Nie wiedziałam co powiedzieć. Kiedyś opowiadałam mu o tatuażu i o mamie. Tylko wspomniałam. Tatuaż miał z nią jakiś związek, dlatego znał tę historię.
- Mama wróciła – wydukałam tylko i znów się rozpłakałam.
Jego postawa do mnie momentalnie się zmieniała. Wyprostował się, zrobił wielkie oczy i wziął mnie w ramiona. Zaczęłam płakać mocniej i głośniej. W końcu wziął mnie na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Położył mnie na łóżku i sam rzucił się obok. Gładził mnie po ramieniu, odgarniał włosy z czoła i nic nie mówił. W duchu mu za to dziękowałam. Zamknęłam oczy, przytuliłam się do niego bardziej i zasnęłam.

DERECK
Effy śpi. Jest przytulona do mnie, lecz widzę jak jej klatka piersiowa unosi się i opada. Byłem zły na jej tatę, a może i tez na nią. Jednak kiedy zobaczyłem ją w moich drzwiach... Była taka piękna i smutna. Chciałem zrobić coś, by nigdy więcej nie była smutna. By była tylko moja. Nie żebym był wrednym egoistą, ale cieszę się, że nasi rodzice się nie spotykają. Nie mógłbym znieść myśli, że ta dziewczyna, ta sama która leży obok byłaby tylko moją siostrą. Nie wytrzymałbym.
Przebudza się. Powoli otwiera zapłakane oczy i patrzy na mnie.
- Jak się czujesz? - Pytam troskliwie.
Przeciera oczy i mówi cicho:
- Przepraszam – patrzę na nią osłupiały – za mojego tatę.
- Przestań. To nie twoja wina. Może lepiej dla nas? - Pytam i puszczam jej oko.
Ku mojemu zaskoczeniu nie uśmiecha się.
- Chodzi o moją mamę – tłumaczy – nie chcę... nie chcę by wrócili do siebie. On na nią nie zasługuje. Przecież ona nas skrzywdziła, zostawiała, więc dlaczego nagle teraz chce wracać?
Głos jej się podnosi. Uspokajam ją, gładząc po głowie i całując w rękę, czoło i ramię.
- Wszystko będzie dobrze, ułoży się. Pomogę ci.
Mówię po czym ją całuję. Jej wargi są słone od łez, lecz i słodkie. Całujemy się w najlepsze. Moje ręce odnajdują drogę pod jej koszulką i gładzę kciukiem jej brzuch. Jej ręce wędrują po moich plecach. Zaczynam całować jej szyję, obojczyki, po czym znowu wracam do usta. Powoli przestaje, więc spoglądam na nią pytająco.
- Muszę... - chrząka – praca.
Mówi słodko i uśmiecha się. Daję jej szybkiego causa, po czym wstajemy.


EFFY
Do pracy podrzucił mnie swoim cadillakiem escalade, po czym otworzył mi drzwi i poszliśmy. Przeżyłam lekkie deja vu, tylko że zamiast Adam'a był Dereck. Może nawet byłam tym faktem uszczęśliwiona. Chwilę po nas przyszedł Bary. Zdziwił się, że zobaczył Dereck'a, lecz przedstawiłam ich sobie. Tak, mnie też było trochę dziwnie. Jeszcze wczoraj widział mnie z innym chłopakiem. O matko... Dereck pomógł mi wszystko przygotować. Czekałam aż o dziewiętnastej przyjdą pierwsi klienci i gdy tylko drzwi się otworzyły, odwróciłam się by przygotować kufle.
- Effy – powiedział zmieszany Dereck.
Odwróciłam się i zobaczyłam moją siostrę. Wybiegłam zza lady i kucnęłam przed nią, a Dereck obok. Dygotała z zimna i była cała przemoczona.
- Zoey, co ty tu robisz? Co się stało? - Pytałam.
- Przepraszam, ale nie mogłam. Ona tam jest. Nie wiedziałam co robić.
Odparła i przytuliła się do mnie.
Po dziesięciu minutach, kiedy trochę ją osuszyłam, posadziłam na stołku wewnątrz baru i zrobiłam ciepłe kakao.
- A tera mów – powiedziałam i zaczęłam zaplatać jej warkocza.
- Zachowywali się jak gdyby nigdy nic. Nie znam jej, dziwnie się czułam, kiedy do mnie mówiła. I jestem zła na tatę.
- Kochanie, tak mi przykro- powiedziałam i dałam jej całusa w czoło – tata wie, gdzie jesteś?
Pokręciła głową, po czym dodała cicho:
- Zamknęli się w sypialni – i spuściła wzrok.
- Zoey, chcesz zagrać w rzutki? - Spytał Dereck, jakby wiedział, że chcę zadzwonić.
Zo uradowana poszła z nim. Miły widok. Wyciągnęłam telefon i zanim zadzwoniłam zaczepił mnie Leo.
- Effy – zaczął, lecz mu przerwałam.
- Nic nie mów. Po postu się do mnie nie odzywaj. Nie bez potrzeby.
Poszedł na zaplecze, a ja wybrałam numer taty i wcisnęłam połącz. Odebrał po czterech sygnałach, w oddali było słychać śmiech mamy. Byłam zła.
- Halo? - Spytał.
- Czy wiesz, gdzie jest teraz twoja córka?
- Jesteś w pracy.
- A ta druga córka?
- Siedzi na górze.
- Mhm... Pozostań dalej w takim przekonaniu.
Rozłączyłam się. Nie minęły dwie minuty gdy telefon znów zawibrował i odebrałam.
- Gdzie jest? - Spytał roztrzęsiony tata.
- Przyjechała do mnie do pracy – odparłam spokojnie – jest za mała żeby sobie z tym poradzić. Dereck ją później odwiezie, nie martw się. I nie przyjeżdżaj.
Dodałam na koniec i znów się rozłączyłam. Mimo że byłam na niego wściekła, nie mogłam mu tego robić. Wciąż był moim tatą i mocno go kochałam.
Wrócił Dereck z Zo. Mała usiadła na stołku obok niego i piła swoje kakao. Po chwili przyszedł też Leo.
- Idź po zamówienie do tamtego stolika – powiedziałam do niego i wskazałam stolik.
- I co? - Spytał Dereck, kiedy Leo odszedł.
- Mam prośbę, odwieziesz ją?
- Jasne – uśmiechnął się i dodał – dla ciebie wszystko.
Leo akurat to usłyszał i widziałam po nim, że jest wściekły.
- Nie chcę wracać – wtrąciła nagle Zo.
Popatrzeliśmy po sobie z Dereck'iem i powiedziałam:
- Okey, jeszcze nie.
Uśmiechnęła się i patrzyła jak pracuję.
Około dwunastej zasypiała, więc Dereck wziął ją na ręce i wyszliśmy przed bar. Wyglądali naprawdę słodko. Posadził ją na tylne siedzenie i zapiął pas.
- Effy – rzuciła cicho Zoey – proszę jedź ze mną. Nie chcę sama – mówiła sennym głosem.
- Nie dasz rady się zwolnić dziś? Jest Leo, da sobie radę – spytał Dereck i miał rację.
Powiedziałam im, żeby zaczekali i wróciłam do baru.
- Bary, mogę wrócić dziś? - Uniósł pytająco brwi – problemy rodzinne.
- Jasne mała. Leć.
Uśmiechnął się, więc poszłam do szafki po swoje rzeczy. Kiedy wychodziłam Leo mierzył mnie wzrokiem i flirtował z jakąś zalaną blondynką. Podeszłam do Dereck'a i zobaczyłam jak się uśmiecha. Otworzył mi drzwi i zanim usiadłam koło Zoey, powiedziałam:
- Dziękuję. Bardzo.
Uśmiechnął się szerzej i wsiadłam. Kiedy sam usiadł za kierownicą, ruszyliśmy.
Dereck wniósł małą na górę. Wskazałam mu mój pokój. Położył ją na materacu. Zdjęłam jej kurtkę i buty. Miała dresy i koszulkę z krótkim rękawem, wiec mogła tak spać. Do mojego pokoju wpadł tata.
- Tak się cieszę – zaczął i chciał podejść do Zo.
Stanęłam mu na drodze i wiedziałam, że łamię mu w ten sposób serce.
- Zostaw – z trudem wypowiedziałam te słowa – zostaw to do jutra.
Kiwnął głową i zwrócił się do Dereck'a.
- Cześć.
Ten tylko kiwnął mu głowa, więc tata wyszedł zamykając za sobą drzwi.
- To ja już będę leciał – podszedł do mnie i chyba chciał mnie pocałować, lecz po prostu tak staliśmy. Nie chciałam by sobie szedł, dlatego zaproponowałam by został. Zgodził się i zdjął koszulkę. Znów mogłam podziwiać jego umięśniony brzuch i klatę. Sama zdjęłam spodnie, lecz założyłam desy. Koszulki nie zmieniałam, tylko spod spodu zdjęłam stanik i wcisnęłam się pomiędzy Dereck'a a Zo.
Przytuliłam się do chłopaka. Po chwili poczułam jak Zo mnie tuli, więc jednak odwróciłam się i także ją tuliłam. Dereck za to wtulił się w moje plecy i zasnęliśmy. 


kolejna część w sobotę :)
 

wtorek, 10 września 2013

empatia część 8

 
Było dziesięć po szóstej, kiedy zjawił się Leo. Pokazałam mu wszystko i co chwila pytałam czy jet pewny tej pracy. Chciałam go przekonać żeby odszedł. Może i jestem egoistką, ale nie wytrzymam z nim tak długo. Postanowiłam, że dam mu niezły wycisk.
O dziewiętnastej jak to wiadomo zaczęli pojawiać się stali klienci. Bary powiadomił mnie, że dziś też się spóźni. Pierwsi klienci podchodzili często do baru by coś zamówić i zamienić ze mną parę zdań. Dwóch starszych panów podeszło i tym razem. Znałam ich imiona, lecz rzadko ich używałam.
- Witaj Effy, kto to jest? - Spytał jeden z nich.
- Nowy nabytek – odparłam ze śmiechem i zwróciłam się do Leo – dwa piwa.
- Skąd wiesz, przecież nie zapytałaś – odparł, ale zrobił to o co prosiłam.
- Widać, że nowy – powiedział drugi z nich.
Zaśmialiśmy się, wzięli piwo i usiedli do stołu. Włączyłam telewizję na kanale z wiadomościami, lecz trochę ściszyłam.
- Jest coś takiego jak stali klienci – wytłumaczyłam Leo, który bacznie mi się przyglądał – co?
- Nic, po prostu uważam, że jesteś za piękna by tu pracować.
Westchnęłam i poszłam do toalety.
Dochodziła dwunasta, a ludzi było pełno. W telewizji puszczali transmisję na żywo z jakiegoś meczu, więc zebrały się tłumy, by wspólnie oglądać. Cieszyłam się, bo może dzięki temu Leo odechce się tu pracować. Nie lubił zbytnio głośnego tłumu, a tu nie mógł narzekać. Nie zawsze nadążał, rozlewał piwo kiedy zanosił do stolików, więc ja to przejęłam. Przyszedł Adam z kolegami oraz Dereck, też z kolegami. Usiedli do stołów obok siebie. Podeszłam najpierw do stołu, gdzie siedział Adam. Uśmiechał się, lecz to nie był zbyt przyjemny uśmiech.
- Cześć, co podać? - Spytałam.
- Jesteś w menu? - Spytał jeden z nich, a reszta się zaśmiała.
Nie było to zbyt miłe, zwłaszcza, że Adam też się śmiał, ale przecież umiałam sobie z takimi sprawami radzić.
- Jeszcze nie – odparłam i znów ryknęli śmiechem.
Złożyli zamówienie, zaniosłam je do Leo, a on spytał zanim odeszłam.
- Czemu mu na to pozwoliłaś?
Bary stał obok i się zaśmiał. Zaczął tłumaczyć mu `naszą` strategię, a ja podeszłam do stolika Dereck'a. On z kolei uśmiechał się łagodnie i tak seksownie.
- Cześć – powtórzyłam – co dla was?
- Cztery piwa.
- Coś jeszcze?
- Powiedział bym to samo co on, ale nie jestem takim dupkiem – odezwał się Dereck.
- Daj spokój - powiedziałam łagodnie – on nie jest ważny.
Znów uśmiechnął się tak słodko, że serce mi przyspieszyło. Wróciłam do baru i wzięłam zamówienie dla stołu Adam'a.


LEO
Eff bierze tacę z pięcioma piwami i zanosi do stolika, przy którym siedzi ten nowy z klasy. Nie wiem czemu nie lubi jak mówię Eff. Przecież to brzmi tak seksownie. Chcę ją odzyskać, bardzo, ale nie chcę jej denerwować, dlatego nie mówię tak przy niej. Idzie i porusza swoimi biodrami w rytm muzyki, która cicho wydobywa się z radia. Jest taka piękna i seksowna, że jedyne oczyma marzę to rzucić ją na łóżko. Nie żebym był jakiś zboczony, ale mam te swoje dziewiętnaście lat i moje hormony szaleją. Czy to dziwne, że mam ochotę na seks? Nie. A że z Effy? Nie. Wiem, że każdy facet na uczelni jej pragnie. Wiem nawet co niektórzy robią przy jej zdjęciu...
Wraca. Ma uśmiech na twarzy, lecz nie wiem czy jest szczery. Po drodze rozmawia z różnymi facetami. Dziwne trochę, no ale pracuje tu jakiś czas. Stawia tacę na blacie, a ja kładę kolejne cztery piwa dla Dereck'a i jego kolegów.
- Może ja zaniosę? - Pytam.
- Nie, dam radę.
Po czym odchodzi. Wyczułem w jej głosie jakby coś ją ciągnęło do tego Dereck'a. Widziałem to też na imprezie kilka dni temu. Mimo jej twierdzeń, że są tylko przyjaciółmi nie wierzę. Czuję, że między nimi jest coś więcej. Muszę to popsuć, jest zbyt dobrym konkurentem. Nie mogę jej znowu stracić. Odzyskam ją za wszelką cenę.
Wraca i staje obok mnie. Patrzy na mnie, a ja się uśmiecham. Powoli odwzajemnia uśmiech i odwraca głowę. Zaczyna wycierać blat. Po chwili orientuję się, że ciągle się na nią gapię. Zwraca mi uwagę:
- Czemu tak patrzysz?
- Nie wiem – odpowiadam – jak ma się Zoey?
Zaskakuję ją tym pytaniem. Punkt dla mnie.
- Dobrze. Cieszy się, że tata znalazł dziewczynę – rozmowa robi się swobodniejsza, a ja staram się znajdować bliżej niej.
- A ty? - Pytam i nasze twarze znajdują się blisko.
- Przestań – mówi stanowczo kładąc rękę na mojej piersi – przestań to robić. Nie uda ci się.
- Tak myślisz?
Patrzy na mnie wielkimi oczami. Całuję ją, lecz to nie trwa długo. Odpycha mnie i wymierza policzek, po czym rzuca ścierką i wychodzi.

EFFY
Siedziałam na murku i paliłam papierosa. Byłam zła. Zła? To mało powiedziane. Byłam wściekła! Wiedziałam, że praca z Leo będzie trudna, no ale posunął się za daleko. Co on sobie myślał? Nie, stop. On chyba nic nie myślą. Skompromitował mnie. A na domiar złego jest to, że Adam, Dereck i kilka innym osób to widziało. Po chwili Adam usiadł koło mnie i utknął swoje zielone oczy w moich.
- Nie bądź zła. Większość facetów na ciebie leci. Dziwisz się? Jesteś naprawdę ładną dziewczyną.
- Przestań – powiedziałam cicho, lecz stanowczo – przestań mieszać mi w głowie.
- To ty mieszasz mi.
Wyrzuciłam papierosa. Spojrzałam przed siebie i zamknęłam oczy. Chciałam się uspokoić, a wciąż mną miotało. Zewnętrznie i wewnętrznie. Pomyślałam o Adam'ie, ale to nie pomogło. Zaryzykowałam więc i pomyślałam o Dereck'u. O tym jaki był miły, o jego oczach, uśmiechu. I tych ustach. Poczułam się lepiej. Otworzyłam oczy i spojrzałam znów na Adam'a.
- Widzisz, już się uspokoiłaś.
- Dzięki.
- Ale to nie moja zasługa. Tylko Derecka – powiedział, a ja wytrzeszczałam oczy – potrafię odczuwać ludzkie uczucia, jeśli są wyjątkowo głośne. Twoje są, dlatego wiedziałem zawsze co czujesz. I wiem teraz.
Nie patrzyłam na niego, nie mogłam. Nie wiedziałam co myśleć.
- Nie martw się. Wyjeżdżam jutro. To co chciałaś, między nami... nie udałoby się. Naprawdę jesteś zakochana w Derecku.
- Adam...
Zaczęłam lecz przerwał mi pocałunkiem. Jego usta były zimne i smakowały piwem. Pocałunek był długi i wolny. Kiedy się oderwaliśmy powiedział:
- Chciałem to zrobić – uśmiechnął się i wyprostował – żegnaj Effy. I powodzenia.
Po czym poszedł w ciemność i zniknął. Siedziałam jak idiotka trzymać palec na wargach. Nie wiedziałam, nie pojmowałam co się przed chwilą stało. Czy on... On właśnie mnie... Pocałowaliśmy się. Ale on wyjeżdża. Nie wiem czy mam się cieszyć, ponieważ będę mogła się skupić na Dereck'u, czy... Na razie nie chcę o niczym myśleć.
Po chwili jednak Dereck wyszedł z baru i rozglądnął się wkoło. Gdy mnie ujrzał podszedł i kucnął przede mną. Był taki przystojny i kochany...
- Wszystko w porządku?
Spytał, gdy wezbrały mi łzy w oczach. Nie mogłam z nim być, to było najtrudniejsze. Nie wiedziałam co robić, a pragnęłam go z całych sił. Nic nie mówiąc wtuliłam się w niego. Łzy leciały mi cicho po policzkach, a on gładził moje włosy. Wyciągnął mnie na długość swojego ramienia i zarzucił za ucho kosmyk włosów.
- Będzie dobrze.
Powiedział po czym pocałował mnie w czoło. To było tak słodkie, że serce rozdarło mi się na pół. Kiwnęłam głową i wróciliśmy do środka.

Na następny dzień profesor powiadomił nas, że Adam się przeprowadzi. Kat spojrzała na mnie porozumiewawczo, a ja tylko się uśmiechnęłam. Odwiozła mnie wczoraj do domu i wszystko jej opowiedziałam. Na lunchu szukałam Dereck'a lecz nigdzie nie mogłam go znaleźć. Bolała minie głowa, więc zwolniłam się z dwóch ostatnich zajęć i pojechałam do domu. Kiedy weszłam doznałam szoku. W kuchni z moim tatą siedział nie kto inny jak moja matka. Stanęłam jak wryta i czekałam.


Tak się zastanawiam, następna część jutro? :)
+ co myślicie o wypowiedziach z różnych bohaterów? :D

http://ask.fm/lollelita w razie pytań

niedziela, 8 września 2013

empatia część 7

 
Do miasta jechaliśmy w ciszy jego czarnym fordem mustangiem z 67 roku. Kiedy zaparkował pod kawiarnią, w której zazwyczaj przesiadywałam z Kat, zapytałam:
- Co tu robimy?
Jednak on nic nie odpowiedział. Wysiadł z auta, okrążył je i otworzył mi drzwi. Było to miłe, ale i trochę krępujące.
- Skusisz się na kawę w moim towarzystwie? - Spytał z rozbrajającym uśmiechem.
Kiwnęłam głowa, odwzajemniłam uśmiech i weszłam do kawiarni. Zamówiłam cappuccino, a on małą czarną. Kiedy dostaliśmy zamówienie spytał:
- Dereck to twój chłopak? - Prosto, bez ogródek czy owijania w bawełnę.
- Nie, to... tylko przyjaciel – kiwnął głową – czemu pytasz?
Wzruszył ramionami i zmienił temat. Zaczęliśmy rozmawiać o szkolnej drużynie, potem o muzyce i dochodziła osiemnasta. Wyszliśmy z kawiarni i znów otworzył mi drzwi do samochodu. Kiedy sam usiadł za kierownicą i zapiął pas, zapytałam:
- Dlaczego pytałeś o Derecka?
- Nie chcesz wiedzieć – odparł i ruszył. Miał dziwny wyraz twarzy.
- Chcę.
Nic więcej nie powiedział. Znów jechaliśmy w ciszy. Zaparkował pod barem i zgasił silnik.
- Wiem, że otwieracie dopiero o siódmej, ale może zagramy w bilarda?
- Jeśli znajdę czas.
Wymieniliśmy uśmiechy i wzeszliśmy od zaplecza. Barney'a nigdzie nie było, więc pomyślałam, że się spóźni. Po chwili potwierdził to mój telefon.
- Co jest? - Spytał Adam podchodząc.
- Szef... spóźni się trochę. Muszę przygotować bar, więc nie wiem czy z tobą zagram.
Powiedziałam lekko uradowana, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia o grze w bilard. Znaczy miałam, może, ale nie umiałam w praktyce i nigdy nie grałam. Ku mojemu zaskoczeniu Adam odłożył trzymany w ręku kij i spytał z uśmiechem:
- Od czego zaczynamy?
Pomógł mi ustawić stoły i krzesła, przygotować bar i otworzyć drzwi. Zajęło nam to około czterdziestu minut. Kiedy skończymy, rzuciłam:
- Zaraz wracam.
Podczas gdy ja zakładałam fartuch, on ustawił bile i przygotował kije. Wyszłam do niego i od razu się przyznałam, biorąc kij:
- Nie umiem grać.
- Panie mają pierwszeństwo – wskazał z uśmiechem, żebym zaczęła.
Stanęłam przed stołem, przed białą bilą i czułam się żałośnie. Nie wiedziałam nawet jak poprawnie trzymać kij. Po chwili poczułam czyjś oddech na karku. Adam. Położył mi ręce na biodrach i `zgiął` moje ciało w pół, później ustawił moje ręce i palce na stole. Pokazała mi jak trzymać kij. Było słychać jednie nasze oddechy. Jego spokojny, a mój przyspieszony. Serce waliło mi jak oszalałe, ledwo stałam na nogach. Kiedy trzymałam poprawnie kij, położył swoje ręce z powrotem na moich biodrach i czekał. Czekał na mój ruch. Wzięłam głęboki wdech i w tym samym czasie co miałam uderzyć w bilę, wszedł Bary i krzyknął:
- Effy!
Chybiłam w kulę i odskoczyłam od Adam'a.
- Dzień dobry – powiedział chłopak.
- Cześć – odparł Bary – przeszkadzam?
- Nie, właśnie miałem iść – powiedział Adam z uśmiechem i mrugnął do mnie – wpadnę później.
Skinął Bary'emu i wyszedł.
- Przeszkodziłem? - Spytał żałośnie szef, a ja pokręciłam głową.

DERECK
Dochodzi jedenasta. Mama śpi, a ja wychodzę z chłopakami do baru. Ross, Jay i Vince zawsze lubią wychodzić gdzieś na piwo. Wsiadam do samochodu, którym przyjechali i ruszamy.
- Co dziś polecacie panowie? - Pyta Jay, który siedzi obok kierowcy i pali papierosa.
Podaje im bar, w którym pracuje Effy. Mam ochotę ją zobaczyć. Pragnę jej gdy tylko ją widzę. Chłopaki o tym wiedza, ale znają to jedno utrudnienie. Vince parkuje swojego cadillaca i wysiadamy. Idziemy do wejścia i od razu, gdy znajdujemy się w środku szukam jej wzrokiem. Stoi za barem i rozmawia z kimś. Chyba ze swoim szefem. Siadamy przy drugim stole na prawo za bilardem. Przed nami siedzi grupka chłopaków, poznaję tam Adam'a. Jednego ze szkoły. Przychodzi Effy. Patrzy się na nas i pyta:
- Co podać? - Uśmiecha się. Jay składa zamówienie, a ja się w nią wpatruję. Jest przepiękna.
Po chwili odchodzi.
- Zaraz wracam – rzucam chłopakom i idę za nią – cześć – mówię, siadając na stołku barowym.
Odwraca się w moją stronę, a jaj ciemne włosy lekko opadają na ramiona. Obdarza mnie swoim uśmiechem i odpowiada:
- Cześć. Co słychać?
- W porządku. A u ciebie? - Znów się uśmiecha i podaje mi cztery piwa na tacy – jasne.
Mówię i zanim odchodzę, także się uśmiecham. Siadam do stołu, a chłopaki patrzą na mnie wzrokiem typu `i co?`. Nic nie mówię i biorę łyk. Po kilku minutach Ross i Vince idą grać w bilarda. Rozglądam się za Effy i widzę jak wychodzi na zewnątrz.
- Idź za nią – mówi Jay wyrywając mnie z zamyśleń.
- Co?
- Po prostu idź.
Uśmiecham się i idę. On zna mnie lepiej niż reszta, jest dla minie jak rodzony brat. Zawsze mogłem na niego liczyć, zawsze przy mnie był.
Wychodzę i widzę ją jak stoi obok wejścia i pali. Podchodzę, opieram się o ścianę i pytam:
- Palisz?
- Czasem – odpowiada z nutą rozbawienie w glosie – na uspokojenie emocji – dodaje poważnie.
- Coś się stało?
Patrzy na mnie pięknymi, brązowymi oczami i znów się uśmiecha. Lecz to nie jest ten sam uśmiech, co poprzednio. Ten jest... smutny. Nie wiem co jej jest, nie potrafię jej pomóc, ale nie chcę by była smutna. Po chwili patrzy wprost i zauważa swoich przyjaciół.
- Tylko tym razem się nie pobijcie – mówi znów z rozbawieniem, wyrzuca niedopałek i wraca do środka.
Kat mija mnie bez słowa i emocji na twarzy. Za nią wchodzi ten Colin. Na końcu idzie Leon? Leo? Leo. Nie wchodzi od razu za nimi, tylko zatrzymuje się obok mnie.
- Zostaw ją w spokoju – mówi z powagą.
- Nie licz na to. Nasi rodzice się spotykają, będę miał z nią częstszy kontakt niż ty – odpowiadam z tryumfalnym uśmiechem i wracam do chłopaków.

EFFY
Kiedy wróciłam za bar i dołączyli do mnie przyjaciele.
- Cześć – powiedziałam do Kat i Colin'a.
Po chwili wszedł Dereck, a za nim Leo. Nie bili się, ale pewnie rozmawiali. Jestem ciekawa o czym.
- Daj nam piwo – powiedziała śpiewnie Kat.
- Pokaż dokument tożsamości – powiedziałam poważnie, a oni zrobili wielkie oczy. Nagle wybuchnęłam śmiechem i nalałam im piwa.
Przyszedł Bary i przedstawiłam ich sobie.
- Nie szukacie może pracy dzieciaki? - Spytał ich, a oni popatrzyli po sobie.
- Barney ciągle próbuje kogoś znaleźć, by choć trochę mnie obciążyć – wytłumaczyłam.
- Byście dziesięć godzin pracowali z naszą piękną Effy! - Oświadczył, a ja zauważyłam jak Leo się napala.
- Ja jestem chętny – powiedział ku mojemu przerażeniu.
- Przyjdź z nią jutro. Pokaże ci co i jak. Od szóstej do czwartej rano – powiedział Bay i zniknął na zapleczu.
Leo się uśmiechał, jakby wygrał los na loterii, a ja? Ja byłam załamana. Nie wiedziałam co robić. Leo wciąż próbował mnie odzyskać, co nie było pomocne. Dereck mi się podobał, choć nie powinien i to co robimy jest złe. Ale po prostu nie mogę się oprzeć pożądaniu. No i jeszcze Adam. Nie wiem czemu, ale jest w nim coś co mnie pociąga. Ta tajemniczość, po prostu coś mnie do niego ciągnie. Byłam w kompletnej rozsypce. Musiałam to wszystko uporządkować i wybrać między Adam'em a Dereck'iem. Westchnęłam głęboko i zaparzyłam sobie kawy.

Na następny dzień na lunchu Leo zawracał mi głowę pytaniami o pracę. Co trzeba robić, jak trzeba robić. Miałam go dość, a jeśli pomyślałam o tym, że będę spędzać z nim dodatkowo dziesięć godzin dziennie, myślałam że oszaleję. Na lekcjach często wpatrywałam się w Adam'a, próbując rozgryźć co takiego mnie w nim pociąga. Na przerwach za to, kiedy mijałam Dereck'a wymienialiśmy zalotne spojrzenia i uśmiechy. Byłam w totalnej rozsypce, nie wiedziałam co robić. Jednak musiałam się zdecydować, ale to nie było takie łatwe. Poprosiłam Kat, by po zajęciach podrzuciła mnie do domu. Było zimno i padał deszcz, a ja chciałam założyć ciepły sweter. Kiedy wyjechałyśmy z parkingu należącego do uczelni powiedziałam:
- Mam problem i potrzebuję twojej pomocy ale nie chcę żebyś się śmiała.
Spojrzała na mnie zatroskana i odparła:
- Dawaj, co jest?
Opowiedziałam jej, że coś mnie kręci w obu chłopakach i, że nie wiem co robić. Kiedy skończyłam czekałam na jej reakcję, lecz ona nic nie mówiła. Po dłuższej chwili powiedziała w końcu:
- Musisz wybrać między nimi – nie tego się spodziewałam, lecz pozwoliłam jej mówić dalej – jednak wiesz, że między tobą a Dereckiem stoi coś na przeszkodzie? - Zapytała retorycznie, a ja mechanicznie pokiwałam głową – więc może skupisz się na Adamie?
Nic nie powiedziałam. Wiedziałam, że przyjaciółka ma trochę racji.
- Może gdyby Dereck był adoptowany, mielibyście szansę - uśmiechnęłam się – chyba, że waszym rodzicom nie wyjdzie.
- Kat, ale nie chcę psuć ich relacji. Zresztą wtedy też byłoby trochę niezręcznie...
- Ale nie aż tak – wtrąciła mi – spędzaj więcej czasu z Adamem. Jeśli cię bardziej będzie pociągał, może coś z tego wyjdzie i zapomnisz o Derecku.
Zaparkowała pod moim mieszkaniem.
- Może masz rację. Dzięki - uśmiechnęłam się i wysiadłam.
Przebiegłam kawałek by nie zmoknąć zbytnio i weszłam do domu.
- Cześć Effy, coś się stało? - Spytał tata, jak zwykle w kuchni.
Bardzo lubił gotować, więc przesiadywał w niej bardzo często.
- Nie, muszę się przebrać. Gdzie Zo?
- Śpi. Przyszła zmęczona i padła na łóżko.
Kiwnęłam głową, weszłam cicho do swojego pokoju i zdjęłam przemoczoną bluzkę. Założyłam podkoszulek i na to czarny sweter. Włosy spięłam w koka i wyszłam na metro.



Jak widzicie zastosowałam zmianę czasu i osoby :) Mam nadzieję, że wam się to spodoba, bo zdarzy się to kilka razy. Podłapałam ten pomysł jak czytałam moją ulubioną książkę :) Kolejna część planowana na wtorek, ale nie ma pewności. Nie wiem czy mi się uda, mam sporo do nadrobienia. Jestem do tyłu :) To chyba wszystko xoxo

http://ask.fm/lollelita