niedziela, 30 czerwca 2013

mam wenę na pisanie i czas. Mam nawet imiona xd brakuje mi pomysłu. Znaczy jakiś tam mam, dramat (może fantasy, może nie), ale pytam: o czym mogłabym napisać? Co chcielibyście przeczytać w moim wykonaniu? :)
Bo inaczej będzie standardowa miłość!!! :D

środa, 26 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #16 koniec

Moje ciało padło na ziemie. Bezwładne i puste. Dziwnie było patrzeć na siebie z góry. Żyłam, ale byłam niewidzialna dla reszty. Ten cały proces był bezbolesny, wyglądał tak jakby Zack wyciągnął ze mnie życie, a ja nagle otworzyłam oczy i żyłam. Spojrzałam na Shane'a. Przez jego krzyk pękło mi serce, ale ten widok... to co zobaczyłam, załamało mnie jeszcze bardziej. Ja musiałam wrócić. Dla niego. Łzy leciały mu po policzkach, spuścił głowę i wyglądał jakby stracił wszystko. Było widać krew na wardze i zranione ramię. Nie chciałam by cierpiał przeze mnie. Chciałam podejść do niego i dać mu jakiś znak, żeby wiedział, że żyję. Jednak kiedy chciałam odjeść, coś mnie powstrzymało. Tak jakbym była przywiązana do mojego ciała. Chciałam się wyrwać, kiedy usłyszałam ten głos:
- Spokojnie dziecko, bo stracisz resztki życia.
- Przecież ja już nie żyję – odparłam.
- Nie do końca.
- Kim jesteś? - Spytałam wracając nad swoje ciało.
- Możesz wrócić – zignorował moje pytanie.
- Jak?
- To proste, a zarazem trudne. Musiałabyś przejść bardzo skomplikowany proces.
- Musiałabym wziąć skrzydła? - Spytałam głupio i poczułam się zażenowana.
- Może jednak to nie takie skomplikowane – skwitował głos i kontynuował – świat potrzebuje Anioła Śmierci. Ty jedyna masz do tego predyspozycje.
- To na co jeszcze czekamy?
Głos zaśmiał się i powiedział:
- Musisz coś wiedzieć, jest pewno ale. Wiesz czym grozi zostanie Aniołem Śmierci? Dostaniesz skrzydła, będzie chciał je dostać każdy, twoje życie zmieni się w koszmar i walkę o przetrwanie. Jeśli zginiesz, kolejnej szansy nie dostaniesz. Narażasz też tym swoją rodzinę i przyjaciół, do tego nie potrzebujesz anioła stróża.
- Zaraz, że co? Czyli co się z nim stanie?! - Byłam wzburzona.
- Dobrze się spisał, przydzielę go komuś innemu.
- Czyli ty jesteś... jesteś Bogiem – powiedziałam jak idiotka i zjechałam na temat Shane'a – chcę żeby Shane został moim aniołem stróżem – znów usłyszałam ten śmiech, więc powiedziałam groźnie – to ty potrzebujesz Anioła Śmierci, nie ja! Ja znajdę inny sposób, żeby się dostać na ziemię i nikt mnie nie powstrzyma.
Nastąpiła krępująca cisza, po której guru znowu się odezwał:
- Nadal nie jesteś wierząca, co?
- Trochę.
- Shane? Nie to nie on... mniejsza, sama do tego dojdziesz. Umowa stoi. I niech ci ten anioł stróż wytłumaczy twoją funkcję.
Uśmiechnęłam się, powiedziałam szczere dziękuję i zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam zobaczyłam Shane'a siedzącego po turecku. Był rozwiązany, ale smutny i się nie poruszał. Znów widziałam wszystko z pozycji, w której byłam gdy umierałam. Gdy byłam zwykłym potomkiem Anioła Śmierci, a teraz nim jestem. Bolała mnie trochę głowa, ale skupiłam się na słowach Zack'a. Wygłaszał przemówienie, chwalił swoich pracowników za wykonanie dobrej roboty. Ledwo wstałam i utrzymałam się na nogach, ale dałam radę. Mina wszystkich była bezcenna.
- Co? Ty? Jak? - Mówił Zack.
- To niemożliwe – zaczęła kobieta i stanęła obok swojego szefa, a Shane podniósł wzrok – to znaczy tylko jedno – dodała zmuszając Zack'a by na nią spojrzał – ona jest teraz Aniołem Śmierci!
Zack spoliczkował ją, a ona zaszokowana cofnęła się do tyłu. Shane wstał. Chciał zrobić krok w moją stronę, ale powstrzymałam go ruchem ręki. Zrobiłam za to krok w stronę Zack'a, a on zrobił krok do tyłu. Na mojej twarzy pojawił się cwany uśmieszek. Teraz to on się bał. Shane znów próbował podejść, ale tym razem dwóch pracowników Zack'a powaliło go na kolana i trzymało. Uśmiech zszedł mi z twarzy i groźnie, ale cicho rzekłam:
- Puśćcie go.
Spojrzeli się na Zack'a, a on pokręcił głową. Zdenerwowałam się, ale nie tak żeby stracić kontrole. Miałam teraz większy arsenał mocy i były one potężniejsze. Nie umiałam się nimi posługiwać i ich kontrolować. Znów spojrzałam na Shane'a. Nie mogłam pozwolić go skrzywdzić. Nie tym razem. Zrobiłam kolejny krok w stronę Zack'a i następny. Zamknęłam nas w `tarczy`, więc nie mógł się wydostać. Dłonią złapałam go za gardło i uniosłam do góry. Nie czułam przy tym nawet zmęczenia czy oporu. Wszystko było takie łatwe, a zarazem trudne. Znów zaczął się dusić, próbował złapać mnie za rękę, nie wiedział co robić.
- Zróbcie coś! - Krzyknęła kobieta, a potem wzięła nóż i zaczęła iść w kierunku Shane'a.
Puściłam Zack'a i stanęłam za kobietą, nim ta zdążyła wbić nóż w serce mojego chłopaka. Ręce zawisły jej w górze, odwróciła powoli wzrok i wyobraziłam sobie jak unosi się nad ziemią i się dusi. Tak też się stało. Wypuściła ostrze z rąk i zaczęła dotykać się rękoma szyi, a ja nie musiałam nic robić. Kiedy miałam jej dość po prostu nią rzuciłam w bok. Jak szmacianą lalką. Odbiła się od samochodu i upadła na ziemię, ale dalej żyła. To samo zrobiłam z pomocnikami Zack'a, którzy trzymali Shane. Pozostałą dwójkę jego pomocników związałam. Także w myślach. Shane wstał i wtuliłam się w jego ramiona. Nie mogłam teraz okazać słabości, nie chciałam by coś mu się stało, ale to było silniejsze ode mnie. Musiałam go dotknąć, poczuć.
- Przepraszam – powiedziałam i pocałowałam go.
- Coś ty zrobiła? - Zapytał wkurzony, kiedy się od siebie oderwaliśmy. Nagle zmienił mu się humor. Był zły, na mnie – dlaczego?
- Nie umiałabym bez ciebie żyć.
- Urocze – powiedział Zack z lekką chrypką. Stał za mną i trzymał nóż przy moich plecach – ja nie umiem żyć bez skrzydeł Anioła Śmierci.
- Nie mam ich – rzuciłam odwracając się.
Zack zaśmiał się i kaszlnął krwią. To nie byłam ja, nie tym razem, choć pomysł mi się podobał.
- Zostaw ją – powiedział Shane, stając przede mną – dobrze wiesz, że nie masz z nią szans. Jest silniejsza od Anioła Śmierci. Jest połączeniem wielu potężnych mocy, o jakich nigdy nie śniłeś, więc lepiej będzie jeśli się wycofasz.
Zack zmierzył Shane'a, machnął na swoich ludzi i odchodząc powiedział:
- Wrócę. To jeszcze nie koniec.
Gdy odjechali, Shane zaciągnął mnie do samochodu. Była godzina dziewiąta. Całą drogę siedzieliśmy w krępującej ciszy. Shane nie chciał ze mną rozmawiać i był zły, nawet wściekły. Chciałam płakać, ale wiem do czego by to doprowadziło. Zaparkował na podjeździe i zgasił silnik. Zebrałam się na odwagę i spytałam:
- Shane co jest?
- Co jest? Nancy dlaczego to zrobiłaś? Mówiłem ci, że zostanie Aniołem Śmierci to czysta głupota – uderzył rękoma w kierownicę.
- Wiec się nie cieszysz? - Rzuciłam, a łzy zaczęły lecieć po policzkach – nie cieszy się, że żyję? Dla ciebie lepiej by było gdybym była martwa.
Wysiadłam z auta i nim zdążyłam odejść, on był przy mnie i przypierał mnie do samochodu.
- Puść mnie! - Zaczęłam walić pięściami w jego klatkę, po czym wziął mnie mocno w ramiona i przytulił, więc przestałam.
- Przepraszam skarbie. Bardzo się cieszę, że żyjesz, nawet nie wiesz co czułem gdy... - mówił trzymając mnie za ramiona na długość ręki – po prostu nie chcę byś była... To trudne i przysparza dużo kłopotów. Nie wiesz w jakie bagno weszłaś.
- Musiałam. Nie było innego wyjścia. Nie mogłam cię stracić.
Pocałowaliśmy się. Czułam się obserwowana przez Connie z kuchni, ale nie przeszkadzało mi to. Z ustami przy moich ustach powiedzieliśmy sobie, że się kochamy i weszliśmy do domu.
- I jak? Udało się? - Spytała Connie, a ja stanęłam w osłupieniu.
- Jasne, projekt się udał – powiedziałam lekko sztywnie, a ona się zaśmiała.
- Nie chodzi mi o to. Chodzi mi o Zack'a.
- Nie rozumiem.
- Connie o wszystkim wiedziała – zaczął Shane bojąc się mojej reakcji – też siedzi w tej branży.
- Kiedy się urodziłaś, kazali mi cię obserwować i zlecili bym cię pilnowała. To był jedyny sposób. Przepraszam, że cię oszukiwałam.
- Zaraz – przypomniałam sobie słowa Boga, gdy zdziwił się, że moim aniołem stróżem jest Shane. Teraz wszystko było jasne – jesteś moim aniołem stróżem?! A ty? - Wskazałam na Shane'a.
- Wybacz, ale Connie chciała ci powiedzieć sama. Musieliśmy utrzymać to w tajemnicy. Ja jestem zwykłą ofiarą...
- Byłeś – wtrąciłam.
- Zack nie skończył rewolucji. Dopiero ją zaczął.
Usiadłam na sofie w salonie i siedziałam osłupiała. Nie mogłam uwierzyć w taki zwrot akcji, ale nie byłam zła.
- Wybaczysz nam? - Spytała Connie siadając z jednej strony, a Shane z drugiej.
- Pewnie. Kocham was! - Objęłam ich oboje i dałam całusa Shane'owi.
Włączyliśmy telewizor i oglądaliśmy film. Siedziałam wtulona w mojego chłopak. Jestem teraz Aniołem Śmieci i będę musiała bronić najbliższych oraz wypełniać swoją funkcję. Nie będzie to łatwe, ale przynajmniej jestem z Shane'm. Spojrzałam jeszcze na niego, a on się uśmiechnął i cmoknął mnie w czoło. Oparłam głowę o jego ramię i zasnęłam. Connie miała rację. Wojna dopiero się zaczęła, a ja jestem głównym celem.



co za gówno... 
Jak wam się podoba? Chodzi mi o całość. Napiszcie kilka zdań co myślicie o tym opowiadaniu :)
To jest już koniec, przez wakacje chcę się skupić mocno na krzyku, ale może od czasu do czasu coś napiszę, odkopię coś starego. Jeśli macie pomysły o czym mogłabym napisać - podajcie w komentarzu, bo moje kręcą się głównie w kierunku miłości <blee>.
Więc ode mnie to tyle, miłych wakacji i dziękuje za ponad piętnaście tysięcy wejść ♥



ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 45K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było) 

wtorek, 25 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #15

- Mogę cię o coś zapytać? - Zaczęłam, gdy jechaliśmy drogą. Była jedenasta – czy ty masz skrzydła?
Spojrzał na mnie znacząco i odparł:
- A czemu? Dużo ich rysujesz? - Zaśmiałam się, a on spoważniał i ciągnął dalej – mam. Ofiary nie mogą mieć skrzydeł, chyba, że awansują. Dlatego ja mam.
- A ja? Jestem potomkinią Anioła Śmierci.
- Skrzydeł się nie odziedzicza. Mogłabyś o nie poprosić, ale uwierz, nie chcesz tego.
- Czemu? - Zajechaliśmy pod dom jego kolegi, u którego byliśmy na imprezie.
- Musimy z nim pogadać – wyjaśnił, a kiedy szliśmy już do mieszkania kontynuował – skrzydła Anioła Śmierci są warte fortunę. Każdy chce je mieć. To jest ogromny zysk. Anioła Śmierci z nich obdarto i umarł, zniknął, a skrzydła zwiędły.
- Zwiędły?
- Tak. A później zamieniły się w proch. Kiedy nie są częścią właściciela, umierają. Więc nikt ich nie zyskał, chyba że pojedyncze pióra, które potrafił zachować. Gdybyś poprosiła o skrzydła, twoje życie mocno by się zmieniło.
- Więc jaki kolor mają? Anioła Śmierci i twoje?
- Anioła czarne, moje są białe z jednym czarnym piórem. Nie pytaj czemu, nie wiem – dokończył z uśmiechem i otworzył mi drzwi.
Poznałam Kevin'a – właściciela domu i imprezy. Miał krótkie brązowe włosy oraz piwne oczy. Wygadał na umięśnionego, ale miłego.
- Więc to jest ta Nancy,y o której mi opowiadałeś? - Spytał, a ja kiwnęłam głową – jestem pod wrażeniem. Miło cię w końcu poznać.
- Ciebie również – odparłam i razem zasiedliśmy w salonie.
Kiedy nie tańczyła tu masa ludzi wydawał się mały, schludny i piękny. Naprawdę, przyprawiał mnie o zachwyt.
- Dobra, czyli teoria Shane'a się potwierdziła? - Spytał Kevin.
- Uratowała mnie.
- A skrzydła?
- Nie ma – Kevin wypuścił wstrzymywane powietrze – ale zabiją bliską jej osobę, jeśli nie pojawi się o siedemnastej na Wzgórzu.
- Jaki jest plan? - Zapytał Kevin odpalając papierosa.
- Iść tam – odparłam szybko, a oni spojrzeli na mnie dziwnie.
- To nie jest plan kotku – rzucił Kevin.
- Więc co proponujesz? Nie mogę nie iść, bo ją zabiją i będą robić tak dalej, póki się nie poddam.
- Bystra dziewczynka – powiedział Kevin i zaczęło mną miotać.
Poważnie, zdenerwował mnie. Wydawał się miły, a zachowywał się jak próżny, bezwartościowy bachor. Światło zaczęło migotać i wiedziałam, że to znak.
- Nancy? - Zaczął spokojnie Shane, a Kevin nagle się wyprostował i czekał.
Patrzyłam na niego złowieszczym wzorkiem i czułam jak się boi. Nie wiedział jak się zachować.
- Dobra, dobra. Spokojnie – powiedział wreszcie, ale nie był zbyt przekonujący.
- Co proponujesz? - Spytałam spokojniej.
- Nie wiem. Masz za mało czasu by wymyślić coś racjonalnego – tym zdaniem znów mnie zdenerwował. Najpierw kazał mi myśleć rozumnie, a teraz to?! Światło znowu zaczęło migotać, mocniej.
- Nancy – powtórzył cicho Shane, a papieros Kevin'a zgasł, wtedy znów się bał.
Niespodziewanie wstałam i rzuciłam:
- Pójdę się przewietrzyć.
Nie czekając na nic, wyszłam.
Usiadłam na ławce przed domem i po kilu minutach dołączył do mnie Shane. Poszliśmy do auta i kiedy usiedliśmy, powiedział:
- Gratulacje. Dobrze sobie radzisz.
Uśmiechnęłam się i odparłam:
- Podrzucisz mnie do Vici? - Była dwunasta, więc do siedemnastej miałam czas.
Zajechaliśmy pod szkołę i napisałam do Victorii SMS, żeby przyszła na parking. Pojawiła się w dziesięć minut i kiedy szukała mnie wzrokiem, wysiadłam z auta. Podeszłam do niej i zaczęłam:
- Chciałam ci coś powiedzieć.
- Ja pierwsza – wtrąciła i mówiła dalej – zerwałam z Marc'iem i Rose – wytrzeszczałam na nią oczy, a ona dalej kontynuowała – chciałam cię też przeprosić za moje zachowanie. Nigdy nie chciałam cię urazić, byłaś mi najbliższą osobą – głos zaczął się jej łamać, ale była twarda – potrzebuję cię Nancy. Wróć.
Nic nie mówiąc przytuliłam ją. Westchnęła i odwzajemniła uścisk.
- Dziękuję.
- Ale – tym razem ja jej wtrąciłam – musisz zaakceptować Shane'a i Sarah.
Kiwnęła głowa. Bez zbędnego gadania czy spojrzeń. Uśmiechnęłam się do niej, a ona wytarła policzki i zapytała:
- Czemu nie jesteś na lekcjach?
- Mam coś ważnego do załatwienia. Kiedyś ci opowiem, na razie nie mogę. Przyjechałam, ponieważ chciałam byś wiedziała, że pomimo wszystko wiele dla mnie znaczysz. Kocham cię Vic – dałam jej buziaka w policzek i uściskałam ją ponownie.
Potem odeszłam nie patrząc za siebie. Wsiadłam do auta i wciąż odwracając wzrok dałam znak Shane'owi żeby ruszał. Nie wiedziałam co robić przez resztę dnia. Była pierwsza. Do domu nie pojadę, do miasta też nie mam po co. Naprawdę nie wiedziałam co robić. Gdy w ciszy przez godzinę krążyliśmy samochodem po mieście, zdecydowaliśmy się na chwilę zajechać do mnie, później do Shane'a. Weszliśmy do mojego domu. Rodzice byli w pracy, a Connie... No cóż. Myślałam, że jest uwięziona w jakimś magazynie, a ona piła herbatę w salonie i oglądała telewizję.
- Connie? - Spytałam zdezorientowana i stanęłam jak wryta.
- Tak? - Spytała. Była naturalna, spokojna i... nieświadoma – co robisz w domu tak wcześnie?
- Musieliśmy po coś zajechać, a potem jedziemy robić do mnie projekt – odparł Shane i zaciągnął mnie do pokoju, ponieważ dalej stałam jak idiotka. Nie mogłam uwierzyć, nie wiedziałam co się stało. Dlaczego.
- Ona tu jest... - bełkotałam, gdy zamknął drzwi – cała i zdrowa. Nic nie wie.
- Nancy uspokój się, proszę. Oczywiście, że nic nie wie. Strażnicy na razie chcą być dyskretni.
Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłonie. Chciałam pomyśleć. Nagle coś wpadło mi do głowy.
- Shane – uniósł brwi – ile ta trucizna powinna trwać?
- A czemu?
- Oni myślą, że zginę, ponieważ jestem kolejną ofiara.
- Nie wiedzą, że jesteś potomkiem Anioła Śmieci – dokończył za mnie – racja. Myślą, że podczas bitwy trucizna cię osłabi i zginiesz. Będą mieli niespodziankę – nagle się uśmiechnął.
- Shane boję się – powiedziałam bez ogródek, a on spoważniał.
- Nancy będę przy tobie...
- Nie – wtrąciłam mu i wstałam. Staliśmy twarzą w twarz, bardzo blisko, lecz się nie dotykaliśmy – nie możesz tam być. Czytałeś. Nie możesz... nie możemy – zaczęłam dławić się łzami – nie mogę narażać Connie, ani ciebie.
Nagle wybuchnęłam płaczek i przywarłam do chłopaka. Niepewnie i zaszokowany uścisnął mnie, lecz nic nie mówił. W duchu mu za to dziękowałam. Nie chciałam by składał mi obietnice, których nie dotrzyma, bądź pocieszał słowami, które jeszcze bardziej smucą. Kiedy się opanowałam, stanęłam na długość jego ramienia. Kciukami otarł mi policzki i przejechał po wargach. Dostałam gęsiej skórki, lubiłam gdy tak robił. Pragnęłam go. W każdej sekundzie, minucie, chwili. Za każdym razem, gdy na niego patrzyłam. Nie chciałam go stracić, bałam się tego. Nie chciałam stracić jego, ani Connie. Nie chciałam też by ze mną jechał. To było niebezpieczne. Jeśli pojawiłby się tam ze mną... Wolałam nie myśleć co wtedy.
- Kocham cię – powiedziałam składając na jego ustach pocałunek.
Chciał się oderwać i coś powiedzieć, lecz nie pozwoliłam mu to. Położyliśmy się na łóżko ciągle się całując. Leżał na plecach, a ja siedziałam na nim okrakiem i nachylałam się, by go całować. Rękoma gładziłam jego idealnie wyrzeźbione ciało, zwłaszcza kiedy zdjął koszulkę. Jego ręce wędrowały po moich plecach i łapał mnie w talii. Wreszcie przestaliśmy i położyłam głowę na jego torsie. Chciałam zejść i położyć się obok, lecz powstrzymał mnie i rzekł:
- Zostań. Tak jest dobrze. Nancy, ja też cię kocham i cieszę się, że jestem twoim aniołem stróżem. Nie zostawię cię – po czym dal mi buziaka w czoło i zasnęliśmy.
Obudziłam się i było wpół do siedemnastej. Shane jeszcze spał. Nie chciałam go budzić, miałam plan. Wstałam najciszej jak potrafiłam i zeszłam na dół. Zgarnęłam kluczyki do audi Shane'a i kiedy siedziałam w samochodzie przeczesałam palcami włosy, spojrzałam w swoje odbicie w lustrze i dodałam sobie odwagi.
- Dasz radę Nancy. Dla Connie i Shane'a.
Kiedy to powiedziałam w moich oczach pojawiły się łzy. Zamrugałam, by nie płakać i ruszyłam. Musiałam dojechać na Wzgórze szybko, zanim Shane zorientuje się co zrobiłam. Będzie zły, ale może doceni moje dobre intencje... Nie, nie doceni.
Wjechałam na Wzgórze i zobaczyłam dwa duże, czarne samochody. Trochę się przeraziłam, ale zapakowałam naprzeciw nich, tylko dalej. Zgasiłam silnik i wysiadłam.
- Proszę, proszę. Jest Nancy, myślałem, że się nie pojawisz – powiedział Zack klaskając w ręce – a gdzie twój chłopak? No tak, mieliśmy umowę.
Nic nie powiedziałam. Podeszłam bliżej i starałam się zachować spokój, lecz wszystko się we mnie gotowało, moja zła natura nagle chciała się wydostać. Jakby mój wewnętrzny potwór ze mną walczył. Chciał wyjść, a ja mu nie pozwalam. Jeszcze nie czas.
- Mówisz czy nie mówisz? - Spytał jeden z jego pomocników, a reszta zarechotała.
Wszyscy byli ubrani na czarno. Był Zack i czterech pomocników. Dwóch po prawej stronie i dwóch po lewej.
- Mówi, ale pewnie się boi – powiedział inny.
Stałam i patrzyłam się na nich z dziwnych uśmieszkiem. Znaczył on tyle co, śmiejcie się śmiejcie, za chwile i tak zginiecie. Nie wiem skąd to wszystko się we mnie brało. Może z miłości do Shane'a? Dla niego chciałam przeżyć, nie pozwolę się zabić bandzie nie-ludzi.
- Załatwmy to szybko – rzuciłam, aż miny im zrzedły.
- Poczekaj – odparł Zack – czekamy na ułatwienie zadania.
Domyślałam się, że chodzi o truciznę. On nie wiedział. Musiałam coś zrobić, by dalej w to wierzył. W pewnym momencie zaczął się niecierpliwić. Zaczął trzeć o siebie ręce i patrzeć nerwowo na swoich pomocników.
- Co się do cholery dzieje? - Spytał jeden z nich i poprawił koszulkę.
Zrobiło się gorąco. Nie wiem czy to ja, czy oni. Chyba ja, ponieważ kiedy robiło się gorąco, ja wewnętrznie zaczęłam się chłodzić. Kiedy już byli cali spoceni, pogoda momentalnie się zmieniła na zimną i taka została. Zaczęło wiać, zebrały się straszne jak z horroru chmury i zrobiło się cicho.
- Na co czekasz? - Spytałam Zack'a jakby nie swoim głosem.
Był odważniejszy, dojrzalszy, pewniejszy.
- Aż moja przyjaciółka przyjdzie z twoim chłopakiem.
Uśmiechem zszedł mi z twarzy. Myślałam, że Shane mnie zdradził i ciągle udawał, lecz on wyszedł zza samochodu pod opieką jakiejś kobiety. Tej samej co wstrzyknęła mi truciznę. Pchnęła Shane'a na kolana, lecz on nie spojrzał nawet na mnie. Patrzył w ziemię, a ręce miał związane z tyłu. Przecież był w domu. Spał.
- Wiem, że nie jesteś zwykłą ofiarą – zaczęła kobieta – dlatego więcej znaczysz dla Boga i jesteś lepsza przepustką dla nas.
- Puśćcie go.
- Nie – tym razem mówił Zack – jest nam potrzebny, byś się poddała.
- Puśćcie go! - Wrzasnęłam, a wiatr zrobił się mocniejszy i zawiał tylko dookoła wrogów zarzucając ich do tyłu. Ucichł, a Zack kontynuował:
- Masz potężniejsza moc niż myślałem. Poddaj się. Klęknij, daj się zabić i po sprawie.
Spojrzałam na niego gniewnym wzrokiem. Chciałam by cierpiał, więc to sobie wyobraziłam. Jak się dusi, nie może złapać tchu, nabrać powietrza. Nagle złapał się za gardło i upadł na kolana. Dwaj pracownicy i kobieta do niego podbiegli. Patrzyłam na niego nieobecnym wzorkiem z szalonym i wkurzonym błyskiem w oku. Zack padł jak długi na twarz i dalej próbował nabrać powietrza. Jego pomocników (nie wiem jak, chyba wystarczyło pomyśleć, wyobrazić i uwierzyć) odsunęłam od niego i został sam. Nikt nie wiedział co robić. Kobieta była jednak sprytniejsza. Podeszła do Shane'a i przyłożyła mu nóż do szyi krzycząc:
- Przestań, albo on zginie!
Spojrzałam na nią i zanim zdążył sprawić jej to samo co Zack'owi, wbiła nóż w ramię Shane'a, a on krzyknął z bólu. Uspokoiłam się, przeraziłam i stanęłam jak idiotka. Nie wiedziałam co robię, nie wiedziałam jak ratować bliskich. Zack przewrócił się na plecy i zaczął łapać wielkie, i szybkie hausty powietrza, a później wstał. Podszedł do Shane'a i uderzył go.
- Zostaw go! - Krzyknęłam, ale byłam zbyt zrozpaczona, by użyć mocy.
To moja wina. Moja wina. Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach. Odkryli moją słabość. Zack znów go uderzył, a ja znów krzyknęłam. Chciałam podbiec, ale jakaś moc mnie zatrzymała. Moc kobiety. Coś jakby tarcza. Shane przewrócił się na bok, na zranione ramię. Zack go podniósł, wyciągnął nóż i przyłożył do serca. Wtedy naprawdę się przeraziłam. Wiedziałam, że muszę poświecić swoje życie, dla Shane'a.
- Zostaw go! - Wrzasnęłam, a tarcza nagle pękła, wprawiając w osłupienie każdego, nawet mojego chłopaka - proszę. Zostaw go!
Uklękłam na kolana, co oznaczało poddanie się. Zack oddał nóż Kobiecie i klasnął w ręce. Stanął naprzeciw mnie i wtedy usłyszałam krzyk Shane'a:
- Nie! - Krzyk, który rozdarł mi serce.


 kolejna część jutro (ostatnia)


ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)

niedziela, 23 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #14

Wstałam o siódmej i wyszykowałam do szkoły. Za oknem padał deszcz, więc założyłam szarą bluzę z napisem `hello`, do tego czarne rurki i trampki. Włosy spięłam w wysoką kitkę i zrobiłam makijaż. Zeszłam na dół i nie zastałam Connie. Troszkę się zmartwiłam, ponieważ to było do niej niepodobne. Zaparzyłam kawę i przyszła mama.
- Gdzie Connie? - Spytałam nawet się nie witając.
Mamę chyba to troszkę zabolało, ale odpowiedziała:
- Poszła wczoraj na randkę i nie wróciła. Napisała, że zostanie u niego na noc, ale pojawi się rano.
- Ale się nie pojawiła. Czy to nie dziwne?
- Daj dziewczynie się trochę zabawić. Shane po ciebie przyjeżdża? - Spytała z lekkim obrzydzeniem w głosie.
Kiwnęłam głowa, więc oznajmiła, że idzie pod prysznic.
Zaniepokoiłam się bardzo sprawą z Connie. Jest rozważna, ale zawsze dotrzymuje słowa. Skoro się nie pojawiła, coś musiało się stać. Było dopiero wpół do ósmej, a Shane miał tu być za dziesięć. Nie mogłam tak bezczynnie czekać. Wyszłam z domu i w deszczu zaczęłam iść w kierunku jego domu. W połowie drogi zatrzymał auto, wysiadł z niego i otworzył mi drzwi. Kiedy oboje znaleźliśmy się w samochodzie, spytał:
- Co ci odbiło iść w taką pogodę? - Był zdenerwowany, do tego zaczynało grzmieć.
- Chodzi o Connie. Nie wróciła wczoraj od Zack'a.
- I?
- Powiedziała, że będzie rano. Nie było jej. Martwię, że coś się jej stało. Boję się Shane.
Chłopak spojrzał na mnie i gwałtownie zawrócił, a autem zarzuciło. Na szczęście opanował kierownicę. Zaczął przyspieszać, więc spytałam:
- Co ty robisz? - Nie chciałam spanikować.
- Jedziemy do mieszkania Zack'a.
Spojrzał na mnie, więc kiwnęłam głową.
W dziesięć minut znaleźliśmy się pod mieszkaniem Zack'a. Mieściło się na przedmieściach i nie było zbyt duże czy okazałe Zwykłe, proste, neutralne. Wysiedliśmy z auta i podbiegliśmy pod drzwi. Nie pukając otworzyliśmy je i zaczęliśmy szukać Connie. W mieszkaniu było ciemno i cicho, tak jakby stało puste. Shane wyprzedził mnie i poszliśmy na górę. Zajrzeliśmy do sypialni, łazienki, wszędzie, ale nigdzie nie było śladu po nich. Wróciliśmy do salonu. Czułam jak tracę kontrolę, jak zaczynam dygotać. Spojrzałam na stół. Leżała na nim koperta. Pomarańczowa, taka w jakiej wysyła się paczki. Otworzyłam ją i w środku znalazłam zdjęcia. Przejrzałam. Wszystkie było robione mi z ukrycia. Ja wychodząca ze szkoły, siedząca z Shane'm czy z Vici w kawiarni. Nawet u mnie w domu czy na basenie. Zakryłam usta dłonią i szturchnęłam Shane'a. Dałam mu zdjęcia, a sama wyjęłam ostatnie. Była to Connie. Spodziewałam się jej związanej i skulonej gdzieś w kącie. Zdjęcie jednak było robione chyba wczoraj, na ich randce. Była uśmiechnięta i szczęśliwa. Odwróciłam zdjęcie z nadzieją na jakąś wiadomość. Miałam racje. Bądź dzisiaj o siedemnastej na Wzgórzu Clinton sama. Jeśli nie, ta ślicznotka zginie. Jest niczego nieświadoma. Zack.
Zaczęłam nerwowo szlochać i osunęłam się na kanapę.
- Nancy? - Pytał Shane, nie wiedział co się stało, pokazałam mu wiadomość.
Gdy skończył ją czytać, przytulił mnie i próbował uspokoić. W końcu, dzięki jego staraniu opanowałam się i wytarłam policzki. Spojrzałam na chłopaka i powiedziałam:
- Nie masz mocy typu niewidzialność? - Zaśmiał się smutno i pokręcił głową.
Nagle usłyszeliśmy otwierane drzwi. Długo nie czekając rzucił zdjęcia i zaciągnął mnie do schowka na bieliznę. Zakrył usta dłonią i szepnął do ucha.
- To chyba jego ludzie. Siedź cicho i kiedy dam ci znać, biegnij do samochodu.
Kiwnęłam głową, więc zdjął rękę z moich usta i odwrócił się przodem do drewnianych drzwi.
- Ciekawe czyj to samochód - powiedział jeden z nich.
- Może szefa? - Spytał drugi.
- Nie. Może tej całej Connie. Mniejsza z tym. Mamy wziąć tylko zdjęcia i zawieść je do szkoły.
- Cholera – syknął znów ten drugi, więc było ich tylko dwóch – ktoś tu był.
- Jest – odparł pierwszy i wyciągnął broń.
Shane znów odwrócił się w moją stronę i szepnął:
- Pamiętaj, na mój znak – kiwnęłam nerwowo głową, a on dał mi szybkiego całusa, po czym wskoczył z bieliźniarki i rzucił się na jednego z facetów.
Ten zaś wycelował broń, ale Shane namierzył ją na wspólnika i pociągnął za spust. Mężczyzna padł na ziemię.
- Teraz! - Wrzasnął Shane, więc ominęłam go bijącego się z drugim pracownikiem Zack'a i nagle znalazłam się na podłodze.
Otworzyłam oczy i znajdowałam się w pokoju Shane'a. Leżałam na rozłożonej kanapie. On siedział obok i próbował wyjąć coś z lewego ramienia. Przewał i spojrzał na mnie.
- Co się stało? - Spytałam.
- Ten drugi złapał cię za nogę. Upadłaś i straciłaś przytomność.
- A ty?
Pokazał mi ramię i zobaczyłam tkwiącą w nim kulę. Zrobiłam wielkie oczy i wydukałam:
- Ty... Zostałeś postrzelony?
- To nic wielkiego. Wystarczy wyciągnąć kulę i będzie po sprawie.
- Co? - Usiadłam prosto – nie będzie po sprawie. Shane trzeba jechać do szpitala, może wdać się zakażanie albo gorzej! - Krzyknęłam.
- Nancy. Jeśli wyciągnę kulę to rana się zagoi. Pamiętaj, nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. To jeden z plusów – znów zaczął próbować wyciągnąć kulę – tylko najpierw muszę to wyciągnąć, bo będzie źle – usiadł zrezygnowany.
Przysunęłam się do niego i wzięłam pęsetę. Spojrzał na mnie, więc blado się uśmiechnęłam. Nie znałam się na tym, lecz chciałam mu pomóc. Włożyłam pęsetę w ranę i poczułam jak napiął mięśnie. Wcześniej nie zauważyłam, że jest bez koszulki. Lepiej gdy tego nie wiedziałam, bo trudno było mi się skupić. Położyłam więc dłoń na jego klatce i postarałam sobie wyobrazić jak się rozluźnia. Czytałam kiedyś w internecie, że takie coś pomaga drugiej osobie przechwycić twój nastrój. Dlatego sama się uspokoiłam, a po chwili Shane także. Moje starania jednak nic nie dawały.
- Zostaw – odparł chłopak chwytając mnie za rękę i znów stał się nerwowy.
- Nie, dam radę.
- Nancy, jest już za późno.
- Co? Jak to za późno? Przecież sam mówiłeś...
- Ale to też nie są zwyczajne kule – wtrącił – strażnicy używają kuli z dodatkiem krwi Zack'a. Zwykli ludzie tego nie wiedzą, zresztą to na nich nie działa. Lecz na ofiary... Jeśli kula nie zostanie w odpowiednim czasie wyjęta, ofiara umiera.
- Co? Nie, nie, nie. Nie pozwolę ci umrzeć.
Spojrzał na zegarek.
- Jest dziesiąta. Spędź ze mną trochę czasu, a później pojedziemy uratować Connie.
- Shane – powiedziałam, lecz głos mi się załamał.
Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co ja mogę. Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach, więc chłopak mnie przytulił.
Położyliśmy się na kanapie. On na prawym boku, ja na lewym. Ciągle dotykałam jego ramię oaz miejsce wkoło rany. Łzy już nie leciały, lecz ciągle czułam tę wewnętrzną pustkę w środku. Oraz uczucie bezradności.
- Zack jest potomkiem Lucyfera oraz anielicy, wysoko postawionej. Dlatego jego krew nas zabija. Jego własne ofiary – powiedział, bawiąc się kosmkiem moich włosów.
- Czy ja też to w sobie mam? W truciźnie – kiwnął głową – więc czemu jeszcze żyję?
- Nie masz samej krwi. Krew jest składnikiem, dlatego jeszcze żyjesz.
Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Shane, może mogłabym cię jakoś uratować? Sam mówiłeś, że mamy moce...
- Ale nie takie. To za potężne moce jak na ofiary.
- A co jeśli jestem inna?
- Nie rozumiesz – spojrzałam na niego spode łba. Widziałam, że oddychanie, mruganie czy mówienie sprawia mu już trudności – tylko Anioł Śmierci miał taką moc. Jadnak został obdarty ze skrzydeł i zabity. Nie trafił do Nieba, ani do Piekła. Zniknął, po prostu. Gdybyś miała taką moc, potwierdziło by to moją teorię. Ale też...
- Co?
- Znaczyłoby to, że jesteś jego potomkiem.
Zaśmiałam się. Po chwili przestałam i coś zrozumiałam.
- Ale to znaczyłoby... że jestem jego córka. A moja mama zdradziła tatę.
Wtuliłam się w chłopaka z niedowierzaniem i szokiem. Mama zdradziła tatę. To zdanie ciągle krążyło mi po głowie i nie dawało spokoju. Wiem od czego zacznę naszą kolejną rozmowę. Teraz jednak muszę skupić się na Shane'ie.
- Jak mogłabym ci pomóc?
- Nie wiem Nancy, naprawę. Jestem zmęczony.
Powiedział i zamknął oczy. Przeraziłam się. Podparłam się na łokciu i zaczęłam nim delikatnie potrząsać, ciągle powtarzając jego imię. Otworzył oczy. Były zmęczone i sprawiło mu to wiele trudności.
- Nancy – wydukał. Było coraz gorzej – kocham cię.
Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach. Chciałam jeszcze go pocałować, powiedzieć coś. Kiedy poczułam jak przestaje odwzajemniać pocałunek zaczęłam walić go w klatkę piersiową. Nie oddychał. Nie reagował.
- Shane proszę! Zostań – mówiłam przez łzy.
Nagle nie wiem skąd wezbrała się we mnie siła i odwaga. Położyłam jedną rękę na jego ranie, a drugą na sercu. Zamknęłam oczy. Nie wiem czego się spodziewałam, czego oczekiwałam, lecz czułam, że muszę to zrobić. Zaczęłam się modlić, błagać, by wrócił. Poczułam jak przez mój ręce przepływa prąd i przechodzi na Shane'a. Czułam jakbym jak magnes wyciągała kulę. Czułam jak jego skóra się goi, jak serce zaczyna bić. Moje ostatnie słowa to tylko prośby. Później wszystko, cała ta magia zniknęła. Została pustka, zimno i szarość. Spojrzałam na Shane przez łzy i rzuciłam się na łóżko. Zakryłam twarz rękoma i szlochałam. Nagle usłyszałam jak zaciąga powietrze, siada prosto na łóżku i dotyka się w klatkę, chcąc sprawdzić czy naprawdę żyje, czy to tylko sen.
- Uratowałaś mnie – spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
Także usiadłam prosto i przytuliłam go, a on posadził mnie sobie na kolanach. Łzy dalej mi leciały po policzkach, lecz były już to szczęśliwe łzy.
- Ja żyję – powtórzył i pocałował mnie.
Wolno, mocno i namiętnie. Kiedy się oderwaliśmy powiedziałam:
- Też cię kocham.
- Jak to zrobiłaś? - Spytał, wciąż nie dowierzając.
- Najwidoczniej twoja teoria się sprawdziła – odparłam smutno, a on zrozumiał.
Chodziło mi o mamę. Nie byłam z tego szczęśliwa, lecz cieszyłam się, że mój chłopak żyje.
- Twoja mama nie wiedziała kim on był.
- Co nie zmienia faktu, że uprawiała seks z kimś innym niż tata.
- Może oni nie byli jeszcze wtedy razem.
- Byli. Tata kiedyś opowiadał mi, że zostałam poczęta na nocy poślubnej. Wszystko się zgadza, ponieważ urodziłam się dokładnie dziewięć miesięcy później. Nawet jeśli to było wcześniej, byli zaręczeni. Dwa lata.
- Przykro mi – powiedział i ucałował mnie w czoło.
- Ale żyjesz.
- Chodźmy więc jeszcze ratować Connie.


kolejna część we wtorek


ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)

piątek, 21 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #13

Schodząc na dół mama mówiła mi o jej znajomych. Chwaliła jaki to jest utalentowany i mądry ich syn. Stanęłyśmy u podnóży schodów i patrzyłyśmy jak tata wita się z gośćmi. Później sama poszła się przywitać i zawołała mnie.
- A to moja piękna córka – uśmiechnęłam się i próbowałam ukryć swoje zażenowanie.
Podałam rękę kobiecie i mężczyźnie, na końcu chłopakowi. Kobieta była niskiego wzrostu, chudziutka i miała czarne, krótkie włosy. Jej mąż był jej męską wersją. A chłopak miał blond fryzurę i nie wyglądał na zbytnio umięśnionego, lecz był nawet przystojny. Miał niebieskie oczy i ładny uśmiech. Ale i tak przegrywał z uśmiechem Shane'a.
- Jestem Ivan – powiedział, gdy wymieniliśmy uściski.
- Nancy.
Zasiedliśmy do stołu, a Connie podawała jedzenie. Wymieniałyśmy dyskretne uśmiechy i puszczałyśmy sobie oczka. Nalała nam wina i tylko to piłam przez cały wieczór. Nic nie zjadłam. Ale nie dlatego, że było niedobre, po prostu nie miałam apetytu. Zwłaszcza, kiedy rozmowa zjechała na Ivana'a i mnie.
- Mój syn ostatnio wygrał konkurs matematyczny oraz skrzypcowy – jego mama zaczęła chwalić się jego osiągnięciami.
Nie chciałam jej słuchać, ponieważ to było czyste, próżne chwalenie się i doprowadzało mnie do mdłości. A Ivan? Siedział i się cieszył.
- A ty skarbie? - Zwróciła się do mnie jego mama, lecz nie słyszałam pytania.
- Słucham? - Spytałam, a mama skarciła mnie wzrokiem.
- Masz jakieś osiągnięcia?
- Niestety nie zostałam obdarzona talentem – odparłam z cynicznym uśmiechem, a wszyscy się zaśmiali. Tylko tata zrozumiałam o co mi chodziło.
- Zostałaś obdarzona urodą – powiedział do mnie ojciec Ivana'a i poczułam się głupio, ale z grzeczności kiwnęłam głową.
- Od mojego synka dziewczyny nie mogą oderwać wzroku – pochwaliła się znów jego mama, z czym akurat bym polemizowała.
- Nie dziwię się – a moja mama zaczęła ją popierać – przystojniaczek z niego – po czym obie sztucznie się zaśmiały, aż o mało co nie zwróciłam wina.
- Ale teraz nikogo nie ma. Nie znalazł jeszcze tej właściwej – szepnęła mamie na ucho – a ty Nancy? Masz kogoś.
W tym właśnie momencie moja mama mnie zaskoczyła, zdenerwowała i zawiodła. Kiedy ja mówiłam `tak`, ona powiedziała `nie`. Zapadła krępująca cisza, mama skarciła mnie wzrokiem, a ja z uśmiechem powiedziałam:
- Mam chłopaka. Ma na imię Shane i chodzimy razem do klasy, lecz jest o rok starszy.
Widziałam minę Connie z kuchni oraz taty. Uśmiechał się i czekał na reakcję mamy.
- Moje gratulacje – zaczęła niepewnie mama Ivan'a, lecz mama jej przerwała.
- To nic poważnego. Nie pasują do siebie, niedługo nie będą już razem. Zresztą ten chłopak nie jest z naszej ligi – mama zaczęła go obgadywać.
Tata chciał ją powstrzymać, lecz nie dała mu dojść do słowa. Zrobiło mi się gorąco, zaczęłam tracić panowanie. Connie widziała, że za chwilę stracę kontrolę, tata czuł napięcie w powietrzu. Zaczęłam ściskać coraz mocniej kieliszek z winem, a mama więcej mówiła jak bardzo Shane jest dla mnie zły. Czułam tę granicę, wiedziałam, że zaraz ją przekroczę. Poczułam jak w dłoni zaczyna pękać szkło, ale kieliszek był cały. Jeszcze. To początek. Wreszcie wstałam i mama ucichła.
- Przepraszam, ale nagle zrobiło mi się duszno – powiedziałam spokojnie – muszę się przewietrzyć.
Wzięłam kieliszek ze sobą i wyszłam do ogródka. Usiadłam nad basenem i rozkoszowałam się świeżym powietrzem. Byłam z siebie dumna i musiałam pochwalić się Shane'owi. Uśmiechnęłam się na samą myśl o nim, kiedy poczułam jak ktoś siada obok. Ivan.
- Wszystko w porządku.
- Nie. Moja mama przegięła.
Chciałam dodać coś jeszcze, poznać go, porozmawiać, kiedy on spróbował mnie pocałować.
- Co ty robisz? - Spytałam odpychając go od siebie, lecz ciągle trzymając przed sobą rękę, gdyby znów czegoś próbował.
- Przecież wiem, że ci się podobam.
Znów zaczął się do mnie przybliżać, więc gwałtownie wstałam i rzuciłam:
- Koleś, ja mam chłopaka. Odczep się.
Zaśmiał się, wstał i zaczął podchodzić bliżej. Nie miałam jak uciec, ponieważ kolejny krok spowodował by wpadnięcie do basenu. Złapał mnie mocno w talii i przybliżył swoje usta do moich.
- Przecież wiemy, że to ściema – powiedział.
Musiałam coś zrobić. Przypomniałam sobie, że trzymam w ręku lampkę wina, wystarczy mocniej ją ścisnąć i pęknie, ponieważ już trochę ją skruszyłam. Zacisnęłam pięść z całej siły i bam! Wino rozlało się na białą koszulę Ivan'a, aż odskoczył jak porażony prądem. Zaczął krzyczeć, że jestem idiotką i płacę za pralnię. Stałam i uśmiechałam się szyderczo, a rodzice z Connie wybiegli zobaczyć co się stało.
- Nancy! - Nakrzyczała mnie mama – co się stało.
- Spytaj jego – rzuciłam, wyminęłam ich i poszłam prosto do pokoju.
Goście chyba pojechali, a ja słyszałam jak mama prawi kazania tacie, jaka to zrobiłam się niewychowana i arogancka. Później zaczęła obwiniać Shane'a, a tata stanął w mojej obonie. Pozwiedzał, że to idealny chłopak dla mnie. Opatrzyłam małe draśnięcia szkłem na dłoni i usiadłam na łóżku.
- Znowu coś nabroiłaś? - Spytał Shane z parapetu.
Uśmiechnęłam się i pokazałam miejsce na łóżku, obok mnie. Przyszedł i położył się na boku, przodem do mnie.
Opowiedziałam mu całą historię. Na koniec przeczesał palcami włosy i powiedział:
- Brawo.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi po schodach, więc wepchnęłam Shane'a do toalety. Usiadłam na łóżku i czekałam. Drzwi się otworzyły i weszła mama.
- Nancy, możemy porozmawiać?
- Jeśli chcesz mi mówić złe rzeczy na temat Shane'a to nie.
- Chodzi o Ivan'a – powiedziała zakładając ręce na piesi.
- Dobierał się do mnie, dlatego go oblałam. Ratowałam siebie.
- Nie mogłaś załatwić tego kulturalniej? - Spojrzałam na nią spode łba – rozumiem, że nie zmienisz zdania co do Shane'a?
- Nie.
- Możesz się z nim spotykać. Tylko niech mnie omija.
Nie czekając na moją reakcję, wyszła. Drzwi do toalety się otworzyły i rzuciłam się w ramiona chłopaka. Ucałowałam go w policzek i prosząc by zaczekał, przebrałam się. Założyłam krótkie spodenki i dużą koszulkę. Wyszłam i zastałam Shane'a leżącego na łóżku. Położyłam się obok i spytałam:
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Podciągnął się trochę i widziałam, że trudno jest mu to mówić. Minęło trochę czasu, zanim to z siebie wydusił. W końcu rzekł:
- To co ci wszczepili jest jakby trucizną.
- Jakby?
- Dowiedziałem się, że nazwa się to Reduto lub jakoś tak. Nie jestem pewien, jednak wiem...
- Jak to działa – skończyłam za niego i czekałam na resztę informacji.
- Najpierw osłabia twoje moce, a później cię zabija.
Nic nie mówiąc odwróciłam się od niego i położyłam na boku. Wiedziałam, że zaraz zacznę panikować i polecą łzy, a nie chciałam by Shane to widział. Zgasiłam lampkę i poczułam jak chłopak też się kładzie. Przysunął się do mnie i objął mnie w talii, po czym schował głowę w zagłębieniu mojej szyi.
- Przepraszam, że cię zawiodłem – powiedział.
- To nie twoja wina – odparłam cicho i zasnęłam.

Kiedy się obudziłam, nikogo nie było. Nawet Shane'a, tylko kartka na komodzie. Musiałem uciekać, ponieważ ktoś szedł. Przepraszam, wpadnę później. Shane Wstałam, zrobiłam poranną toaletę i zeszłam zjeść śniadanie. Kiedy wypiłam ka i zjadłam połowę grzanki, Connie uznała, że jestem chora. Trochę bolała mnie głowa, lecz bardziej chodziło o to że mogę zginąć. Nie chciałam. Bałam się śmierci. Wróciłam do łóżka i znów zasnęłam.
Kiedy znów otworzyłam oczy spojrzałam na zegarek. Była godzina siedemnasta. Spałam może cztery godziny. Przewróciłam się na drugi bok i zobaczyłam Shane śpiącego na plecach. Nie chciałam go obudzić, lecz on chyba nie spał.
- Dzień dobry śpiochu – mruknął dając mi soczystego buziaka.
- Żaden śpioch ze mnie. Spałam tylko cztery godziny.
Shane zrobił wielkie oczy i wybuchnął szczerym śmiechem. Byłam trochę zaskoczona, lecz ten widok zawsze mnie uszczęśliwiał.
- Czemu się śmiejesz? - Spytałam w końcu.
- Cztery godziny? Kochanie, jest niedziela.
Usiadłam jak oparzona i spojrzałam na telefon. Shane miał rację. Na ekranie była niedziela. Zaczęłam się śmiać i przytuliłam do chłopaka. On przestał i powiedział, głaszcząc mnie po głowie.
- Jest nadzieja. Opowiedziałem o wszystkim kumplowi, który siedzi w tym biznesie wyżej i dłużej. Powiedział, że skoro jaśniej lśnisz to nie jesteś zwyczajną ofiarą. Jeśli taka jest prawda, trucizna mogła się nie przyjąć.
- Jak to?
- Jeśli jesteś inna, twój organizm jest odporniejszy i odrzucił truciznę. Zniszczył ją.
- Można się tego jakoś dowiedzieć? Jakoś to potwierdzić?
- Czekać – odpowiedział szybko i czułam, że jest to jakieś podejrzane.
- A jeszcze? - Kiedy nic nie odpowiedział, podniosłam głowę i dodałam – Shane.
- Musiałabyś zginąć – zbladłam – jeśli byś przeżyła, potwierdza się nasza teoria. Jednak jeśli nie, zginiesz i doprowadzimy do podwójnej katastrofy.
- Podwójnej? - Spytałam słabo.
- Strażnicy będą mieli ułatwione zadanie, co wiesz czym się może skończyć.
- A ta druga katastrofa?
- Stracę cię.



Kolejna część w niedzielę :)

ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)

czwartek, 20 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #12

Otworzyłam oczy i zobaczyłam sufit. Biały sufit, jak wszystko wkoło. Po chwili dotarły do mnie dźwięki pikania, więc spojrzałam w bok. Chyba byłam w szpitalu i podłączyli mnie do jakieś aparatury. Tak mi się zdawało, ponieważ wszystko tutaj przypominało jedną z sal szpitalnych. Z przodu chodziła pielęgniarka. Ale nie była ubrana jak pielęgniarka. Miała na sobie czarne ciuchy. Usiadłam na łóżku, albo raczej spróbowałam co było niepowodzeniem, ponieważ nie miałam siły w rękach. Kobieta podeszła do mnie i powiedziała:
- Już dobrze – po czym wstrzyknęła mi coś w żyłę i znów zasnęłam.

Kiedy po raz kolejny otworzyłam oczy, byłam w swoim pokoju. Leżałam na łóżku i strasznie bolała mnie głowa. Miałam więcej siły i byłam bardziej przytomna. Byłam sama, więc powoli wstałam na nogi i zeszłam na dół. W kuchni siedziała Connie i Shane. Kiedy mnie zobaczyli, chłopak podszedł do mnie i wtuliłam się w niego. Pomógł mi usiąść na kanapie w salonie i dostałam kubek gorącej herbaty. Odstawiłam go na stół i spytałam:
- Gdzie rodzice?
- Już jadą – odparła Connie – jak się czujesz?
- Co się stało? - Nie odpowiedziałam na jej pytanie, tylko zadałam swoje.
- Sekretarka znalazła cię nieprzytomną pod drzwiami i zawiadomiła mnie. To dobra znajoma mojego taty i widziała, że razem się prowadzamy, dlatego tak postąpiła. Myślała, że straciłaś przytomność.
- Co dalej?
- Zabrałem cię do samochodu i zadzwoniłem do Connie. Powiedziała, że mam cię tutaj przywieźć.
- Wiesz, że jeśli wpadniesz w panikę zaczyna boleć cię głowa i jeśli się nie uspokoisz, możesz stracić przytomność. Podejrzewam, że tak właśnie się stało. Zadzwoniłam po lekarza i stwierdził odwodnienie.
- To niemożliwe.
- Powiedziałam, że odżywiasz się zdrowo. Wspomniałam też o twoich bólach głowy i przepisał ci tabletki. Dodał, że jeśli się nie obudzisz w ciągu godziny, mamy dzwonić do szpitala – kiwnęłam głową i usłyszałam dzwonek do drzwi – to chyba Zack. Zostawię was samych.
Odeszła, a ja spojrzałam na Shane'a. Odgarnął moje włosy z czoła i powiedziałam cicho, ale szybko:
- Ktoś mnie ogłuszył, nie straciłam przytomności sama z siebie.
- Co? - Spytał głupio i przysunął się.
- Ktoś mnie uderzył. Pamiętam, że obudziłam się w jakimś białym pomieszczeniu i myślałam, że jestem w szpitalu. Podeszła do mnie kobieta ubrana na czarno i wstrzyknęła coś w żyłę. Zasnęłam i obudziłam się już w swoim pokoju – kiedy Shane nic nie odpowiadał dodałam – boję się.
- Więc teraz trzymamy się razem.
- Shane, wiesz, że to trudne...
- Ale możliwe – wtrącił – obiecałem, że będę cię chronić i zawiodłem – zarzucił kosmyk moich włosów za ucho i przejechał kciukiem po policzku, aż przeszły mnie ciarki – nie chcę by to się powtórzyło. Nie chcę by coś ci się stało. Nie wybaczyłbym sobie tego.
Łza poleciała mi po policzku i wtuliłam głowę w zagłębienie w szyi Shane'a.
- Cześć – powiedział Zack wchodząc do salonu, a my kiwnęliśmy mu głową – jak się czujesz? Słyszałem o dzisiejszym wypadku w szkole.
- Ale ja ci nie wspominałam o wypadku Nancy w szkole – wtrąciła Connie, a Shane nagle napiął mięśnie.
- Connie, pójdziemy z Shane'm do mnie. Jestem zmęczona – powiedziałam wstając i pociągnęłam za sobą chłopaka.
Kiedy znaleźliśmy się w pokoju, zamknęłam drwi i położyłam na łóżku.
- Zack. Musi być w to zamieszany. Muszę się dowiedzieć o co chodzi – mówił Shane chodząc w kółko. W końcu zatrzymał się, spojrzał na mnie i powiedział – pamiętasz coś może? Jak wyglądała ta kobieta, albo co ci wstrzyknęła?
- Nie wiem, Shane. Jestem zmęczona i wszystko mnie boli. Nie możemy pomyśleć jutro?
- Nie. Musimy to załatwić jak najszybciej. No pomyśl Nancy - powiedział siadając na skraju łóżka – musisz coś pamiętać.
- Shane! - Krzyknęłam.
- Przepraszam – powiedział szybko i położył się obok, obejmując mnie od tyłu w talii – masz racje, możemy poczekać do jutra. Teraz musisz odpocząć.
Odwróciłam się do niego przodem i wtuliłam w jego tors, a łzy zaczęły lecieć mi po policzkach

Obudziły nas krzyki. Mama wchodziła po schodach i wołała moje imię. Usiedliśmy na łóżku i kiedy wpadła do pokoju zaczęła się awantura:
- Nancy nic ci nie jest? - Zobaczyła Shane i humor momentalnie się zmienił – a on co tu robi? Nie wyraziłam się dziś jasno?! Masz zakaz spotykania się z moją córką – zwróciła się do chłopaka, a on wstał – wynoś się i zostaw ją w spokoju!
- Mamo! - Wstałam i gdyby nie Shane, upadłabym.
- Co się stało? - Spytał tata wchodząc do pokoju.
- To się stało! - Krzyknęła mama wskazując na nas – zostaw ją – odepchnęła ode mnie Shane.
- Proszę pani, niech się pani uspokoi – zaczął się bronić, lecz to tylko pogarszało sytuację.
W pewnym momencie zakręciło mi się w głowie i zemdlałam.

Otworzyłam oczy i spodziewałam się zobaczyć Shane lub mamę, lecz na łóżku siedział tata. Przeszłam do siadu i spytałam:
- Gdzie Shane?
- Twoja matka wyrzuciła go z domu – zaśmiał się.
- To nie jest zabawne.
- Przepraszam, ale trochę jest. Zachowuje się gorzej niż dziecko, twoja mama nie chłopak. Jak się czujesz?
- Jest mi wstyd, za tę całą awanturę.
- Rozmawiałem z Shane'm, kiedy mama wyrzuciła go z domu i wróciła do ciebie. Wszystko rozumie i jest w porządku. Masz moją zgodę – puścił mi oczko.
- Wiec dlaczego nie stanąłeś w naszej obronie?
- Spokojnie, przekonam mamę w inny sposób – dał mi buziaka w czoło – chcesz zejść na dół?
Kiwnęłam głową i przy pomocy taty, zeszliśmy coś zjeść.
- Jak się czujesz? - Spytała mama.
- Lepiej – odparłam.
Nie chciałam się denerwować i zaczynać tematu Shane'a. Jednak nie wytrzymałam.
- Mamo, nie powstrzymasz mnie przed spotykaniem się z Shane'm.
Po czym wzięłam kubek z herbatą i wróciłam do swojego pokoju. Chciałam jeszcze zadzwonić do Shane'a, ale kiedy położyłam się w łóżku, zasnęłam.

Obudziłam się po ósmej i postanowiłam nie iść do szkoły. Większość dnia spędziłam w łóżku. Wieczorem przyszła mama i przypomniała o piątkowym spotkaniu. W czwartek tata odwiózł mnie pod szkołę i udałam się do szafki, gdzie czekał na mnie Shane. Przywitałam się z nim krótkim buziakiem w usta i spytał:
- Jak leci?
- W porządku – odparłam, biorąc książki.
Poszliśmy na historię i zanim wszedł profesor, Rose powiedziała głośno na całą klasę:
- Popatrzcie, która bogaczka się stoczyła i zaczęła spotykać z kryminalistą.
Victoria oczywiście zawtórowała jej śmiechem, jak kilka innych osób. Shane chciał coś powiedzieć, lecz złapałam go za rękę i sama odegrałam się na Rose.
- Kryminaliści przynajmniej są szczerzy i coś warci, a takie puste lalunie jak ty nie odróżniają roweru od skutera – spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem, a ludzie zaczęli chichotać. Żeby podgrzać atmosferę, dodałam – w dodatku mają w głowie więcej rozumu niż tacy jak ty i nie rozpaczają nad kolejnym pryszczem.
Rose skoczyła gula w gardle. Wyciągnęła z torebki lusterko, a ja rzuciłam:
- Na nosie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ona wybiegła do toalety. Spojrzałam na Shane, a on się tylko uśmiechał.
Przyszedł profesor i zanudził nas wkładem. W pewnym momencie przestałam się skupiać i zaczęłam zawzięcie rysować czarne skrzydła. Ocknęłam się, gdy Shane szepnął:
- Ładnie rysujesz.
Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem, schowałam rysunek do książki i skupiłam się na słowach profesora.

Siedzieliśmy na stołówce i jedliśmy sałatki. Podeszła do nas Sarah i spytała:
- Mogę czy będę wam przeszkadzać?
- Siadaj – odparłam – co słychać?
- Dobrze, a u was? Słyszałam, że jesteście razem – uniosła brwi.
- Tak – powiedział uśmiechem Shane i złapał mnie za ręce, a mi zrobiło się ciepło – jest moją dziewczyną.
Po czym dał mi buziaka w policzek. To było miłe, ponieważ do końca nie wiedziałam czy jesteśmy razem, czy nie. Teraz było to pewne, skoro nazwał mnie swoją dziewczyną. Sarah nam pogratulowała, życzyła szczęścia i zaczęliśmy rozmawiać o szkole. W międzyczasie przeszli koło nas Vici, Rose i Marc. Rose szepnęła coś do Vici, która zaśmiała się sztucznie. Później rzuciła coś głośniej, lecz Shane mnie powstrzymał.
- Nie warto. Nie na nią – powiedział.

Piątek minął mi nudno. Shane nie przyszedł do szkoły, a chciałam porozmawiać z nim o dzisiejszym wieczorze. Chciałam by dodał mi otuchy. Przerwy spędzałam z Sarah, była naprawdę miłą osobą. Zawsze ją lubiłam, bo była szczera. Tylko, że Victoria nie przepadała za nią, a ja jak głupia słuchałam się jej. Do domu wróciłam spacerkiem i powitała mnie Connie.
- Gdzie rodzice? - Spytałam.
- Pojechali na zakupy. Powiedzieli, że na piątą masz być gotowa.
- Wiem – zrobiłam minę zbitego psa - czy jak ubiorę dres i rozciągniętą koszulkę...
- Nancy pokaż klasę! - Wtrąciła Connie zaciągając mnie do mojego pokoju – twój tata rozmawiał dziś rano z mamą.
- Na temat Shane'a? - Spytałam podekscytowana i przestraszona.
Jeśli tata jej nie przekona, to będę się musiała chyba wyprowadzić.
- Tak. Musisz udowodnić mamie, że jesteś dojrzała.
Otworzyła moją szafę i pokazała mi krótką, ołówkową spódnicę. Stanowczo pokręciłam głową i wyjęłam białe rurki. Dobrałyśmy do tego złotą koszulę z ozdabianym kołnierzykiem i bez rękawów.
Na nogi białe sandałki. Po dwudziestu minutach robienia mi warkocza, zrezygnowałyśmy i postawiłyśmy na naturalnie proste włosy. Usłyszałyśmy otwierane drzwi. Connie poszła przygotować jedzenie, a ja zostałam i przeglądałam się w lustrze.
- Dla kogo się tak wystroiłaś? - Usłyszałam z okna.
Spojrzałam i na parapecie siedział nie kto inny jak Shane.
- Co ty tu robisz? - Spytałam z uśmiechem – i jak tu wszedłeś.
- Normalnie – odparł podchodząc do mnie – przepraszam, że nie było mnie dzisiaj, ale musiałem coś załatwić. Ale jestem.
Pocałowałam go i pożałowałam, że będę musiała zejść na dół.
- Wiesz, że nie możesz tu być? - Powiedziałam ze smutkiem opierając czoło o jego czoło.
- Wiem, dlatego twoja mama się nie dowie. Zostanę na noc... jeśli nie masz nic przeciwko – pokręciłam głową z uśmiechem na twarzy – będziemy musieli porozmawiać o twoim ostatnim wypadku. Mam parę informacji, a resztę idę zdobywać.
Skończył składając pocałunek na moich ustach, czole i policzkach, po czym wyskoczył przez okno.
Stałam uśmiechając się, kiedy do pokoju weszła mama.
- Gotowa – kiwnęłam głową - chodź. Już przyjechali.



Kolejna -jutro?
Jak wam się podoba? jakieś uwagi?


ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl dobijamy do 5K!
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)

wtorek, 18 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #11

Zawlókł mnie do samochodu i pojechaliśmy na Wzgórze Clinton. Shane zgasił silnik i powiedział, nie zdejmując rąk z kierownicy:
- Nancy, musisz panować nad emocjami.
Wysiadłam z auta trzaskając drzwiami i stanęłam przed maską. Po chwili dołączył Shane.
- Nie możesz się zdradzić, do tego każde takie wyładowanie pomaga strażnikom cię znaleźć – powiedział.
- Pieprzyła się z Marc'iem, kiedy ja czekałam na nią w deszczu! - Krzyknęłam – jak mogła mi to zrobić? Jak mogła się tak zachować?
- Nancy – próbował mnie uspokoić.
Piach zaczął wirować nam pod stopami, zebrał się wiatr.
- Nancy! - Krzyknął Shane - uspokój się! Popatrz co robisz.
Nic do mnie nie docierało. Byłam wkurzona na Victorię, nie mogłam się uspokoić, mimo że chciałam. Nagle poczułam na swoich policzkach ręce Shane'a, a ja ustach, jego usta. Kiedy się całowaliśmy, wiatr ustąpił, zrobiło się cicho i spokojnie. Shane oderwał się ode mnie, lecz nie puścił.
- Przepraszam – powiedziałam.
Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach i wtuliłam się w tors chłopaka. Głaskał mnie po głowie i uspokajał.
Pojechaliśmy do niego i siedziałam na kanapie, czekałam na herbatę oraz rozmyślałam. Shane miał racje, muszę nauczyć się panować nad emocjami. Nie chcę by komuś stała się krzywda.
- Dziękuje – powiedziałam, kiedy podał mi kubek.
Narzucił na moje plecy koc i usiadł obok.
- Lepiej?
- Tak – spojrzałam w jego zielone oczy i znów poczułam jak serce mi przyspiesza – naucz mnie jak to kontrolować.
Zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.
- To nie takie poste. Sama się musisz nauczyć, nie ma innego sposobu.
- Dobrze, to przynajmniej powiedz jak ty się nauczyłeś to kontrolować.
- Metodą prób i błędów. Tylko u mnie nie było to takie...
- Rzucające się w oczy? - Pomogłam mu, a on kiwnął głową.
- Musisz po prostu pamiętać o spokoju. Kiedy się denerwujesz i czujesz, że przekraczasz granicę, musisz się uspokoić. Odetchnąć, pomyśleć o czymś przyjemnym. Obojętnie co to by było, musi być skuteczne i natychmiastowe. Rozumiesz? - Kiwnęłam głową, odłożyłam kubek i oparłam się o jego ramię.
Po chwili wahania, objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
- Dziękuję za pomoc – powiedziałam cicho.
- Od tego jestem.
- Ale nie z własnej woli – nic nie powiedział – Shane, co cię pchnęło, żeby mi wtedy pomóc? -Usiadłam prosto, a on spojrzał na mnie.
- Nie rozumiem – zapytał.
- Chodzi mi o imprezę. Przecież sam byłeś taki jak ja, po co miałbyś mi pomagać? Dlaczego stanąłeś w mojej obronie?
- Czy to ważne?
- Dla mnie tak.
- Chciałem cię jedynie ostrzec, ale kiedy cię zobaczyłem, nie tylko ujrzałem w tobie więcej światło. Chyba się w tobie zakochałem. Wiem, że to dziwne u chłopaka, zresztą miłość od pierwszego wejrzenia? - Spytał retorycznie – ale nie mogłem się tobie oprzeć. Ucieszyłem się, kiedy zaproponowali mi bycie aniołem stróżem. Twoim aniołem stróżem – skończył cicho z ustami przy moich – a ciebie co do mnie pociągnęło?
- Twoja tajemniczość, hipnotyzujące spojrzenie i pociągający uśmiech – odparłam z uśmiechem.
Pocałował mnie i nagle znalazłam się pod nim, leżąc. Gładził rękoma mój brzuch. Doszedł do guzików mojej katany i ciągle mnie całując, zaczął je rozpinać. Wiedziałam, że jeśli się nie powstrzymamy, dojdzie do czegoś więcej. Na szczęście i nieszczęście, do pokoju wszedł jego tata.
- Oj, przepraszam – rzucił i od razu wyszedł – jadę na zakupy! - Krzyknął zza drzwi.
Zaczęliśmy się śmiać i po raz pierwszy od dawna czułam się jak normalna nastolatka. Bez problemów, bogactwa czy samotności. Shane dał mi szybkiego buziaka w usta, położył się obok i przytulił mnie do siebie.

Obudził mnie dzwonek telefonu.
- Halo? - Spytałam zaspanym głosem i poczułam jak Shane się rusza.
- Nancy?
- Mamo?
- Nancy, gdzie jesteś? - Spytała zdenerwowana.
- U Shane'a.
- Masz natychmiast wracać do domu. Wiesz, która jest godzina?
Rozłączyła się, a ja spojrzałam na zegarek, jest pierwsza nad ranem.
- Cholera – powiedziałam wstając z łóżka.
- Co jest? - Shane też spojrzał na zegarek i zagwizdał.
- Odwieziesz mnie?
- Oczywiście – odparł ujmując moją twarz w dłonie i dając mi słodkiego buziaka.
W domu znalazłam się w dziesięć minut. Mimo moich przeczeń, Shane odprowadził mnie do holu, by wyjaśnić moim rodzicom, czemu tak późno wróciłam w tygodniu. Moi rodzice są tolerancyjni, tata bardziej, ale mamy zasadę, żebym, w tygodniu nie przekraczała limitu czasu. Maksymalnie, dwudziesta trzecia mam być w domu, weekendy są po to b się bawić do białego rana.
- Juto poważnie porozmawiamy młoda damo! - Krzyczała mama, gdy usłyszała otwierane drzwi.
- Proszę pani – zaczął Shane, a mamie szczęka opadła – to moja wina. Nancy źle się czuła i położyła się, a ja miałem ją obudzić, jednak pomagałem tacie przy samochodzie i nie orientowałem się w czasie. Proszę mi wybaczyć.
Niewiarygodne jak Shane kłamał ze spokojem w głosie, a mama, mimo że ma do niego uprzedzenia, uwierzyła.
- Dobrze. Dziękuję, że ją odwiozłeś. Teraz wracaj, jutro macie szkołę – powiedziała, na koniec głośno przełknęła ślinę i poprawiła bluzkę.
Tata stał oparty o framugę drzwi w kuchni i przyglądał się całemu zajściu z uśmiechem. Shane kiwnął głową, odwrócił się w moją stronę, jakby nie wiedział czy się pożegnać. Uratowałam go z opresji, podeszłam do niego i dałam buziaka w usta, po czym otworzyłam drzwi. Gdy wsiadł do samochodu, zamknęłam je i spojrzałam na mamę.
- To ta już pójdę spać – uciekam do pokoju.
Wstałam wpół do ósmej, wzięłam prysznic i ubrałam się. Założyłam spodnie w kwiaty i biały top. Na to czarną, skórzaną kurtkę, ponieważ pogoda za oknem była brzydka i zapowiadało się na deszcz. Założyłam czarne buty i zeszłam na dół. Gdy usiadłam w kuchni, Connie postawiła przede mną kawę z jajecznicą i powiedziała:
- Opowiadaj. Co się wczoraj stało.
Przeżułam pierwszy kęs i wszystko jej opowiedziałam. Na koniec wyciągnęła rękę, a ja przybiłam jej piątkę. Weszła mam i usiadła dwa krzesła dalej, a Connie podała jej śniadanie. Gdy wpiłam swoją kawę, poprosiłam:
- Connie, mogę jeszcze jedną, by nie zasnąć na historii?
- Jasne.
Mama jadła swoje śniadanie z kamienną miną. Chciało mi się śmiać, ale też było mi trochę głupio. Postanowiłam ją przeprosić za wczoraj, ale zmieniłam zdanie, gdy wypowiedziała te słowa:
- Nie chcę byś spotykała się z tym chłopakiem.
Kubek z kawą o mało nie wyleciał mi z rąk, w kuchni zapanowała krępująca cicha, a Connie stanęła jak wryta. Dosłownie. Mama była nieporuszona, twarda, nie przejmowała się moimi uczuciami. Była egoistką.
- Co? - Spytałam cicho.
Spojrzała na mnie i powtórzyła:
- To nie jest chłopak dla ciebie.
- Skąd wiesz?
Nie odpowiedziała. Byłam tak zdenerwowana, że ledwo się powstrzymywałam by nie wybuchnąć. Światło mignęło i wiedziałam, że zaczynam przekraczać granicę. Musiałam się uspokoić, zrobić tak jak mówił Shane. Pomyśleć o czymś miłym... Pomyślałam o Shane'ie, o naszym pierwszym pocałunku, o jego oczach i o uśmiechu. Wyobraziłam sobie ten piękny uśmiech, od którego serca biło mi szybciej. Uspokoiłam się i powietrze też zrobiło się lżejsze.
- Mamo – zaczęłam spokojnie, a ona spojrzała na mnie – będę się z nim spotykała i to w stu procentach jest chłopak dla mnie. Jeśli masz coś przeciwko, to nie mój problem. Mam dziewiętnaście lat i sama decyduję o swoim życiu.
Wstałam, podziękowałam za śniadanie i chciałam wychodzić, ale mama dodała coś jeszcze:
- W piątek przychodzą do nas goście z dawnych czasów. Mają syna w twoim wieku. Bardzo utalentowany, przystojny i miły. Chciałabym byś na piątą była gotowa i może się z nim zapoznasz bliżej.
Wyszłam zdenerwowana. Humor poprawił mi się, gdy zobaczyłam na podjeździe samochód Shane'a. Uśmiechnęłam się i wsiadłam do wozu. Pocałowałam go na powitanie i kiedy ruszył, opowiedziałam o sytuacji z rana. Nie pomijając żadnego szczegółu.
- O czym pomyślałaś, żeby się uspokoić? - Spytał pod szkołą.
- O tobie – odparłam i wysiadłam.
Shane dopadł mnie, gdy byłam pod drzwiami i złapał za rękę. Zanim weszliśmy do szkoły, zatrzymałam się i spojrzałam na niego:
- Boję się.
- Czego? - Spytał ujmując moją twarz w dłonie. Gdy nie odpowiedziała, dodał – jestem przy tobie. Nic ci nie grozi.
Dałam mu szybkiego całusa za pocieszenie i weszliśmy do budynku.
Gdy ludzie skierowali swój wzrok na nas, ścisnęłam mocniej rękę chłopaka. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Poszliśmy do mojej szafki i kiedy go puściłam zaczął rozmasowywać dłoń.
- Masz moc – powiedział ze śmiechem.
- Przepraszam – również się zaśmiałam i udaliśmy się na zajęcia.
Geografia. Usiedliśmy z tyłu klasy i weszła profesor. Zaraz za nią wszedł dyrektor i powiedział:
- Nancy Leed – podniosłam rękę – chodź ze mną.
Spojrzałam na Shane i poczułam na sobie wzrok ludzi oraz ciche szepty. Nikt się nie śmiał, prócz Rose i Marc'a, Victorii nie było dzisiaj w szkole. Wstałam, wzięłam swoją torbę i poszłam za dyrektorem. Kiedy usiadłam w jego gabinecie, spytałam:
- O co chodzi? - Chciałam zachować się normalnie, lecz trzęsły mi się ręce.
- Wczoraj pękła lampa na korytarzu i na kamerze rzuciło mi się w oczy, że najbliżej stałaś ty, Victoria Winston oraz Shane Lorens. Możesz to wyjaśnić?
- Zbieg okoliczności? - Odparłam pytaniem na pytanie.
- Panie dyrektorze – powiedziała sekretarka, wyglądając zza drzwi – telefon do pana.
- Dobrze, zaraz odbiorę – sekretarka wyszła, a on powiedział do mnie – mam na ciebie oko Leed. Idź już.
Zrobiłam jak kazał i słyszałam tylko jak odbiera telefon. Coś było nie tak. Szukali winnego, to pewne, ale on coś musi wiedzieć. Albo to tylko moja wyobraźnia.
Wyszłam z pomieszczenia i kiedy szłam korytarzem, usłyszałam kroki za sobą. Odwróciłam się i nic więcej nie pamiętam, ponieważ ktoś mnie ogłuszył. Czułam tylko jak upadłam na podłogę i film się urywa.


kolejna część-czwartek



ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl dobijamy do 5K!
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #10

Obudziłam się po dziewiątej. Zrobiłam poranną toaletę, ubrałam się i zeszłam na dół. Byłam zmęczona, niewyspana i do tego zdezorientowana. W domu nikogo nie było, nawet Connie. Zjadłam śniadanie i poszłam otworzyć drzwi, ponieważ ktoś pukał. Przede mną pojawił się Shane. Było mi głupio, że widzi mnie niepomalowaną, w szopie na głowie i w rozciągniętym dresie. Do tego w kapciach z puchem.
- Cześć – powiedział z lekkim uśmieszkiem na twarzy – obudziłem cię?
- Nie. Wejdź.
- Nie, ja tylko... Chciałem zapytać czy wyjdziemy razem? - Wytrzeszczyłam na niego oczy – muszę ci coś wyjaśnić.
- Jasne. Wejdź, a ja pójdę się przebrać.
Wszedł, więc pobiegłam na górę i założyłam zwykłe dżiny, czarny top i buty. Rozpuściłam włosy i zrobiłam delikatny make-up. Zajęło mi to tylko siedem minut. Chwyciłam torbę i zeszłam na dół, gdzie zastałam Shane rozmawiającego z Connie. Byli w kuchni, lecz Shane miał dziwny wyraz twarzy.
- Cześć Connie.
- Cześć Nancy. To jest Zack – przedstawiła mi swojego chłopaka, który mierzył się wzrokiem z Shane'm.
Podałam mu rękę i przedstawiłam im Shane'a, po czym oznajmiłam, że wychodzimy.
- Coś się stało? - Spytałam na zewnątrz – miałeś dziwną minę.
- Wsiadaj – rzucił i otworzył mi drzwi do auta.
Pojechaliśmy do miejskiej biblioteki. Dwupiętrowy budynek, na górze biblioteka, a na dole kawiarenka internetowa. Zajęliśmy stolik najdalej od ludzi i Shane zapytał:
- Napijesz się czegoś?
- Wody z cytryną – poszedł złożyć zamówienie i wrócił.
Kątem oka dostrzegłam, że trzęsą mu się ręce.
- Nancy jest coś co muszę ci powiedzieć, mimo że nie mogę. I nie oczekuję, że od razu zrozumiesz, ale musisz mi uwierzyć – zaczął błagalnym tonem.
- Ale o co chodzi?
Kelner przyniósł dwie wody i podziękowaliśmy mu.
- Nie jestem zwykłym człowiekiem.
- Co? Jesteś kryminalistą? - Zapytałam ze śmiechem, lecz on się nie śmiał – przepraszam.
- Chodzi o to – kontynuował – jestem... Jestem twoim aniołem stróżem.
Zaśmiałam się histerycznie. Kiedy skończyłam, on dalej mówił:
- Wiem, że to niedorzeczne, ale taka jest prawda. A ty jesteś wybrańcem. Na ofiarę.
- Shane nie wiem czego się naćpałeś, ale nie wierzę ci. To co mówisz... - złapał mnie za ręce, więc pozwoliłam mu ciągnąć tę opowieść dalej.
- Zack, chłopak twojej niani jest strażnikiem.
- Czego? - Byłam poirytowana.
- Ciemności. Ściga takich jak ty, żeby dostać się do bram Nieba i zrobić rewolucję. Dlatego cię szukają, jego pomocnicy. Chcą cię zabić. Dzięki temu dostaną się wszędzie, gdzie chcą.
- Masz świetną wyobraźnię. Napisz książkę.
Powiedziałam wyrywając się z uścisku i wstałam.
- Nie rozumiesz! Jesteś w niebezpieczeństwie! - Krzyknął na cały lokal, także wstając.
- Ciszej – skarciłam go.
- Uwierz mi.
- To udowodnij.
Ludzie zaczęli się na nas patrzeć, ale po chwili jakby znieruchomieli. Nie ruszali się, zapadła cisza.
- Co się stało? - Nadchodził atak paniki – co im zrobiłeś?!
- Udowadniam ci, że nie jestem człowiekiem. Po prostu, zatrzymałem na chwilę czas. Czy teraz mi wierzysz? - Spytał po chwili.
Usiadłam z powrotem i ludzie także zaczęli żyć. Napiłam się wody i poprosiłam, by mi opowiedział.
- Co roku strażnicy ciemności naznaczają kilkoro dzieci przy narodzinach, żeby w wieku dziewiętnastu lat posłużyli im za ofiary. Kiedy nadchodzi czas i odpowiedni moment, znajdują swoich wybrańców i uprowadzają. Później zabijają i dzięki temu ich droga do bram Nieba jest łatwiejsza i szybsza. Jesteś ostatnią ofiarą, jeśli cie zabiją, zrobią rewolucję i ludzkość będzie w niebezpieczeństwie.
- Ale czemu chcą zrobić rewolucję?
- Chcą się zemścić na Bogu za to, że wygnał ich z Nieba. Przez to musieli krążyć i uważać, by nie pójść do Piekła. Dlatego zaczęli spiskować.
- I Bóg na to pozwala?
- Nie jesteś wierząca, co? - Pokręciłam głową – czeka. Szykuje się na wojnę.
- Skąd to wszystko wiesz? - Spojrzał na mnie spode łba – to, że jesteś moim aniołem stróżem, nie oznacza...
- Nancy – przerwał mi – sam byłem ofiarą – wyciągnął w moją stronę rękę i na jego przedramieniu ujrzałam znamię, skrzydła. Wglądało to bardziej jak tatuaż czy znak. Po chwili znikło i mówił dalej – chciałem cię ostrzec, dlatego się tu przeprowadziliśmy. Jednak ujrzałem w tobie coś więcej niż ofiarę. Jesteś inna.
- Więc kiedy mówiłeś mi to, chodziło ci nie tylko o to zwykłe życie?
- Nie. Każda ofiara blado świeci, tak jakby wiedziała, że jej życie już jest przegrane. Ty świecisz cholernie jasno. Dlatego, kiedy na imprezie stanąłem w twojej obronie, Bóg mnie wyznaczył.
- Na mojego anioła stróża – dokończyłam.
- Tak. Mam cię chronić i dowiedzieć się czemu tak jasno świecisz. Nie mogę i nie pozwolę by coś ci się stało – powiedział cicho i bardzo poważnie, a mi zabiło szybciej serce.
Dopiliśmy wody i poszliśmy do samochodu. Kiedy stanął na podjeździe, spytałam:
- Wejdziesz?
Po dłuższej chwili kiwnął głową i udaliśmy się do domu.
- Cześć mamo – powiedziałam, kiedy stanęła przed nami mama – to jest Shane.
- Dzień dobry – powiedział grzecznie, a mama zmierzyła go wzrokiem.
- Nancy! - Krzyczał z kuchni tata – możemy porozmawiać. Twoja matka i ja... - przewał kiedy stanął obok mamy i spojrzał na Shane'a.
- Shane. Kolega Nancy – powiedział, wyciągając w stronę taty rękę.
Tata ją uścisnął i uśmiechnął się. Mama za to zachowała się gorzej niż dziecko:
- Kochanie, czemu przyprowadzasz do domu tego kryminalistę?
- Mamo! - Krzyknęłam i pociągnęłam Shane za sobą, do swojego pokoju.
Usiadł na łóżku i powiedział:
- Ładny pokój.
- Dziękuję. I przepraszam za mamę. Napijesz się czegoś – pokręcił głową, więc usiadłam obok niego i zapytałam – wtedy, ten bajer z piaskiem, to byłeś ty? - Kiwnął głową – masz jakieś inne moce?
- Jest ich kilka – spojrzałam na niego wyczekująco – każda ofiara została obdarzona jakimiś drobnymi mocami, by móc się chronić. Każda, w bardzo małej ilości i z małą mocą umie panować nad żywiołami. Ty też jakieś masz, tylko jeszcze ich w sobie nie odkryłaś. Ja swoich znam kilka, ale nie umiem się dobrze nimi posługiwać, więc ci nie pokażę.
Do wieczora siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy oraz poznaliśmy. Kiedy pojechał i leżałam w łóżku, zaczęłam myśleć. Nad wszystkim co mi powiedział. Trudno było mi w to uwierzyć, ale miał na to dobre i skuteczne dowody. Zresztą, dlaczego miałby kłamać? Może wierzyłam mu też z tego względu, że się w nim zakochałam. W jego oczach i tym cholernym, cudownym uśmiechu. Czułam się szczęśliwa i bezpieczna, że jest moim aniołem stróżem, nawet jeśli to brzmiało absurdalnie. Dzięki niemu zapomniałam o Vici, ale też zaczynałam się bać o swoje życie. Oraz o życie Connie. Zack może ją wykorzystać, żeby dorwać się do mnie, a wtedy będę musiała podejmować trudne decyzje, w których nie jestem najlepsza.

Obudziłam się wpół do ósmej i wyszykowałam do szkoły. Postawiłam na czerwony top, trampki i jasne dżinsy. Do tego skórzana katana, a włosy spięłam w koka.
- Tato podrzucisz mnie? - Spytałam schodząc na dół.
- Chodź – odparł i wyciągnął kluczyki. Otworzył drzwi i dodał – chyba już masz transport.
Wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam o co mu chodzi. Myślałam, że to Vici, lecz to samochód Shane'a stał na podjeździe.
Dałam tacie buziaka w polik i wyszłam. Otworzyłam drzwi auta i wsiadłam.
- Cześć – powiedziałam zdziwiona.
Shane się uśmiechnął, włączył muzykę i ruszył. Był ubrany w czarne spodnie, buty i czarny sweterek. Wyglądał trochę jak emo, ale i tak seksownie.
Na korytarzu podeszła do mnie Vici.
- Możemy porozmawiać? - Kiwnęłam głową – na osobności.
Shane chciał odejść, ale chwyciłam go za ramię i odparłam:
- Nie.
Ludzi stanęli, jakby nagle rozumieli co się dzieje. Dwie najlepsze przyjaciółki będą się kłócić.
- Okey. Posłuchaj, strasznie cię przepraszam za piątek.
- Gdzie byłaś? - Wtrąciłam ostro.
- Moja mama trafiła do szpitala, byłam u niej. Musisz mi uwierzyć.
- Kłamiesz – powiedziałam po chwili. Nie trzeba było mieć magicznych mocy, żeby to wiedzieć.
Nagle i stąd, ni zowąd pojawił się Marc. Cmoknął Victorię w policzek i powiedział, dosyć głośno:
- Dziękuję za piątek. Było cudownie, trzeba to powtórzyć – i mrugnął do niej.
Już wiedziałam o co chodzi. Vici z nim spała. Byłam tak strasznie zła, że nie panowałam nad sobą. Pewnie Marc z Rose sprawili, bym w ten sposób się o tym dowiedziała.
- Od kiedy szpital to pokój Marca i od kiedy on jest twoją mamą? I już wiem w jaki sposób leczyliście chorobę – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nancy przepraszam. Naprawdę zapomniałam.
- Jak do cholery mogłaś zapomnieć? Chciałaś odbudować między nami relacje, a jeszcze bardziej je pogorszyłaś – powiedziałam rozzłoszczona i światła nagle zaczęły migotać. Jakby żarówki powoli się wypalały.
- Nancy – szepnął Shane dotykając mojego ramienia.
Domyśliłam się. Moje emocje sprawiały, że światło tak się zachowywało. Musiałam się uspokoić. Ale nie umiałam.
- Ale każdy zasługuje na drugą szansę. Jesteśmy przyjaciółkami, wybaczamy sobie.
- Czekałam na ciebie kilka godzin i mokłam, marzłam i wpadałam w panikę, kiedy ty pieprzyłaś się z Marciem! - Wrzasnęłam, a światło w jednej lampie nagle pękło i szkoło rozsypało się po korytarzu.
Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać.
- Z nami koniec. Masz Marca i Rose. Bądź szczęśliwa – dodałam, kiedy
Shane ciągnął mnie w stronę wyjścia.


Kolejna część jutro?

sobota, 15 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #9

Siedziałam w kawiarni, pijąc czarną kawę już z godzinę. Myślałam nad wszystkim. Zwłaszcza nade mną. Wszyscy mieli rację, zmieniłam się. Odkąd pojawił się Shane, stałam się inna, bardziej odważna i... Nawet nie umiem tego wytłumaczyć, ale lubię nową siebie. Lubię nową ja i nikomu raczej nie robię krzywdy, robiąc to co chcę. O ile robię to rozważnie. To wszystko jest tak skomplikowane, że nawet ja tego nie rozumiem.
Pod kawiarnię zajechało czarne audi. Wysiadł Shane w białym T-shircie, dżinsach i nieładem na głowie. Wyglądał tak seksownie, że byłam pewna. Zabujałam się w chłopaku, którego ledwo znam.
- Cześć – powiedział siadając przede mną.
- Cześć.
- Co tu robisz? - Uniosłam brwi – sama?
- Siedzę i myślę.
- Nie spodziewałem się ciebie u mnie – powiedział nagle. Wydawał się być zakłopotany.
- Czemu? Bogate dzieciaki nigdy się nie fatygują? - Spytałam z sarkazmem i zrozumiałam, że to nie było miłe, więc dodałam – przepraszam. Miałam ciężki poranek.
Upiłam łyk kawy i uśmiechnęłam się.
- Chodź.
Powiedział i wyciągnął w moją stronę rękę. Zapłaciłam za kawę i poszłam z nim do samochodu. Nie wiedziałam gdzie jedziemy dopóki nie znaleźliśmy się na miejscu. Było to Wzgórze Clinton. Niewielki parking. Można tu było przyjechać na randkę czy coś. Fajne miejsce, byłam u tylko raz z Vici. Niesamowity widok, choć lepszy wieczorem, kiedy słońce zachodzi, a miasto budzi się do życia. Shane zaparkował przodem i wysiadł z auta. Też tak zrobiłam i razem usiedliśmy na masce.
- Często tu przyjeżdżasz? - Spytałam, a on wzruszył ramionami i się uśmiechnął. Zebrałam się na dowagę i spytałam – czemu tak rzadko się uśmiechasz?
Usiadł prosto, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i odpowiedział:
- Uśmiecham się tylko wtedy, gdy mam powód.
- Więc jaki masz teraz?
Nic nie odpowiedział, tylko się zaśmiał, a ja do niego dołączyłam.
Siedzieliśmy kilka minut i wpatrywaliśmy się w miasto. Po chwili powiedział:
- Tata powiedział, że jesteś miłą osobą. Inną niż te wszystkie, które poznał do tej pory.
- A kogo poznał?
- Twoich rodziców, Victorię i paru innych – odpowiedział od razu i bez emocji w głosie.
- Mówił coś jeszcze? - Nie żeby mnie to obchodziło, ale fajnie jest wiedzieć.
- Był zaskoczony – uniosłam brwi – podziękowałaś mu.
Zaśmialiśmy się i spytałam:
- A twoja mama? - Shane nic nie odpowiedział, więc zrozumiałam, że coś jest nie tak. Dodałam szybko – przepraszam.
Znów na mnie spojrzał. Jego zielone, prawie szmaragdowe oczy przeszywały mnie na wylot, dostałam gęsiej skórki. W końcu powiedział:
- Nie znałem. Szczerze mówiąc, nie znałem swoich rodziców – odwrócił wzrok i znów patrzył na miasto – jestem adoptowany. Jeremy, mój tata, który jest singlem, adoptował mnie cztery lata temu. Wcześniej zawaliłem rok w szkole.
- Więc nie siedziałeś w więzieniu i nie jesteś kryminalistą.
Zaśmiał się i spytał poważnie:
- Skąd wiesz? - Spojrzałam na niego wielkimi oczami, a on dalej mówił – nie, nie jestem. Choć wielu tak sądzi. Tata jest mechanikiem, zna bogatych ludzi, bo często naprawiał im samochody.
Po krótkiej chwili milczenia dodał:
- Teraz twoja kolej.
- Na co? - Spytałam zdziwiona.
- Na opowiedzenie twojej historii.
- Jest jak większość – spojrzał na mnie wyczekująco, więc zaczęłam opowiadać – urodziłam i wychowałam głównie na pieniądzach. Mama z tatą ciągle gdzieś wyjeżdżali, zostawiając mnie z Connie. Dalej tak jest, tylko teraz sobie jakoś umiem poradzić. Myślą, że swoją nieobecność wynagrodzą mi prezentami, pieniędzmi czy telefonami. Kocham ich, ale są irytujący. Z tatą zawsze miałam lepszy kontakt niż z mamą, do tego pokłóciliśmy się dzisiaj rano.
- Ale nie jesteś jak większość. Może wychowałaś się na pieniądzach, ale nie są one dla ciebie najważniejszą wartością w życiu.
- No nie.
- O co się pokłóciliście? - Spytał po chwili.
- O ciebie – powiedziałam cicho, a on wybuchnął głośnym śmiechem.
Po chwili się uspokoił i zapytał:
- Poważnie? - Kiwnęłam głową, co wywołało u niego jeszcze większy śmiech.
Z wrażenia aż położył się na masce. Ja dalej siedziałam i patrzyłam na miasto, a na mojej twarzy widniał uśmiech.
Zsunął mi się lekko sweterek na ramieniu, ale go nie poprawiłam. Miło było czuć, jak wiatr muska moje ciało. Shane wreszcie usiadł i dotknął lekko mojego ramienia. Przeszły mnie ciarki, ale miał tak przyjemny dotyk, że chciałam więcej.
- Co to? Tatuaż? - Spytał.
Spojrzałam za siebie i wskazywał na moje znamię w kształcie skrzydeł przebitych mieczem.
- Znamię. Mam je od urodzenia, ale często o nim zapominam.
Odparłam i podciągnęłam sweterek.
- Czemu pokłóciliście się o mnie? - Spytał, kiedy jego twarz znajdowała się centymetry od mojej.
- Musimy teraz o tym rozmawiać?
Pokręcił głową i nagle mnie pocałował. Był to długi pocałunek, a jego usta smakowały... smakowały cudownie. Złapał mnie w talii, a ja swoją dłoń położyłam na jego policzku. Nagle nie wiem jak, leżeliśmy na masce i całowaliśmy się. W końcu oderwaliśmy się od siebie i Shane odezwał się pierwszy:
- Masz ładne oczy.
Zaśmiałam się i usłyszeliśmy samochód wjeżdżający na górę. Shane zeskoczył z maski, a ja za nim. Stanął przede mną, osłaniając mnie ręką. Samochód zatrzymał się kawałek od nas i wysiadło z niego dwóch facetów. Obaj ubrani na czarno, z długimi płaszczami. Mieli też czarne okulary i wyglądali jak faceci w czerni. Tylko straszniej.
- Oddaj nam dziewczynę – powiedział jeden z nich.
- Nie – odpowiedział z cwanym uśmieszkiem Shane.
Nagle piasek wkoło nich zaczął wirować i unosić się do góry. Shane wepchnął mnie do samochodu, sam przeskoczył przez maskę i po chwili odjeżdżaliśmy. Faceci w czerni nie byli nam jednak dłużni. Doganiali nas i zaczęli strzelać.
- Schowaj głowę – powiedział do mnie Shane, a kiedy nie posłuchałam, krzyknął – schyl się!
Osunęłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy. Czułam tylko jak rzuca autem, słyszałam strzały i czułam, kiedy chłopak przyspiesza. Nie wiedziałam co się działo i powoli popadałam w panikę. Niedobrze.
W końcu auto zatrzymało się i Shane zapytał:
- Nancy? Wszystko w porządku? Co ci jest?
Miałam mokre policzki i bolała mnie głowa. Musiałam się uspokoić, lecz nie wiedziałam jak.
- Mam atak paniki – wydusiłam wreszcie.
- Dobra. Oddychaj – powiedział – musisz oddychać. Wolno i głęboko. Już po wszystkim.
Zrobiłam jak kazał i poczułam, jak kładzie rękę na moim mieniu. Po chwili się uspokoiłam i otworzyłam oczy. Shane otarł moje mokre policzki i spytał:
- Lepiej?
- Co to było? - Spytałam.
Shane usiadł znów prosto i ruszył. Nie pytałam więcej, wiedziałam, że sam mi powie. W końcu, przecież musi...
Wjechał na mój podjazd. Odpięłam pas i zapytałam cicho:
- Wejdziesz?
- To chyba nie najlepszy moment. Muszę coś załatwić.
- Jasne – odparła i wysiadłam.
Weszłam do domu, było po ósmej. Rodzice siedzieli w salonie i oglądali telewizję. Nic się nie odezwali, ja także. Weszłam do kuchni i zapytałam Connie:
- Rodzice coś mówili?
- Nie. Są zdziwieni. A ty gdzie byłaś?
- Z Shane'm – odparłam ponuro.
- Hej, coś się stało? - Pokręciłam głową – to chyba nie jest dobra reakcja.
- Nie wiem.
- Dobrze całuje? - Spytała nagle.
- Connie! - Powiedziałam ze śmiechem i ruszyłam do wyjścia, lecz zanim wyszłam rzuciłam – bardzo.
Słyszałam jej śmiech jak wchodziłam do pokoju. Byłam tak zmęczona, że od razu zasnęłam. Lubiłam spać. Bardzo lubiłam spać.


kolejna część - poniedziałek