Obudziłam się przed dziesiątą z
bólem głowy i w sukience. Miałam potwornego kaca. Wzięłam
prysznic i ubrałam czarną bokserkę i dresy. Włosy spięłam w
koka i zeszłam na dół.
- Impreza udana? - Spytała Connie,
kiedy usiadłam na krześle w kuchni.
Postawiła przede mną kawę i talerz z
omletami.
- Yhym – powiedziałam – rodzice
dzwonili.
- Jeszcze nie. Zapomniałam,
wszystkiego najlepszego – powiedziała i ucałowała mnie – twój
prezent.
Podała mi małe pudełeczko.
Uśmiechnęłam się i otworzyłam. W środku znajdowała się
zwykła, srebrna bransoletka. Była przepiękna.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się
do niej.
- Prezenty od rodziców położę na
łóżku w twoim pokoju. A ty zjedz. Czeka nas sprzątanie –
powiedziała wychodząc.
Zjadłam śniadanie, zmyłam po sobie i
wraz z Connie zabrałyśmy się za czyszczenie ogródka. Wzięłyśmy
worki na śmieci i zbierałyśmy kubeczki, talerzyki i inne śmieci.
Pół dnia zajęło nam doprowadzenie basenu, ogródka i domu do
porządku. Po skończonej pracy wróciłam do pokoju. Postanowiłam
rozpakować prezenty od rodziców. Pierwszy był od mamy. Nigdy nie
przyznałam jej racji, że ma dobry gust muzyczny. Chopin, Beethoven
i Mozart, gdzie wie jakiej muzyki słucham. Rock. Do tego dorzuciła
pieniądze.
- No jasne, nie mam pomysłu na prezent
i nie ma mnie, ale masz kasę. Będziesz szczęśliwa - powiedziałam
sama do siebie.
Schowałam wszystko prócz pieniędzy,
do pudełka, a później pod łóżko. Prezent taty był zdecydowanie
lepszy. Od paru dni pytał co chciałabym dostać i kiedy poszliśmy
na zakupy, zobaczyłam cudowny, czarny zegarek na rękę firmy
Geneva, ze złotym obramowaniem. Były także białe i miętowe, ale
czarny spodobał mi się najbardziej. Tata posłuchał mojej prośby
i taki właśnie dostałam. Uśmiechnęłam się i wybrałam jego
numer. Nie odbierał, więc nagrałam się na sekretarkę:
- Cześć tato. Dzwonię żeby ci tylko
powiedzieć, że cieszę się z twojego prezentu. Zadzwoń –
koniec. Dziwnie było mówić do pustej słuchawki, ale już się
przyzwyczaiłam.
Postanowiłam pouczyć się jeszcze do
testu na historię Ameryki i poszłam spać.
Następnego dnia o pierwszej zadzwoniła
Victoria. Spytała czy wybiorę się z nią na lody. Zgodziłam się,
ponieważ nie chciałam przesiedzieć całego dnia w domu. Czekała
na podjeździe o pierwszej trzydzieści. Ubrałam czarne rurki, buty
i złoty top. Do tego zegarek i bransoletkę, a włosy zaczesałam w
warkocza.
- Cześć – powiedziała, kiedy
zajęłam miejsce pasażera.
- No cześć – odparłam i
ruszyłyśmy.
Clinton w Północnej Karolinie nie
jest dużym miastem, za co bardzo je lubię. Zajechałyśmy do
najlepszej kawiarni na rogu Fayetteville Street i Mc Koy Street.
- Co podać? - Spytał blond chłopak,
po dwudziestce, kiedy siedziałyśmy w środku.
- Ja poproszę cappuccino –
powiedziałam.
- Ja też – dodała Vici.
- Tylko cappuccino? Coś się stało? -
Spytałam, kiedy kelner odszedł, ponieważ to nie było podobne do
przyjaciółki.
Wzruszyła ramionami i siedziałyśmy w
ciszy, dopóki chłopak nie przyniósł naszych napoi.
- Nancy? - Podniosłam na nią wzrok –
mogę o coś zapytać? - Kiwnęłam głową i czekałam, aż w końcu
to z siebie wydusi – ten cały Shane... Czy on ci się podoba?
- Prawie go nie znam - kiwnęłam głową
– a czemu pytasz?
- Wiesz. On nie jest z naszej ligi.
- Powiedz, że się przesłyszałam –
rzuciłam poirytowana – Vici, mam gdzieś całe twoje zdanie o
szufladkowaniu ludzi. Nie prosiłam o to, by być na takim szczeblu
na jakim jestem. Nie chciałam.
- Dobra, przestań. Wszyscy wiedzą, że
to nieprawda.
- Jasne. Wszyscy wiedzą lepiej ode
mnie.
Nic więcej nie powiedziałyśmy.
Skończyłyśmy pić, zapłaciłyśmy i poszłyśmy do samochodu.
Zanim odpaliła, powiedziała jeszcze:
- Przepraszam.
To też było dziwne, dlatego to
doceniałam. Nigdy nie usłyszałam z jej ust tych słów.
Odwiozła mnie do domu i widok Shane'a
pod moimi drzwiami mnie zaskoczył. Pożegnałam się z przyjaciółką
i ruszyłam w jego kierunku.
- Cześć – powiedziałam.
- Zostawiłem kurtkę w piątek –
tylko tyle. Nie wiem czego od niego oczekiwałam, ale tylko na tyle
było go stać.
Otworzyłam drzwi, weszłam i wpuściłam
go do środka. Zaczekał w holu, a ja poszłam zobaczyć czy kurtka
leży w salonie. Była tam. Wzięłam ją i zaniosłam chłopakowi.
- Proszę – kiwnął głową i
otworzył drzwi – dzięki. Za wtedy.
Nawet się nie odwrócił. Po prostu
odszedł. Poczułam się jak kretynka, ale musiałam mu podziękować,
że stanął w obronie wazy mojej mamy.
Nie chciałam patrzeć jak odchodzi,
więc wróciłam do mieszkania i poszłam się pouczyć. Musiałam
zaliczyć poniedziałkowy test z historii. Wieczorem zjadłam grzanki
i poszłam spać.
Obudziłam się o ósmej. Spojrzałam
na telefon. Dwa nieodebrane połączenia od Vici. Wyjrzałam przez
okno, ale nie było jej samochodu. Wzięłam prysznic i ubrałam się.
Postanowiłam, że zegarek i bransoletkę będę nosić codziennie,
nie tylko na specjalne okazje. Zbiegłam na dół i spytałam Connie:
- Podrzucisz mnie do szkoły?
Kiwnęła głową i w dziesięć minut
znalazłam się na korytarzu. Byłam pięć minut spóźniona, więc
kiedy weszłam do klasy, wszyscy się na mnie spojrzeli.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Siadaj – odparł profesor i dał mi
test.
Pisałam go całą lekcję, ale myślę,
że dobrze mi poszedł. Gdy zadzwonił dzwonek oddałam test i nie
czekając na Vici, wyszłam z klasy. Udałam się do szafki. Byłam
na nią zła, że nie mogła poczekać minuty.
- Hej, gdzie się tak śpieszysz? -
Spytała Vici, doganiając mnie.
- Gdzie byłaś rano?
- Byłam dziś przed twoim domem
wcześniej, dzwoniłam, ale nie odbierałaś, więc...
- Więc mnie olałaś – dokończyłam
za nią i odeszłam.
Na lunchu, kiedy siedziałam przy
naszym stole i jadłam sałatkę, przyszła Victoria i Marc.
Zachowywała się tak, jakby poranne zdarzenia nie miały miejsca.
- Cześć Nancy – powiedział do
mnie, a ja tylko mu machnęłam widelcem – widzę, że nie w
humorze coś jesteś?
Zmierzyłam go wzrokiem, więc się
zamknął. Victoria jednak dorzuciła swoje trzy grosze:
- Ciągle ma kaca.
Nic nie powiedziałam.
- Szkoda, że impreza tak szybko się
skończyła – powiedział Marc.
- Trwałaby dalej, gdybyś nie zaczął
świrować – powiedziałam wściekle, lecz cicho.
- Oj przestań.
Zdenerwowana wstałam i wyszłam. Nie
miałam ochoty z nimi siedzieć, a coś czułam, że zaczęłabym
rzucać jedzeniem w nich.
Na następnych lekcjach Vici próbowała
polepszyć relacje między nami. Na ostatniej powiedziała:
- Jestem z Marciem.
- Od kiedy? - Spytałam bez emocji.
- Od miesiąca – wytrzeszczałam na
nią oczy.
- Co? - Syknęłam cicho, by inni nas
nie usłyszeli – dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Jesteśmy przyjaciółkami czy nie? -
Spytała z wyczuwalnym sarkazmem w głosie – bo jesteś jakaś
dziwna ostatnio.
- Ja – bardziej stwierdziłam niż
spytałam.
- Nie poznaję cię Nancy.
- Szczęścia wam życzę – zmusiłam
się do uśmiechu.
Nie żeby życzenia nie były szczere,
bo cieszyłam się z jej szczęścia, ale mogła mi powiedzieć.
Byłam na nią zła, nie chciałam się denerwować, ponieważ w moim
przypadku źle to się kończyło.
Zawsze wpadałam w histerię lub
panikę, do tego dochodziła straszna migrena. Do końca lekcji nic
się nie odezwałam.
Kiedy wyszliśmy ze szkoły zaczęło
padać. Nie był to przyjazny deszczyk, lecz ulewa. No i zapowiadało
się na burzę.
- Nancy chodź, podrzucę cię –
powiedziała Vici.
- Nie, dzięki. Przejdę się –
chciałam iść, lecz mnie zatrzymała.
- Nie bądź głupia. Wiem, że jesteś
na mnie zła, ale...
Nie dokończyła, ponieważ wyszłam.
Szłam przesz deszcz. Zarzuciłam kaptur, lecz to nie dawało wiele.
- To tylko dziesięć minut drogi –
powiedziałam do siebie, kiedy zabrzmiał pierwszy grzmot.
- Nancy! - Ktoś mnie zawołał.
Odwróciłam się i zobaczyłam Shane'a
wołającego mnie. Zignorowałam go jednak i szłam dalej. Podjechał
obok mnie samochodem, wysiadł z niego i siłą wepchnął na miejsce
pasażera.
- Nie musisz tego robić – wypaliłam
kiedy zajął swoje miejsce.
- To proszę, wysiadaj.
Mimo wszystko jednak zostałam. Zanim
ruszył, strzepał wodę z włosów i nawet to w jego wykonaniu było
pociągajcie.
- Co? - Spytał, kiedy przyłapał mnie
na obserwowaniu go.
- Nic.
Włączył muzykę i z głośników
wydobyły się cudowne dźwięki rocka. Oparłam głowę o zagłówek
i zamknęłam oczy. Gdy zaparkował na podjeździe, powiedział:
- Wstawaj, śpiąca królewno.
- Nie śpię – odpowiedziałam i
przetarłam oczy – dziękuję.
- Nancy – spytał, zanim otworzyłam
drzwi – wtedy na imprezie, gdy byłaś pijana – zatrzymał się
na chwilę i uśmiechnął, a mnie znów przeszły ciarki. - Do kogo
masz szacunek?
- Do wszystkich – odparłam po chwili
– chociażby po trochu.
- Więc jesteś inna od reszty –
powiedział i odgarnął kosmyk moich włosów.
Nie chciałam robić nic głupiego z
chłopakiem, którego prawie nie znałam. Uśmiechnęłam się i
wyszłam. Pobiegłam do domu i zanim weszłam, patrzyłam jeszcze jak
odjeżdża.
kolejna część - wtorek
Dodawaj częściej i niech będą dłuższe :)
OdpowiedzUsuńAle i tak cudowne. Nie wiem czy to prawda, ale może będzie trochę lepsze niż książka o Lenie ;)
Podoba mi się początek, rozkręcasz się, czy to wszystko? Oby nie.
OdpowiedzUsuńkochana podoba mi się strasznie ta historia.
Pisz dalej bo nie wyrobie.
Kocham cię. <3
Buśka :*
rozkręcam się, ale to nie będzie długie :)
UsuńDziękuję <3