poniedziałek, 17 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #10

Obudziłam się po dziewiątej. Zrobiłam poranną toaletę, ubrałam się i zeszłam na dół. Byłam zmęczona, niewyspana i do tego zdezorientowana. W domu nikogo nie było, nawet Connie. Zjadłam śniadanie i poszłam otworzyć drzwi, ponieważ ktoś pukał. Przede mną pojawił się Shane. Było mi głupio, że widzi mnie niepomalowaną, w szopie na głowie i w rozciągniętym dresie. Do tego w kapciach z puchem.
- Cześć – powiedział z lekkim uśmieszkiem na twarzy – obudziłem cię?
- Nie. Wejdź.
- Nie, ja tylko... Chciałem zapytać czy wyjdziemy razem? - Wytrzeszczyłam na niego oczy – muszę ci coś wyjaśnić.
- Jasne. Wejdź, a ja pójdę się przebrać.
Wszedł, więc pobiegłam na górę i założyłam zwykłe dżiny, czarny top i buty. Rozpuściłam włosy i zrobiłam delikatny make-up. Zajęło mi to tylko siedem minut. Chwyciłam torbę i zeszłam na dół, gdzie zastałam Shane rozmawiającego z Connie. Byli w kuchni, lecz Shane miał dziwny wyraz twarzy.
- Cześć Connie.
- Cześć Nancy. To jest Zack – przedstawiła mi swojego chłopaka, który mierzył się wzrokiem z Shane'm.
Podałam mu rękę i przedstawiłam im Shane'a, po czym oznajmiłam, że wychodzimy.
- Coś się stało? - Spytałam na zewnątrz – miałeś dziwną minę.
- Wsiadaj – rzucił i otworzył mi drzwi do auta.
Pojechaliśmy do miejskiej biblioteki. Dwupiętrowy budynek, na górze biblioteka, a na dole kawiarenka internetowa. Zajęliśmy stolik najdalej od ludzi i Shane zapytał:
- Napijesz się czegoś?
- Wody z cytryną – poszedł złożyć zamówienie i wrócił.
Kątem oka dostrzegłam, że trzęsą mu się ręce.
- Nancy jest coś co muszę ci powiedzieć, mimo że nie mogę. I nie oczekuję, że od razu zrozumiesz, ale musisz mi uwierzyć – zaczął błagalnym tonem.
- Ale o co chodzi?
Kelner przyniósł dwie wody i podziękowaliśmy mu.
- Nie jestem zwykłym człowiekiem.
- Co? Jesteś kryminalistą? - Zapytałam ze śmiechem, lecz on się nie śmiał – przepraszam.
- Chodzi o to – kontynuował – jestem... Jestem twoim aniołem stróżem.
Zaśmiałam się histerycznie. Kiedy skończyłam, on dalej mówił:
- Wiem, że to niedorzeczne, ale taka jest prawda. A ty jesteś wybrańcem. Na ofiarę.
- Shane nie wiem czego się naćpałeś, ale nie wierzę ci. To co mówisz... - złapał mnie za ręce, więc pozwoliłam mu ciągnąć tę opowieść dalej.
- Zack, chłopak twojej niani jest strażnikiem.
- Czego? - Byłam poirytowana.
- Ciemności. Ściga takich jak ty, żeby dostać się do bram Nieba i zrobić rewolucję. Dlatego cię szukają, jego pomocnicy. Chcą cię zabić. Dzięki temu dostaną się wszędzie, gdzie chcą.
- Masz świetną wyobraźnię. Napisz książkę.
Powiedziałam wyrywając się z uścisku i wstałam.
- Nie rozumiesz! Jesteś w niebezpieczeństwie! - Krzyknął na cały lokal, także wstając.
- Ciszej – skarciłam go.
- Uwierz mi.
- To udowodnij.
Ludzie zaczęli się na nas patrzeć, ale po chwili jakby znieruchomieli. Nie ruszali się, zapadła cisza.
- Co się stało? - Nadchodził atak paniki – co im zrobiłeś?!
- Udowadniam ci, że nie jestem człowiekiem. Po prostu, zatrzymałem na chwilę czas. Czy teraz mi wierzysz? - Spytał po chwili.
Usiadłam z powrotem i ludzie także zaczęli żyć. Napiłam się wody i poprosiłam, by mi opowiedział.
- Co roku strażnicy ciemności naznaczają kilkoro dzieci przy narodzinach, żeby w wieku dziewiętnastu lat posłużyli im za ofiary. Kiedy nadchodzi czas i odpowiedni moment, znajdują swoich wybrańców i uprowadzają. Później zabijają i dzięki temu ich droga do bram Nieba jest łatwiejsza i szybsza. Jesteś ostatnią ofiarą, jeśli cie zabiją, zrobią rewolucję i ludzkość będzie w niebezpieczeństwie.
- Ale czemu chcą zrobić rewolucję?
- Chcą się zemścić na Bogu za to, że wygnał ich z Nieba. Przez to musieli krążyć i uważać, by nie pójść do Piekła. Dlatego zaczęli spiskować.
- I Bóg na to pozwala?
- Nie jesteś wierząca, co? - Pokręciłam głową – czeka. Szykuje się na wojnę.
- Skąd to wszystko wiesz? - Spojrzał na mnie spode łba – to, że jesteś moim aniołem stróżem, nie oznacza...
- Nancy – przerwał mi – sam byłem ofiarą – wyciągnął w moją stronę rękę i na jego przedramieniu ujrzałam znamię, skrzydła. Wglądało to bardziej jak tatuaż czy znak. Po chwili znikło i mówił dalej – chciałem cię ostrzec, dlatego się tu przeprowadziliśmy. Jednak ujrzałem w tobie coś więcej niż ofiarę. Jesteś inna.
- Więc kiedy mówiłeś mi to, chodziło ci nie tylko o to zwykłe życie?
- Nie. Każda ofiara blado świeci, tak jakby wiedziała, że jej życie już jest przegrane. Ty świecisz cholernie jasno. Dlatego, kiedy na imprezie stanąłem w twojej obronie, Bóg mnie wyznaczył.
- Na mojego anioła stróża – dokończyłam.
- Tak. Mam cię chronić i dowiedzieć się czemu tak jasno świecisz. Nie mogę i nie pozwolę by coś ci się stało – powiedział cicho i bardzo poważnie, a mi zabiło szybciej serce.
Dopiliśmy wody i poszliśmy do samochodu. Kiedy stanął na podjeździe, spytałam:
- Wejdziesz?
Po dłuższej chwili kiwnął głową i udaliśmy się do domu.
- Cześć mamo – powiedziałam, kiedy stanęła przed nami mama – to jest Shane.
- Dzień dobry – powiedział grzecznie, a mama zmierzyła go wzrokiem.
- Nancy! - Krzyczał z kuchni tata – możemy porozmawiać. Twoja matka i ja... - przewał kiedy stanął obok mamy i spojrzał na Shane'a.
- Shane. Kolega Nancy – powiedział, wyciągając w stronę taty rękę.
Tata ją uścisnął i uśmiechnął się. Mama za to zachowała się gorzej niż dziecko:
- Kochanie, czemu przyprowadzasz do domu tego kryminalistę?
- Mamo! - Krzyknęłam i pociągnęłam Shane za sobą, do swojego pokoju.
Usiadł na łóżku i powiedział:
- Ładny pokój.
- Dziękuję. I przepraszam za mamę. Napijesz się czegoś – pokręcił głową, więc usiadłam obok niego i zapytałam – wtedy, ten bajer z piaskiem, to byłeś ty? - Kiwnął głową – masz jakieś inne moce?
- Jest ich kilka – spojrzałam na niego wyczekująco – każda ofiara została obdarzona jakimiś drobnymi mocami, by móc się chronić. Każda, w bardzo małej ilości i z małą mocą umie panować nad żywiołami. Ty też jakieś masz, tylko jeszcze ich w sobie nie odkryłaś. Ja swoich znam kilka, ale nie umiem się dobrze nimi posługiwać, więc ci nie pokażę.
Do wieczora siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy oraz poznaliśmy. Kiedy pojechał i leżałam w łóżku, zaczęłam myśleć. Nad wszystkim co mi powiedział. Trudno było mi w to uwierzyć, ale miał na to dobre i skuteczne dowody. Zresztą, dlaczego miałby kłamać? Może wierzyłam mu też z tego względu, że się w nim zakochałam. W jego oczach i tym cholernym, cudownym uśmiechu. Czułam się szczęśliwa i bezpieczna, że jest moim aniołem stróżem, nawet jeśli to brzmiało absurdalnie. Dzięki niemu zapomniałam o Vici, ale też zaczynałam się bać o swoje życie. Oraz o życie Connie. Zack może ją wykorzystać, żeby dorwać się do mnie, a wtedy będę musiała podejmować trudne decyzje, w których nie jestem najlepsza.

Obudziłam się wpół do ósmej i wyszykowałam do szkoły. Postawiłam na czerwony top, trampki i jasne dżinsy. Do tego skórzana katana, a włosy spięłam w koka.
- Tato podrzucisz mnie? - Spytałam schodząc na dół.
- Chodź – odparł i wyciągnął kluczyki. Otworzył drzwi i dodał – chyba już masz transport.
Wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam o co mu chodzi. Myślałam, że to Vici, lecz to samochód Shane'a stał na podjeździe.
Dałam tacie buziaka w polik i wyszłam. Otworzyłam drzwi auta i wsiadłam.
- Cześć – powiedziałam zdziwiona.
Shane się uśmiechnął, włączył muzykę i ruszył. Był ubrany w czarne spodnie, buty i czarny sweterek. Wyglądał trochę jak emo, ale i tak seksownie.
Na korytarzu podeszła do mnie Vici.
- Możemy porozmawiać? - Kiwnęłam głową – na osobności.
Shane chciał odejść, ale chwyciłam go za ramię i odparłam:
- Nie.
Ludzi stanęli, jakby nagle rozumieli co się dzieje. Dwie najlepsze przyjaciółki będą się kłócić.
- Okey. Posłuchaj, strasznie cię przepraszam za piątek.
- Gdzie byłaś? - Wtrąciłam ostro.
- Moja mama trafiła do szpitala, byłam u niej. Musisz mi uwierzyć.
- Kłamiesz – powiedziałam po chwili. Nie trzeba było mieć magicznych mocy, żeby to wiedzieć.
Nagle i stąd, ni zowąd pojawił się Marc. Cmoknął Victorię w policzek i powiedział, dosyć głośno:
- Dziękuję za piątek. Było cudownie, trzeba to powtórzyć – i mrugnął do niej.
Już wiedziałam o co chodzi. Vici z nim spała. Byłam tak strasznie zła, że nie panowałam nad sobą. Pewnie Marc z Rose sprawili, bym w ten sposób się o tym dowiedziała.
- Od kiedy szpital to pokój Marca i od kiedy on jest twoją mamą? I już wiem w jaki sposób leczyliście chorobę – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nancy przepraszam. Naprawdę zapomniałam.
- Jak do cholery mogłaś zapomnieć? Chciałaś odbudować między nami relacje, a jeszcze bardziej je pogorszyłaś – powiedziałam rozzłoszczona i światła nagle zaczęły migotać. Jakby żarówki powoli się wypalały.
- Nancy – szepnął Shane dotykając mojego ramienia.
Domyśliłam się. Moje emocje sprawiały, że światło tak się zachowywało. Musiałam się uspokoić. Ale nie umiałam.
- Ale każdy zasługuje na drugą szansę. Jesteśmy przyjaciółkami, wybaczamy sobie.
- Czekałam na ciebie kilka godzin i mokłam, marzłam i wpadałam w panikę, kiedy ty pieprzyłaś się z Marciem! - Wrzasnęłam, a światło w jednej lampie nagle pękło i szkoło rozsypało się po korytarzu.
Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać.
- Z nami koniec. Masz Marca i Rose. Bądź szczęśliwa – dodałam, kiedy
Shane ciągnął mnie w stronę wyjścia.


Kolejna część jutro?

4 komentarze: