Obudziłam się po dziewiątej.
Zrobiłam poranną toaletę, ubrałam się i zeszłam na dół. Byłam
zmęczona, niewyspana i do tego zdezorientowana. W domu nikogo nie
było, nawet Connie. Zjadłam śniadanie i poszłam otworzyć drzwi,
ponieważ ktoś pukał. Przede mną pojawił się Shane. Było mi
głupio, że widzi mnie niepomalowaną, w szopie na głowie i w
rozciągniętym dresie. Do tego w kapciach z puchem.
- Cześć – powiedział z lekkim
uśmieszkiem na twarzy – obudziłem cię?
- Nie. Wejdź.
- Nie, ja tylko... Chciałem zapytać
czy wyjdziemy razem? - Wytrzeszczyłam na niego oczy – muszę ci
coś wyjaśnić.
- Jasne. Wejdź, a ja pójdę się
przebrać.
Wszedł, więc pobiegłam na górę i
założyłam zwykłe dżiny, czarny top i buty. Rozpuściłam włosy
i zrobiłam delikatny make-up. Zajęło mi to tylko siedem minut.
Chwyciłam torbę i zeszłam na dół, gdzie zastałam Shane
rozmawiającego z Connie. Byli w kuchni, lecz Shane miał dziwny
wyraz twarzy.
- Cześć Connie.
- Cześć Nancy. To jest Zack –
przedstawiła mi swojego chłopaka, który mierzył się wzrokiem z
Shane'm.
Podałam mu rękę i przedstawiłam im
Shane'a, po czym oznajmiłam, że wychodzimy.
- Coś się stało? - Spytałam na
zewnątrz – miałeś dziwną minę.
- Wsiadaj – rzucił i otworzył mi
drzwi do auta.
Pojechaliśmy do miejskiej biblioteki.
Dwupiętrowy budynek, na górze biblioteka, a na dole kawiarenka
internetowa. Zajęliśmy stolik najdalej od ludzi i Shane zapytał:
- Napijesz się czegoś?
- Wody z cytryną – poszedł złożyć
zamówienie i wrócił.
Kątem oka dostrzegłam, że trzęsą
mu się ręce.
- Nancy jest coś co muszę ci
powiedzieć, mimo że nie mogę. I nie oczekuję, że od razu
zrozumiesz, ale musisz mi uwierzyć – zaczął błagalnym tonem.
- Ale o co chodzi?
Kelner przyniósł dwie wody i
podziękowaliśmy mu.
- Nie jestem zwykłym człowiekiem.
- Co? Jesteś kryminalistą? -
Zapytałam ze śmiechem, lecz on się nie śmiał – przepraszam.
- Chodzi o to – kontynuował –
jestem... Jestem twoim aniołem stróżem.
Zaśmiałam się histerycznie. Kiedy
skończyłam, on dalej mówił:
- Wiem, że to niedorzeczne, ale taka
jest prawda. A ty jesteś wybrańcem. Na ofiarę.
- Shane nie wiem czego się naćpałeś,
ale nie wierzę ci. To co mówisz... - złapał mnie za ręce, więc
pozwoliłam mu ciągnąć tę opowieść dalej.
- Zack, chłopak twojej niani jest
strażnikiem.
- Czego? - Byłam poirytowana.
- Ciemności. Ściga takich jak ty,
żeby dostać się do bram Nieba i zrobić rewolucję. Dlatego cię
szukają, jego pomocnicy. Chcą cię zabić. Dzięki temu dostaną
się wszędzie, gdzie chcą.
- Masz świetną wyobraźnię. Napisz
książkę.
Powiedziałam wyrywając się z uścisku
i wstałam.
- Nie rozumiesz! Jesteś w
niebezpieczeństwie! - Krzyknął na cały lokal, także wstając.
- Ciszej – skarciłam go.
- Uwierz mi.
- To udowodnij.
Ludzie zaczęli się na nas patrzeć,
ale po chwili jakby znieruchomieli. Nie ruszali się, zapadła cisza.
- Co się stało? - Nadchodził atak
paniki – co im zrobiłeś?!
- Udowadniam ci, że nie jestem
człowiekiem. Po prostu, zatrzymałem na chwilę czas. Czy teraz mi
wierzysz? - Spytał po chwili.
Usiadłam z powrotem i ludzie także
zaczęli żyć. Napiłam się wody i poprosiłam, by mi opowiedział.
- Co roku strażnicy ciemności
naznaczają kilkoro dzieci przy narodzinach, żeby w wieku
dziewiętnastu lat posłużyli im za ofiary. Kiedy nadchodzi czas i
odpowiedni moment, znajdują swoich wybrańców i uprowadzają.
Później zabijają i dzięki temu ich droga do bram Nieba jest
łatwiejsza i szybsza. Jesteś ostatnią ofiarą, jeśli cie zabiją,
zrobią rewolucję i ludzkość będzie w niebezpieczeństwie.
- Ale czemu chcą zrobić rewolucję?
- Chcą się zemścić na Bogu za to,
że wygnał ich z Nieba. Przez to musieli krążyć i uważać, by
nie pójść do Piekła. Dlatego zaczęli spiskować.
- I Bóg na to pozwala?
- Nie jesteś wierząca, co? -
Pokręciłam głową – czeka. Szykuje się na wojnę.
- Skąd to wszystko wiesz? - Spojrzał
na mnie spode łba – to, że jesteś moim aniołem stróżem, nie
oznacza...
- Nancy – przerwał mi – sam byłem
ofiarą – wyciągnął w moją stronę rękę i na jego
przedramieniu ujrzałam znamię, skrzydła. Wglądało to bardziej
jak tatuaż czy znak. Po chwili znikło i mówił dalej – chciałem
cię ostrzec, dlatego się tu przeprowadziliśmy. Jednak ujrzałem w
tobie coś więcej niż ofiarę. Jesteś inna.
- Więc kiedy mówiłeś mi to,
chodziło ci nie tylko o to zwykłe życie?
- Nie. Każda ofiara blado świeci, tak
jakby wiedziała, że jej życie już jest przegrane. Ty świecisz
cholernie jasno. Dlatego, kiedy na imprezie stanąłem w twojej
obronie, Bóg mnie wyznaczył.
- Na mojego anioła stróża –
dokończyłam.
- Tak. Mam cię chronić i dowiedzieć
się czemu tak jasno świecisz. Nie mogę i nie pozwolę by coś ci
się stało – powiedział cicho i bardzo poważnie, a mi zabiło
szybciej serce.
Dopiliśmy wody i poszliśmy do
samochodu. Kiedy stanął na podjeździe, spytałam:
- Wejdziesz?
Po dłuższej chwili kiwnął głową i
udaliśmy się do domu.
- Cześć mamo – powiedziałam, kiedy
stanęła przed nami mama – to jest Shane.
- Dzień dobry – powiedział
grzecznie, a mama zmierzyła go wzrokiem.
- Nancy! - Krzyczał z kuchni tata –
możemy porozmawiać. Twoja matka i ja... - przewał kiedy stanął
obok mamy i spojrzał na Shane'a.
- Shane. Kolega Nancy – powiedział,
wyciągając w stronę taty rękę.
Tata ją uścisnął i uśmiechnął
się. Mama za to zachowała się gorzej niż dziecko:
- Kochanie, czemu przyprowadzasz do
domu tego kryminalistę?
- Mamo! - Krzyknęłam i pociągnęłam
Shane za sobą, do swojego pokoju.
Usiadł na łóżku i powiedział:
- Ładny pokój.
- Dziękuję. I przepraszam za mamę.
Napijesz się czegoś – pokręcił głową, więc usiadłam obok
niego i zapytałam – wtedy, ten bajer z piaskiem, to byłeś ty? -
Kiwnął głową – masz jakieś inne moce?
- Jest ich kilka – spojrzałam na
niego wyczekująco – każda ofiara została obdarzona jakimiś
drobnymi mocami, by móc się chronić. Każda, w bardzo małej
ilości i z małą mocą umie panować nad żywiołami. Ty też
jakieś masz, tylko jeszcze ich w sobie nie odkryłaś. Ja swoich
znam kilka, ale nie umiem się dobrze nimi posługiwać, więc ci nie
pokażę.
Do wieczora siedzieliśmy i
rozmawialiśmy. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy oraz poznaliśmy.
Kiedy pojechał i leżałam w łóżku, zaczęłam myśleć. Nad
wszystkim co mi powiedział. Trudno było mi w to uwierzyć, ale miał
na to dobre i skuteczne dowody. Zresztą, dlaczego miałby kłamać?
Może wierzyłam mu też z tego względu, że się w nim zakochałam.
W jego oczach i tym cholernym, cudownym uśmiechu. Czułam się
szczęśliwa i bezpieczna, że jest moim aniołem stróżem, nawet
jeśli to brzmiało absurdalnie. Dzięki niemu zapomniałam o Vici,
ale też zaczynałam się bać o swoje życie. Oraz o życie Connie.
Zack może ją wykorzystać, żeby dorwać się do mnie, a wtedy będę
musiała podejmować trudne decyzje, w których nie jestem najlepsza.
Obudziłam się wpół do ósmej i
wyszykowałam do szkoły. Postawiłam na czerwony top, trampki i
jasne dżinsy. Do tego skórzana katana, a włosy spięłam w koka.
- Tato podrzucisz mnie? - Spytałam
schodząc na dół.
- Chodź – odparł i wyciągnął
kluczyki. Otworzył drzwi i dodał – chyba już masz transport.
Wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam o co
mu chodzi. Myślałam, że to Vici, lecz to samochód Shane'a stał
na podjeździe.
Dałam tacie buziaka w polik i wyszłam.
Otworzyłam drzwi auta i wsiadłam.
- Cześć – powiedziałam zdziwiona.
Shane się uśmiechnął, włączył
muzykę i ruszył. Był ubrany w czarne spodnie, buty i czarny
sweterek. Wyglądał trochę jak emo, ale i tak seksownie.
Na korytarzu podeszła do mnie Vici.
- Możemy porozmawiać? - Kiwnęłam
głową – na osobności.
Shane chciał odejść, ale chwyciłam
go za ramię i odparłam:
- Nie.
Ludzi stanęli, jakby nagle rozumieli
co się dzieje. Dwie najlepsze przyjaciółki będą się kłócić.
- Okey. Posłuchaj, strasznie cię
przepraszam za piątek.
- Gdzie byłaś? - Wtrąciłam ostro.
- Moja mama trafiła do szpitala, byłam
u niej. Musisz mi uwierzyć.
- Kłamiesz – powiedziałam po
chwili. Nie trzeba było mieć magicznych mocy, żeby to wiedzieć.
Nagle i stąd, ni zowąd pojawił się
Marc. Cmoknął Victorię w policzek i powiedział, dosyć głośno:
- Dziękuję za piątek. Było
cudownie, trzeba to powtórzyć – i mrugnął do niej.
Już wiedziałam o co chodzi. Vici z
nim spała. Byłam tak strasznie zła, że nie panowałam nad sobą.
Pewnie Marc z Rose sprawili, bym w ten sposób się o tym
dowiedziała.
- Od kiedy szpital to pokój Marca i od
kiedy on jest twoją mamą? I już wiem w jaki sposób leczyliście
chorobę – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nancy przepraszam. Naprawdę
zapomniałam.
- Jak do cholery mogłaś zapomnieć?
Chciałaś odbudować między nami relacje, a jeszcze bardziej je
pogorszyłaś – powiedziałam rozzłoszczona i światła nagle
zaczęły migotać. Jakby żarówki powoli się wypalały.
- Nancy – szepnął Shane dotykając
mojego ramienia.
Domyśliłam się. Moje emocje
sprawiały, że światło tak się zachowywało. Musiałam się
uspokoić. Ale nie umiałam.
- Ale każdy zasługuje na drugą
szansę. Jesteśmy przyjaciółkami, wybaczamy sobie.
- Czekałam na ciebie kilka godzin i
mokłam, marzłam i wpadałam w panikę, kiedy ty pieprzyłaś się z
Marciem! - Wrzasnęłam, a światło w jednej lampie nagle pękło i
szkoło rozsypało się po korytarzu.
Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać.
- Z nami koniec. Masz Marca i Rose.
Bądź szczęśliwa – dodałam, kiedy
Shane ciągnął mnie w stronę
wyjścia.
Kolejna część jutro?
Tak ;)
OdpowiedzUsuńJak najbardziej tak.! :)
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak! <3
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak! Dodaj jutro, proszę! Kolejne Twoje dzieło, od którego się uzależniłam:* Buziaki^^
OdpowiedzUsuń