piątek, 7 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #3

Znowu zaspałam. Obudziłam się kwadrans przed ósmą. Wyskoczyłam z łóżka, wzięłam ekspresowy prysznic, ubrałam pierwsze lepsze ciuchy. Było za pięć, kiedy zeszłam na dół. Zastałam na stole w kuchni kartkę z informacją od Connie, że pojechała na zakupy i, że śniadanie muszę zrobić sobie sama. Ucieszyłam się, ponieważ nie mam czasu, a to się równa temu, że gdyby Connie coś przegotowała, nie poszło by to na marne. Na dole widniała jeszcze informacja – sto lat. Wybiegłam z domu i zobaczyłam Vici. Miała otwarty dach i już widziałam jak sięga po telefon.
- Hej! - Krzyknęłam do niej i kiedy spojrzała, pomachałam.
Zajęłam miejsce pasażera i ruszyłyśmy.
- Kupię ci na urodziny nowy budzik.
- Po co? Jeżdżę z tobą, a nie autobusem.
- Tak, tak. W ogóle wszystkiego najlepszego kochaniutka! - Pisnęła i chciała mnie ucałować.
- Patrz na drogę! - Krzyknęłam, gdy zboczyła na drugi pas.
- Cieszysz się z dzisiejszej imprezy?
- Nie – spojrzała na mnie spode łba.
- Connie nie będzie? - Kontynuowała swoje pytania, jak gdyby moja odpowiedź jej nie interesowała. Pokręciłam głową, a ona dodała – po szkole jedziemy ci kupić sukienkę.
- Tak jakbym nie miała szafy pełnej ubrań.
- Tak jakby prawie wszystko nie było z second-handów – odgryzła mi się.
- Mam jakieś trzy sukienki. Na żadne zakupy nie jadę – powiedziałam stanowczo, odwracając od niej wzrok.
Do szkoły dojechałyśmy w ciszy. Kiedy szłyśmy korytarzem wszyscy mnie zatrzymywać i dopytywali o imprezę. Po drugiej lekcji, Victoria zaczęła mnie zamęczać przygotowaniem.
- Imprezę zrobisz w ogródku, będzie dostęp do basenu. Kupimy balony i jedzenie. Najlepiej pizza. Alkoholem zajmie się Marc – i tak cały dzień.
Po zajęciach mieli z Marc'iem jechać na zakupy. Odmówiłam.
- Ale jak wrócisz do domu?
- Autobusem? - Odpowiedziałam pytaniem, a Vici się skrzywiła – pójdę na piechotę. Przyda mi się porządny spacer.
- Jak chcesz – powiedziała niechętnie.
Żeby nie czekać, aż zmienię zdanie, pomachałam i poszłam.
Przechodziłam obok opartego o swój samochód Shane'a. Znów mi się przyglądał z tym dziwnym uśmieszkiem na ustach.
- Co znowu? - Spytałam stając naprzeciw niego.
Wzruszył ramionami i zapytał:
- Podrzucić cię?
Zaszokowało mnie to, ale się nie zgodziłam. Serio, wolałam iść piechotą. To tylko dziesięć minut drogi.
- Nie – rzuciłam i poszłam.
Gdy znalazłam się w domu poszłam się zdrzemnąć na chwilę. Connie nigdzie nie było widać, więc nie chciałam się szwendać sama po domu. Jeśli zaśpię, przynajmniej ominie mnie ten cały szajs.
- Boże, w co ja się wpakowałam – powiedziałam rzucając się na łóżko.

-Nancy! Nancy wstawaj! Za godzinę twoja impreza – obudził mnie słodki głos przyjaciółki.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Vici.
- Idź sobie – machnęłam ręką i znów zamknęłam oczy.
Przyjaciółka nie czekała aż wstanę. Zrzuciła mnie z łóżka, aż spadłam z hukiem. Bardziej się przestraszyłam, niż mnie to bolało.
- Sama przygotowałaś to wszystko? - Spytała kładąc coś na moim biurku.
- Co?
- Balony, serpentyny na zewnątrz?
- Nie – spojrzała na mnie spode łba i po chwili się uśmiechnęła – może Connie? - Dodałam, lecz ona już zmieniła temat.
- Oto mój prezent urodzinowy – powiedziała i zachęciła do otworzenia pudełka.
Niepewnie i wolno podeszłam do biurka. Victoria cały czas bacznie mnie obserwowała i była bardziej szczęśliwa niż ja. Bałam się. Bałam się tego co mogę znaleźć w środku.
Otworzyłam pudełko i wyciągnęłam zawartość. Była to ładna, krótka sukienka. Zwykła, prosty fason. Kolor granatowy. Wiązana na szyi.
- I jak ci się podoba? - Spytała przyjaciółka.
Musiałam przyznać, sukienka była prześliczna, lecz nie w moim typie. Jednak nie chciałam zrobić Vici przykrości, dlatego skłamałam:
- Jest cudowna. Bardzo ci dziękuję – ucałowałam ją w policzek i przytuliłam, by uwierzyła w moje słowa.
- Założysz ją dzisiaj? - Spytała z błyskiem w oczach.
Znów mnie zaskoczyła, lecz pokiwałam głową. Wyszła z pokoju szczęśliwa i rzuciła, że mam się przygotować.
Poszłam do łazienki. Spojrzałam na zegarek, było wpół do piątej, więc postanowiłam wziąć szybki prysznic. Później ubrałam sukienkę. Victoria ma dobry gust i idealne trafiła w mój rozmiar. Ciuch leżał na mnie dobrze, choć nie mam zawyżonej samooceny. Na nogi ubrałam zwykłe, czarne baleriny. Zrobiłam delikatny makijaż i przeczesałam swoje czarne włosy.
Zeszłam na dół, gdzie czekali na mnie Victoria, Marc i Rose. Rodzice Rose byli wysoko postawionymi biznesmenami i ona także gardziła ludźmi z `niższego szczebla`. Była jeszcze gorsza niż Vici, bo chwaliła się wydanymi pieniędzmi rodziców, a w życiu w niczym daleko nie zaszła. Nie przepadałam za nią za bardzo, lecz potrafiła poprawić humor, gdy nie obrażała ludzi.
- No, no! Wyglądasz bosko! - Pochwaliła mnie przyjaciółka, a Rose tylko jej zawtórowała.
- Ja nie mam dla ciebie prezentu... - Zaczął Marc, lecz mu przerwałam.
- Nie trzeba było – i uśmiechnęłam się.
Naprawdę nie zależało mi na prezentach.
- Zaraz pojawią się ludzie, musimy iść – powiedziała Rose i wstała z krzesła.
Wyszłam za nimi i w ogrodzie było już kilka uczestników imprezy. Każdy mnie po kolei zatrzymywał, składał życzenia urodzinowe i wręczał drobny prezent. Później wracał do swoich ludzi i pił. Nie wiem jakim cudem udało się Marc'owi załatwić tyle alkoholu, ale nie przejmowałam się tym.
Po około godzinie, kiedy DJ i goście się rozkręcili, usiadłam na schodach prowadzących do domu z piwem w ręku. Nie bawiłam się dobrze, lecz próbowałam to ukryć. Już parę razy zostałam nakrzyczana przez przyjaciółkę, lecz na razie odpuściła.
- Wszystkiego najlepszego – powiedziała siadając obom mnie Sarah.
- Dzięki – odparłam i uniosłam w górę kubek, a potem obie wypiłyśmy zawartość swoich naczyń.
- Jak leci? - Spytała.
- Świetnie – odparłam z sarkazmem.
- Shane pytał o ciebie – powiedziała niepewnie, jakby bała się mojej reakcji.
- Co? - Spytałam, a po chwili dodałam – Shane tu jest – kiwnęła głową – gdzie?
- Widziałam go przed chwilą koło bramy.
- Przepraszam na chwilę – wstałam i oddaliłam się od niej.
Doszłam do bramy prowadzącej z ogródka na ulicę i zobaczyłam opartego Shane'a. Miał na sobie szarą bluzę i brązowe spodnie. Ładnie mu było w szarym.
- Co tu robisz? - Spytałam trochę za ostro.
- Myślałem, że każdy jest zaproszony – odparł z cynicznym uśmiechem na ustach.
- Myślałam, że nie lubisz bogatych dzieciaków.
- To prawda. Ale ty wydajesz się inna.
- Skąd wiesz? Przecież mnie nie znasz, a już kilka razy udowodniłeś, że jestem jak reszta.
- A jesteś? - Spytał znajdując się nagle bliżej niż powinien, a później odszedł. Podszedł do Sarah i zaczął z nią rozmawiać.
- Nancy? Nancy! - Słyszałam jak ktoś mnie woła – tu jesteś – Vici – chodź zatańczyć!
Mimo moich przeczeń, wyciągnęła mnie na parkiet.
Nie wiem kiedy przestałam liczyć ilość wypitego alkoholu, choć przyrzekałam sobie, że nie wypiję za dużo. Później wszyscy śpiewali mi sto lat i znów tańczyli. Pamiętam urywki – picie, taniec, picie, taniec. Byłam jeszcze na tyle trzeźwa, że mogłam chodzić o własnych siłach. Znalazłam w tłumie Shane'a i spytałam:
- Powiedzieć ci co mnie wyróżnia od reszty?
- Dawaj – odparł bez emocji.
- Szacunek. Ja mam szacunek.
- Do kogo? - Znów mnie zagiął.
Nic nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam się śmiać. Nie wiem czemu tak zareagowałam, nie kontrolowałam swojego zachowania.
- Pasuje ci ten kolor – powiedziałam jak jakaś idiotka, bawiąc się jego koszulką.
- Jesteś pijana? - Spytał ze śmiechem.
Po raz pierwszy zobaczyłam jak się śmieje i na sam ten widok serce mi prawie stanęło. Miał tak piękny uśmiech i takie idealne zęby.
- Ja? Nigdy – odparłam.
- Oho! Chyba impreza ucieka ci spod kontroli.
Odwróciłam się i zobaczyłam co ma na myśli. Na środku zebrał się tłum ludzi. Podeszłam tam i zobaczyłam stojącego wewnątrz Marca. Trzymał coś w rękach i chciał to chyba rozbić. Po chwili zorientowałam się, że to ulubiona waza mojej mamy. Podbiegłam do niego, wyrwałam mu to z rąk i krzyknęłam:
- Zostaw to!
- Nancy przestań. Psujesz zabawę – odkrzyknął, a tłum mu zawiwatował.
Chciał mi wyrwać wazę z rąk, lecz próbowałam ją trzymać mocno. Nikt nie chciał mi pomóc, zainterweniować. Prawie nikt. Nagle nie wiek skąd, pojawił się Shane.
- Koleś zostaw to i wracaj lepiej do domu – powiedział.
- A ty co tu robisz? - Spytał Marc.
Nie chciałam by doszło do jakiejś niepotrzebnej bójki. Lubiłam Marc'a i chyba zaczynałam lubić Shane'a.
- Koniec imprezy! - Wrzasnęłam, a ludzie zaczęli buczeć – na co jeszcze czekacie? Wnosić się stąd!
W końcu do nich dotarło, że nie żartuję. Shane i Marc dalej mierzyli się wzrokiem. Podeszła Victoria i Rose, zabrały Marc'a i także wyszli. Zostaliśmy tylko ja i Shane.
- Wow! Nie wiedziałem, że potrafisz być taka ostra – powiedział z uśmiechem.
Zaczęło mi się kręcić w głowie i upadłabym, gdyby nie on.
- Zaprowadzę cię do domu.
Powiedział i nic więcej nie pamiętam, ponieważ zasnęłam.


Kolejna część - niedziela.
Ktoś to czyt jeszcze?

10 komentarzy:

  1. bardzo fajnie się zapowiada.pisz dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieźle, podoba mi się,
    ale na razie jestem troszkę zajęta,
    więc nie przejmuj się jak nie będę pisać,
    bo możesz mi wierzyć że czytam,
    wybacz, że nie kom.
    Nie mam ostatnio weny i męczę się z postem.
    Wybacz, kocham cię słońce, pisz.
    Buśka :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja czytam. jest wspaniałe i jeśli możesz to dodawaj to codziennie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdybym dodawała codziennie, nie wyrobiłabym z pisaniem części :) dziękuję :)

      Usuń
  4. Świetne ! Opowiadanie jest naprawdę cudowne i wciągajace :). Nie mogę się doczekać następnej części i tak jest za każdym razem. Pisz kochana, bo masz talent. < 3

    OdpowiedzUsuń
  5. Zarąbiate :) Dodaj zdjęcia bohaterôw!

    OdpowiedzUsuń
  6. nie myślałaś o tym zeby zzrobić z tegocośw stylu krzzyku we śnie .?:>

    OdpowiedzUsuń