Znowu zaspałam. Obudziłam się
kwadrans przed ósmą. Wyskoczyłam z łóżka, wzięłam ekspresowy
prysznic, ubrałam pierwsze lepsze ciuchy. Było za pięć, kiedy
zeszłam na dół. Zastałam na stole w kuchni kartkę z informacją
od Connie, że pojechała na zakupy i, że śniadanie muszę zrobić
sobie sama. Ucieszyłam się, ponieważ nie mam czasu, a to się
równa temu, że gdyby Connie coś przegotowała, nie poszło by to
na marne. Na dole widniała jeszcze informacja – sto lat. Wybiegłam
z domu i zobaczyłam Vici. Miała otwarty dach i już widziałam jak
sięga po telefon.
- Hej! - Krzyknęłam do niej i kiedy
spojrzała, pomachałam.
Zajęłam miejsce pasażera i
ruszyłyśmy.
- Kupię ci na urodziny nowy budzik.
- Po co? Jeżdżę z tobą, a nie
autobusem.
- Tak, tak. W ogóle wszystkiego
najlepszego kochaniutka! - Pisnęła i chciała mnie ucałować.
- Patrz na drogę! - Krzyknęłam, gdy
zboczyła na drugi pas.
- Cieszysz się z dzisiejszej imprezy?
- Nie – spojrzała na mnie spode łba.
- Connie nie będzie? - Kontynuowała
swoje pytania, jak gdyby moja odpowiedź jej nie interesowała.
Pokręciłam głową, a ona dodała – po szkole jedziemy ci kupić
sukienkę.
- Tak jakbym nie miała szafy pełnej
ubrań.
- Tak jakby prawie wszystko nie było z
second-handów – odgryzła mi się.
- Mam jakieś trzy sukienki. Na żadne
zakupy nie jadę – powiedziałam stanowczo, odwracając od niej
wzrok.
Do szkoły dojechałyśmy w ciszy.
Kiedy szłyśmy korytarzem wszyscy mnie zatrzymywać i dopytywali o
imprezę. Po drugiej lekcji, Victoria zaczęła mnie zamęczać
przygotowaniem.
- Imprezę zrobisz w ogródku, będzie
dostęp do basenu. Kupimy balony i jedzenie. Najlepiej pizza.
Alkoholem zajmie się Marc – i tak cały dzień.
Po zajęciach mieli z Marc'iem jechać
na zakupy. Odmówiłam.
- Ale jak wrócisz do domu?
- Autobusem? - Odpowiedziałam
pytaniem, a Vici się skrzywiła – pójdę na piechotę. Przyda mi
się porządny spacer.
- Jak chcesz – powiedziała
niechętnie.
Żeby nie czekać, aż zmienię zdanie,
pomachałam i poszłam.
Przechodziłam obok opartego o swój
samochód Shane'a. Znów mi się przyglądał z tym dziwnym
uśmieszkiem na ustach.
- Co znowu? - Spytałam stając
naprzeciw niego.
Wzruszył ramionami i zapytał:
- Podrzucić cię?
Zaszokowało mnie to, ale się nie
zgodziłam. Serio, wolałam iść piechotą. To tylko dziesięć
minut drogi.
- Nie – rzuciłam i poszłam.
Gdy znalazłam się w domu poszłam się
zdrzemnąć na chwilę. Connie nigdzie nie było widać, więc nie
chciałam się szwendać sama po domu. Jeśli zaśpię, przynajmniej
ominie mnie ten cały szajs.
- Boże, w co ja się wpakowałam –
powiedziałam rzucając się na łóżko.
-Nancy! Nancy wstawaj! Za godzinę
twoja impreza – obudził mnie słodki głos przyjaciółki.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Vici.
- Idź sobie – machnęłam ręką i
znów zamknęłam oczy.
Przyjaciółka nie czekała aż wstanę.
Zrzuciła mnie z łóżka, aż spadłam z hukiem. Bardziej się
przestraszyłam, niż mnie to bolało.
- Sama przygotowałaś to wszystko? -
Spytała kładąc coś na moim biurku.
- Co?
- Balony, serpentyny na zewnątrz?
- Nie – spojrzała na mnie spode łba
i po chwili się uśmiechnęła – może Connie? - Dodałam, lecz
ona już zmieniła temat.
- Oto mój prezent urodzinowy –
powiedziała i zachęciła do otworzenia pudełka.
Niepewnie i wolno podeszłam do biurka.
Victoria cały czas bacznie mnie obserwowała i była bardziej
szczęśliwa niż ja. Bałam się. Bałam się tego co mogę znaleźć
w środku.
Otworzyłam pudełko i wyciągnęłam
zawartość. Była to ładna, krótka sukienka. Zwykła, prosty
fason. Kolor granatowy. Wiązana na szyi.
- I jak ci się podoba? - Spytała
przyjaciółka.
Musiałam przyznać, sukienka była
prześliczna, lecz nie w moim typie. Jednak nie chciałam zrobić
Vici przykrości, dlatego skłamałam:
- Jest cudowna. Bardzo ci dziękuję –
ucałowałam ją w policzek i przytuliłam, by uwierzyła w moje
słowa.
- Założysz ją dzisiaj? - Spytała z
błyskiem w oczach.
Znów mnie zaskoczyła, lecz pokiwałam
głową. Wyszła z pokoju szczęśliwa i rzuciła, że mam się
przygotować.
Poszłam do łazienki. Spojrzałam na
zegarek, było wpół do piątej, więc postanowiłam wziąć szybki
prysznic. Później ubrałam sukienkę. Victoria ma dobry gust i
idealne trafiła w mój rozmiar. Ciuch leżał na mnie dobrze, choć
nie mam zawyżonej samooceny. Na nogi ubrałam zwykłe, czarne
baleriny. Zrobiłam delikatny makijaż i przeczesałam swoje czarne
włosy.
Zeszłam na dół, gdzie czekali na
mnie Victoria, Marc i Rose. Rodzice Rose byli wysoko postawionymi
biznesmenami i ona także gardziła ludźmi z `niższego szczebla`.
Była jeszcze gorsza niż Vici, bo chwaliła się wydanymi pieniędzmi
rodziców, a w życiu w niczym daleko nie zaszła. Nie przepadałam
za nią za bardzo, lecz potrafiła poprawić humor, gdy nie obrażała
ludzi.
- No, no! Wyglądasz bosko! -
Pochwaliła mnie przyjaciółka, a Rose tylko jej zawtórowała.
- Ja nie mam dla ciebie prezentu... -
Zaczął Marc, lecz mu przerwałam.
- Nie trzeba było – i uśmiechnęłam
się.
Naprawdę nie zależało mi na
prezentach.
- Zaraz pojawią się ludzie, musimy
iść – powiedziała Rose i wstała z krzesła.
Wyszłam za nimi i w ogrodzie było już
kilka uczestników imprezy. Każdy mnie po kolei zatrzymywał,
składał życzenia urodzinowe i wręczał drobny prezent. Później
wracał do swoich ludzi i pił. Nie wiem jakim cudem udało się
Marc'owi załatwić tyle alkoholu, ale nie przejmowałam się tym.
Po około godzinie, kiedy DJ i goście
się rozkręcili, usiadłam na schodach prowadzących do domu z piwem
w ręku. Nie bawiłam się dobrze, lecz próbowałam to ukryć. Już
parę razy zostałam nakrzyczana przez przyjaciółkę, lecz na razie
odpuściła.
- Wszystkiego najlepszego –
powiedziała siadając obom mnie Sarah.
- Dzięki – odparłam i uniosłam w
górę kubek, a potem obie wypiłyśmy zawartość swoich naczyń.
- Jak leci? - Spytała.
- Świetnie – odparłam z sarkazmem.
- Shane pytał o ciebie – powiedziała
niepewnie, jakby bała się mojej reakcji.
- Co? - Spytałam, a po chwili dodałam
– Shane tu jest – kiwnęła głową – gdzie?
- Widziałam go przed chwilą koło
bramy.
- Przepraszam na chwilę – wstałam i
oddaliłam się od niej.
Doszłam do bramy prowadzącej z
ogródka na ulicę i zobaczyłam opartego Shane'a. Miał na sobie
szarą bluzę i brązowe spodnie. Ładnie mu było w szarym.
- Co tu robisz? - Spytałam trochę za
ostro.
- Myślałem, że każdy jest
zaproszony – odparł z cynicznym uśmiechem na ustach.
- Myślałam, że nie lubisz bogatych
dzieciaków.
- To prawda. Ale ty wydajesz się inna.
- Skąd wiesz? Przecież mnie nie
znasz, a już kilka razy udowodniłeś, że jestem jak reszta.
- A jesteś? - Spytał znajdując się
nagle bliżej niż powinien, a później odszedł. Podszedł do Sarah
i zaczął z nią rozmawiać.
- Nancy? Nancy! - Słyszałam jak ktoś
mnie woła – tu jesteś – Vici – chodź zatańczyć!
Mimo moich przeczeń, wyciągnęła
mnie na parkiet.
Nie wiem kiedy przestałam liczyć
ilość wypitego alkoholu, choć przyrzekałam sobie, że nie wypiję
za dużo. Później wszyscy śpiewali mi sto lat i znów tańczyli.
Pamiętam urywki – picie, taniec, picie, taniec. Byłam jeszcze na
tyle trzeźwa, że mogłam chodzić o własnych siłach. Znalazłam w
tłumie Shane'a i spytałam:
- Powiedzieć ci co mnie wyróżnia od
reszty?
- Dawaj – odparł bez emocji.
- Szacunek. Ja mam szacunek.
- Do kogo? - Znów mnie zagiął.
Nic nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam
się śmiać. Nie wiem czemu tak zareagowałam, nie kontrolowałam
swojego zachowania.
- Pasuje ci ten kolor – powiedziałam
jak jakaś idiotka, bawiąc się jego koszulką.
- Jesteś pijana? - Spytał ze
śmiechem.
Po raz pierwszy zobaczyłam jak się
śmieje i na sam ten widok serce mi prawie stanęło. Miał tak
piękny uśmiech i takie idealne zęby.
- Ja? Nigdy – odparłam.
- Oho! Chyba impreza ucieka ci spod
kontroli.
Odwróciłam się i zobaczyłam co ma
na myśli. Na środku zebrał się tłum ludzi. Podeszłam tam i
zobaczyłam stojącego wewnątrz Marca. Trzymał coś w rękach i
chciał to chyba rozbić. Po chwili zorientowałam się, że to
ulubiona waza mojej mamy. Podbiegłam do niego, wyrwałam mu to z rąk
i krzyknęłam:
- Zostaw to!
- Nancy przestań. Psujesz zabawę –
odkrzyknął, a tłum mu zawiwatował.
Chciał mi wyrwać wazę z rąk, lecz
próbowałam ją trzymać mocno. Nikt nie chciał mi pomóc,
zainterweniować. Prawie nikt. Nagle nie wiek skąd, pojawił się
Shane.
- Koleś zostaw to i wracaj lepiej do
domu – powiedział.
- A ty co tu robisz? - Spytał Marc.
Nie chciałam by doszło do jakiejś
niepotrzebnej bójki. Lubiłam Marc'a i chyba zaczynałam lubić
Shane'a.
- Koniec imprezy! - Wrzasnęłam, a
ludzie zaczęli buczeć – na co jeszcze czekacie? Wnosić się
stąd!
W końcu do nich dotarło, że nie
żartuję. Shane i Marc dalej mierzyli się wzrokiem. Podeszła
Victoria i Rose, zabrały Marc'a i także wyszli. Zostaliśmy tylko
ja i Shane.
- Wow! Nie wiedziałem, że potrafisz
być taka ostra – powiedział z uśmiechem.
Zaczęło mi się kręcić w głowie i
upadłabym, gdyby nie on.
- Zaprowadzę cię do domu.
Powiedział i nic więcej nie pamiętam,
ponieważ zasnęłam.
Kolejna część - niedziela.
Ktoś to czyt jeszcze?
bardzo fajnie się zapowiada.pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńNieźle, podoba mi się,
OdpowiedzUsuńale na razie jestem troszkę zajęta,
więc nie przejmuj się jak nie będę pisać,
bo możesz mi wierzyć że czytam,
wybacz, że nie kom.
Nie mam ostatnio weny i męczę się z postem.
Wybacz, kocham cię słońce, pisz.
Buśka :*
Ja czytam. jest wspaniałe i jeśli możesz to dodawaj to codziennie ;)
OdpowiedzUsuńgdybym dodawała codziennie, nie wyrobiłabym z pisaniem części :) dziękuję :)
Usuńwiecej
OdpowiedzUsuńpewnie, ze czyta! :D
OdpowiedzUsuńŚwietne ! Opowiadanie jest naprawdę cudowne i wciągajace :). Nie mogę się doczekać następnej części i tak jest za każdym razem. Pisz kochana, bo masz talent. < 3
OdpowiedzUsuńZarąbiate :) Dodaj zdjęcia bohaterôw!
OdpowiedzUsuńnie myślałaś o tym zeby zzrobić z tegocośw stylu krzzyku we śnie .?:>
OdpowiedzUsuńnie, bo to będzie fantasy :)
Usuń