niedziela, 23 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #14

Wstałam o siódmej i wyszykowałam do szkoły. Za oknem padał deszcz, więc założyłam szarą bluzę z napisem `hello`, do tego czarne rurki i trampki. Włosy spięłam w wysoką kitkę i zrobiłam makijaż. Zeszłam na dół i nie zastałam Connie. Troszkę się zmartwiłam, ponieważ to było do niej niepodobne. Zaparzyłam kawę i przyszła mama.
- Gdzie Connie? - Spytałam nawet się nie witając.
Mamę chyba to troszkę zabolało, ale odpowiedziała:
- Poszła wczoraj na randkę i nie wróciła. Napisała, że zostanie u niego na noc, ale pojawi się rano.
- Ale się nie pojawiła. Czy to nie dziwne?
- Daj dziewczynie się trochę zabawić. Shane po ciebie przyjeżdża? - Spytała z lekkim obrzydzeniem w głosie.
Kiwnęłam głowa, więc oznajmiła, że idzie pod prysznic.
Zaniepokoiłam się bardzo sprawą z Connie. Jest rozważna, ale zawsze dotrzymuje słowa. Skoro się nie pojawiła, coś musiało się stać. Było dopiero wpół do ósmej, a Shane miał tu być za dziesięć. Nie mogłam tak bezczynnie czekać. Wyszłam z domu i w deszczu zaczęłam iść w kierunku jego domu. W połowie drogi zatrzymał auto, wysiadł z niego i otworzył mi drzwi. Kiedy oboje znaleźliśmy się w samochodzie, spytał:
- Co ci odbiło iść w taką pogodę? - Był zdenerwowany, do tego zaczynało grzmieć.
- Chodzi o Connie. Nie wróciła wczoraj od Zack'a.
- I?
- Powiedziała, że będzie rano. Nie było jej. Martwię, że coś się jej stało. Boję się Shane.
Chłopak spojrzał na mnie i gwałtownie zawrócił, a autem zarzuciło. Na szczęście opanował kierownicę. Zaczął przyspieszać, więc spytałam:
- Co ty robisz? - Nie chciałam spanikować.
- Jedziemy do mieszkania Zack'a.
Spojrzał na mnie, więc kiwnęłam głową.
W dziesięć minut znaleźliśmy się pod mieszkaniem Zack'a. Mieściło się na przedmieściach i nie było zbyt duże czy okazałe Zwykłe, proste, neutralne. Wysiedliśmy z auta i podbiegliśmy pod drzwi. Nie pukając otworzyliśmy je i zaczęliśmy szukać Connie. W mieszkaniu było ciemno i cicho, tak jakby stało puste. Shane wyprzedził mnie i poszliśmy na górę. Zajrzeliśmy do sypialni, łazienki, wszędzie, ale nigdzie nie było śladu po nich. Wróciliśmy do salonu. Czułam jak tracę kontrolę, jak zaczynam dygotać. Spojrzałam na stół. Leżała na nim koperta. Pomarańczowa, taka w jakiej wysyła się paczki. Otworzyłam ją i w środku znalazłam zdjęcia. Przejrzałam. Wszystkie było robione mi z ukrycia. Ja wychodząca ze szkoły, siedząca z Shane'm czy z Vici w kawiarni. Nawet u mnie w domu czy na basenie. Zakryłam usta dłonią i szturchnęłam Shane'a. Dałam mu zdjęcia, a sama wyjęłam ostatnie. Była to Connie. Spodziewałam się jej związanej i skulonej gdzieś w kącie. Zdjęcie jednak było robione chyba wczoraj, na ich randce. Była uśmiechnięta i szczęśliwa. Odwróciłam zdjęcie z nadzieją na jakąś wiadomość. Miałam racje. Bądź dzisiaj o siedemnastej na Wzgórzu Clinton sama. Jeśli nie, ta ślicznotka zginie. Jest niczego nieświadoma. Zack.
Zaczęłam nerwowo szlochać i osunęłam się na kanapę.
- Nancy? - Pytał Shane, nie wiedział co się stało, pokazałam mu wiadomość.
Gdy skończył ją czytać, przytulił mnie i próbował uspokoić. W końcu, dzięki jego staraniu opanowałam się i wytarłam policzki. Spojrzałam na chłopaka i powiedziałam:
- Nie masz mocy typu niewidzialność? - Zaśmiał się smutno i pokręcił głową.
Nagle usłyszeliśmy otwierane drzwi. Długo nie czekając rzucił zdjęcia i zaciągnął mnie do schowka na bieliznę. Zakrył usta dłonią i szepnął do ucha.
- To chyba jego ludzie. Siedź cicho i kiedy dam ci znać, biegnij do samochodu.
Kiwnęłam głową, więc zdjął rękę z moich usta i odwrócił się przodem do drewnianych drzwi.
- Ciekawe czyj to samochód - powiedział jeden z nich.
- Może szefa? - Spytał drugi.
- Nie. Może tej całej Connie. Mniejsza z tym. Mamy wziąć tylko zdjęcia i zawieść je do szkoły.
- Cholera – syknął znów ten drugi, więc było ich tylko dwóch – ktoś tu był.
- Jest – odparł pierwszy i wyciągnął broń.
Shane znów odwrócił się w moją stronę i szepnął:
- Pamiętaj, na mój znak – kiwnęłam nerwowo głową, a on dał mi szybkiego całusa, po czym wskoczył z bieliźniarki i rzucił się na jednego z facetów.
Ten zaś wycelował broń, ale Shane namierzył ją na wspólnika i pociągnął za spust. Mężczyzna padł na ziemię.
- Teraz! - Wrzasnął Shane, więc ominęłam go bijącego się z drugim pracownikiem Zack'a i nagle znalazłam się na podłodze.
Otworzyłam oczy i znajdowałam się w pokoju Shane'a. Leżałam na rozłożonej kanapie. On siedział obok i próbował wyjąć coś z lewego ramienia. Przewał i spojrzał na mnie.
- Co się stało? - Spytałam.
- Ten drugi złapał cię za nogę. Upadłaś i straciłaś przytomność.
- A ty?
Pokazał mi ramię i zobaczyłam tkwiącą w nim kulę. Zrobiłam wielkie oczy i wydukałam:
- Ty... Zostałeś postrzelony?
- To nic wielkiego. Wystarczy wyciągnąć kulę i będzie po sprawie.
- Co? - Usiadłam prosto – nie będzie po sprawie. Shane trzeba jechać do szpitala, może wdać się zakażanie albo gorzej! - Krzyknęłam.
- Nancy. Jeśli wyciągnę kulę to rana się zagoi. Pamiętaj, nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. To jeden z plusów – znów zaczął próbować wyciągnąć kulę – tylko najpierw muszę to wyciągnąć, bo będzie źle – usiadł zrezygnowany.
Przysunęłam się do niego i wzięłam pęsetę. Spojrzał na mnie, więc blado się uśmiechnęłam. Nie znałam się na tym, lecz chciałam mu pomóc. Włożyłam pęsetę w ranę i poczułam jak napiął mięśnie. Wcześniej nie zauważyłam, że jest bez koszulki. Lepiej gdy tego nie wiedziałam, bo trudno było mi się skupić. Położyłam więc dłoń na jego klatce i postarałam sobie wyobrazić jak się rozluźnia. Czytałam kiedyś w internecie, że takie coś pomaga drugiej osobie przechwycić twój nastrój. Dlatego sama się uspokoiłam, a po chwili Shane także. Moje starania jednak nic nie dawały.
- Zostaw – odparł chłopak chwytając mnie za rękę i znów stał się nerwowy.
- Nie, dam radę.
- Nancy, jest już za późno.
- Co? Jak to za późno? Przecież sam mówiłeś...
- Ale to też nie są zwyczajne kule – wtrącił – strażnicy używają kuli z dodatkiem krwi Zack'a. Zwykli ludzie tego nie wiedzą, zresztą to na nich nie działa. Lecz na ofiary... Jeśli kula nie zostanie w odpowiednim czasie wyjęta, ofiara umiera.
- Co? Nie, nie, nie. Nie pozwolę ci umrzeć.
Spojrzał na zegarek.
- Jest dziesiąta. Spędź ze mną trochę czasu, a później pojedziemy uratować Connie.
- Shane – powiedziałam, lecz głos mi się załamał.
Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co ja mogę. Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach, więc chłopak mnie przytulił.
Położyliśmy się na kanapie. On na prawym boku, ja na lewym. Ciągle dotykałam jego ramię oaz miejsce wkoło rany. Łzy już nie leciały, lecz ciągle czułam tę wewnętrzną pustkę w środku. Oraz uczucie bezradności.
- Zack jest potomkiem Lucyfera oraz anielicy, wysoko postawionej. Dlatego jego krew nas zabija. Jego własne ofiary – powiedział, bawiąc się kosmkiem moich włosów.
- Czy ja też to w sobie mam? W truciźnie – kiwnął głową – więc czemu jeszcze żyję?
- Nie masz samej krwi. Krew jest składnikiem, dlatego jeszcze żyjesz.
Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Shane, może mogłabym cię jakoś uratować? Sam mówiłeś, że mamy moce...
- Ale nie takie. To za potężne moce jak na ofiary.
- A co jeśli jestem inna?
- Nie rozumiesz – spojrzałam na niego spode łba. Widziałam, że oddychanie, mruganie czy mówienie sprawia mu już trudności – tylko Anioł Śmierci miał taką moc. Jadnak został obdarty ze skrzydeł i zabity. Nie trafił do Nieba, ani do Piekła. Zniknął, po prostu. Gdybyś miała taką moc, potwierdziło by to moją teorię. Ale też...
- Co?
- Znaczyłoby to, że jesteś jego potomkiem.
Zaśmiałam się. Po chwili przestałam i coś zrozumiałam.
- Ale to znaczyłoby... że jestem jego córka. A moja mama zdradziła tatę.
Wtuliłam się w chłopaka z niedowierzaniem i szokiem. Mama zdradziła tatę. To zdanie ciągle krążyło mi po głowie i nie dawało spokoju. Wiem od czego zacznę naszą kolejną rozmowę. Teraz jednak muszę skupić się na Shane'ie.
- Jak mogłabym ci pomóc?
- Nie wiem Nancy, naprawę. Jestem zmęczony.
Powiedział i zamknął oczy. Przeraziłam się. Podparłam się na łokciu i zaczęłam nim delikatnie potrząsać, ciągle powtarzając jego imię. Otworzył oczy. Były zmęczone i sprawiło mu to wiele trudności.
- Nancy – wydukał. Było coraz gorzej – kocham cię.
Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach. Chciałam jeszcze go pocałować, powiedzieć coś. Kiedy poczułam jak przestaje odwzajemniać pocałunek zaczęłam walić go w klatkę piersiową. Nie oddychał. Nie reagował.
- Shane proszę! Zostań – mówiłam przez łzy.
Nagle nie wiem skąd wezbrała się we mnie siła i odwaga. Położyłam jedną rękę na jego ranie, a drugą na sercu. Zamknęłam oczy. Nie wiem czego się spodziewałam, czego oczekiwałam, lecz czułam, że muszę to zrobić. Zaczęłam się modlić, błagać, by wrócił. Poczułam jak przez mój ręce przepływa prąd i przechodzi na Shane'a. Czułam jakbym jak magnes wyciągała kulę. Czułam jak jego skóra się goi, jak serce zaczyna bić. Moje ostatnie słowa to tylko prośby. Później wszystko, cała ta magia zniknęła. Została pustka, zimno i szarość. Spojrzałam na Shane przez łzy i rzuciłam się na łóżko. Zakryłam twarz rękoma i szlochałam. Nagle usłyszałam jak zaciąga powietrze, siada prosto na łóżku i dotyka się w klatkę, chcąc sprawdzić czy naprawdę żyje, czy to tylko sen.
- Uratowałaś mnie – spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
Także usiadłam prosto i przytuliłam go, a on posadził mnie sobie na kolanach. Łzy dalej mi leciały po policzkach, lecz były już to szczęśliwe łzy.
- Ja żyję – powtórzył i pocałował mnie.
Wolno, mocno i namiętnie. Kiedy się oderwaliśmy powiedziałam:
- Też cię kocham.
- Jak to zrobiłaś? - Spytał, wciąż nie dowierzając.
- Najwidoczniej twoja teoria się sprawdziła – odparłam smutno, a on zrozumiał.
Chodziło mi o mamę. Nie byłam z tego szczęśliwa, lecz cieszyłam się, że mój chłopak żyje.
- Twoja mama nie wiedziała kim on był.
- Co nie zmienia faktu, że uprawiała seks z kimś innym niż tata.
- Może oni nie byli jeszcze wtedy razem.
- Byli. Tata kiedyś opowiadał mi, że zostałam poczęta na nocy poślubnej. Wszystko się zgadza, ponieważ urodziłam się dokładnie dziewięć miesięcy później. Nawet jeśli to było wcześniej, byli zaręczeni. Dwa lata.
- Przykro mi – powiedział i ucałował mnie w czoło.
- Ale żyjesz.
- Chodźmy więc jeszcze ratować Connie.


kolejna część we wtorek


ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz