wtorek, 25 czerwca 2013

W objęciach skrzydeł #15

- Mogę cię o coś zapytać? - Zaczęłam, gdy jechaliśmy drogą. Była jedenasta – czy ty masz skrzydła?
Spojrzał na mnie znacząco i odparł:
- A czemu? Dużo ich rysujesz? - Zaśmiałam się, a on spoważniał i ciągnął dalej – mam. Ofiary nie mogą mieć skrzydeł, chyba, że awansują. Dlatego ja mam.
- A ja? Jestem potomkinią Anioła Śmierci.
- Skrzydeł się nie odziedzicza. Mogłabyś o nie poprosić, ale uwierz, nie chcesz tego.
- Czemu? - Zajechaliśmy pod dom jego kolegi, u którego byliśmy na imprezie.
- Musimy z nim pogadać – wyjaśnił, a kiedy szliśmy już do mieszkania kontynuował – skrzydła Anioła Śmierci są warte fortunę. Każdy chce je mieć. To jest ogromny zysk. Anioła Śmierci z nich obdarto i umarł, zniknął, a skrzydła zwiędły.
- Zwiędły?
- Tak. A później zamieniły się w proch. Kiedy nie są częścią właściciela, umierają. Więc nikt ich nie zyskał, chyba że pojedyncze pióra, które potrafił zachować. Gdybyś poprosiła o skrzydła, twoje życie mocno by się zmieniło.
- Więc jaki kolor mają? Anioła Śmierci i twoje?
- Anioła czarne, moje są białe z jednym czarnym piórem. Nie pytaj czemu, nie wiem – dokończył z uśmiechem i otworzył mi drzwi.
Poznałam Kevin'a – właściciela domu i imprezy. Miał krótkie brązowe włosy oraz piwne oczy. Wygadał na umięśnionego, ale miłego.
- Więc to jest ta Nancy,y o której mi opowiadałeś? - Spytał, a ja kiwnęłam głową – jestem pod wrażeniem. Miło cię w końcu poznać.
- Ciebie również – odparłam i razem zasiedliśmy w salonie.
Kiedy nie tańczyła tu masa ludzi wydawał się mały, schludny i piękny. Naprawdę, przyprawiał mnie o zachwyt.
- Dobra, czyli teoria Shane'a się potwierdziła? - Spytał Kevin.
- Uratowała mnie.
- A skrzydła?
- Nie ma – Kevin wypuścił wstrzymywane powietrze – ale zabiją bliską jej osobę, jeśli nie pojawi się o siedemnastej na Wzgórzu.
- Jaki jest plan? - Zapytał Kevin odpalając papierosa.
- Iść tam – odparłam szybko, a oni spojrzeli na mnie dziwnie.
- To nie jest plan kotku – rzucił Kevin.
- Więc co proponujesz? Nie mogę nie iść, bo ją zabiją i będą robić tak dalej, póki się nie poddam.
- Bystra dziewczynka – powiedział Kevin i zaczęło mną miotać.
Poważnie, zdenerwował mnie. Wydawał się miły, a zachowywał się jak próżny, bezwartościowy bachor. Światło zaczęło migotać i wiedziałam, że to znak.
- Nancy? - Zaczął spokojnie Shane, a Kevin nagle się wyprostował i czekał.
Patrzyłam na niego złowieszczym wzorkiem i czułam jak się boi. Nie wiedział jak się zachować.
- Dobra, dobra. Spokojnie – powiedział wreszcie, ale nie był zbyt przekonujący.
- Co proponujesz? - Spytałam spokojniej.
- Nie wiem. Masz za mało czasu by wymyślić coś racjonalnego – tym zdaniem znów mnie zdenerwował. Najpierw kazał mi myśleć rozumnie, a teraz to?! Światło znowu zaczęło migotać, mocniej.
- Nancy – powtórzył cicho Shane, a papieros Kevin'a zgasł, wtedy znów się bał.
Niespodziewanie wstałam i rzuciłam:
- Pójdę się przewietrzyć.
Nie czekając na nic, wyszłam.
Usiadłam na ławce przed domem i po kilu minutach dołączył do mnie Shane. Poszliśmy do auta i kiedy usiedliśmy, powiedział:
- Gratulacje. Dobrze sobie radzisz.
Uśmiechnęłam się i odparłam:
- Podrzucisz mnie do Vici? - Była dwunasta, więc do siedemnastej miałam czas.
Zajechaliśmy pod szkołę i napisałam do Victorii SMS, żeby przyszła na parking. Pojawiła się w dziesięć minut i kiedy szukała mnie wzrokiem, wysiadłam z auta. Podeszłam do niej i zaczęłam:
- Chciałam ci coś powiedzieć.
- Ja pierwsza – wtrąciła i mówiła dalej – zerwałam z Marc'iem i Rose – wytrzeszczałam na nią oczy, a ona dalej kontynuowała – chciałam cię też przeprosić za moje zachowanie. Nigdy nie chciałam cię urazić, byłaś mi najbliższą osobą – głos zaczął się jej łamać, ale była twarda – potrzebuję cię Nancy. Wróć.
Nic nie mówiąc przytuliłam ją. Westchnęła i odwzajemniła uścisk.
- Dziękuję.
- Ale – tym razem ja jej wtrąciłam – musisz zaakceptować Shane'a i Sarah.
Kiwnęła głowa. Bez zbędnego gadania czy spojrzeń. Uśmiechnęłam się do niej, a ona wytarła policzki i zapytała:
- Czemu nie jesteś na lekcjach?
- Mam coś ważnego do załatwienia. Kiedyś ci opowiem, na razie nie mogę. Przyjechałam, ponieważ chciałam byś wiedziała, że pomimo wszystko wiele dla mnie znaczysz. Kocham cię Vic – dałam jej buziaka w policzek i uściskałam ją ponownie.
Potem odeszłam nie patrząc za siebie. Wsiadłam do auta i wciąż odwracając wzrok dałam znak Shane'owi żeby ruszał. Nie wiedziałam co robić przez resztę dnia. Była pierwsza. Do domu nie pojadę, do miasta też nie mam po co. Naprawdę nie wiedziałam co robić. Gdy w ciszy przez godzinę krążyliśmy samochodem po mieście, zdecydowaliśmy się na chwilę zajechać do mnie, później do Shane'a. Weszliśmy do mojego domu. Rodzice byli w pracy, a Connie... No cóż. Myślałam, że jest uwięziona w jakimś magazynie, a ona piła herbatę w salonie i oglądała telewizję.
- Connie? - Spytałam zdezorientowana i stanęłam jak wryta.
- Tak? - Spytała. Była naturalna, spokojna i... nieświadoma – co robisz w domu tak wcześnie?
- Musieliśmy po coś zajechać, a potem jedziemy robić do mnie projekt – odparł Shane i zaciągnął mnie do pokoju, ponieważ dalej stałam jak idiotka. Nie mogłam uwierzyć, nie wiedziałam co się stało. Dlaczego.
- Ona tu jest... - bełkotałam, gdy zamknął drzwi – cała i zdrowa. Nic nie wie.
- Nancy uspokój się, proszę. Oczywiście, że nic nie wie. Strażnicy na razie chcą być dyskretni.
Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłonie. Chciałam pomyśleć. Nagle coś wpadło mi do głowy.
- Shane – uniósł brwi – ile ta trucizna powinna trwać?
- A czemu?
- Oni myślą, że zginę, ponieważ jestem kolejną ofiara.
- Nie wiedzą, że jesteś potomkiem Anioła Śmieci – dokończył za mnie – racja. Myślą, że podczas bitwy trucizna cię osłabi i zginiesz. Będą mieli niespodziankę – nagle się uśmiechnął.
- Shane boję się – powiedziałam bez ogródek, a on spoważniał.
- Nancy będę przy tobie...
- Nie – wtrąciłam mu i wstałam. Staliśmy twarzą w twarz, bardzo blisko, lecz się nie dotykaliśmy – nie możesz tam być. Czytałeś. Nie możesz... nie możemy – zaczęłam dławić się łzami – nie mogę narażać Connie, ani ciebie.
Nagle wybuchnęłam płaczek i przywarłam do chłopaka. Niepewnie i zaszokowany uścisnął mnie, lecz nic nie mówił. W duchu mu za to dziękowałam. Nie chciałam by składał mi obietnice, których nie dotrzyma, bądź pocieszał słowami, które jeszcze bardziej smucą. Kiedy się opanowałam, stanęłam na długość jego ramienia. Kciukami otarł mi policzki i przejechał po wargach. Dostałam gęsiej skórki, lubiłam gdy tak robił. Pragnęłam go. W każdej sekundzie, minucie, chwili. Za każdym razem, gdy na niego patrzyłam. Nie chciałam go stracić, bałam się tego. Nie chciałam stracić jego, ani Connie. Nie chciałam też by ze mną jechał. To było niebezpieczne. Jeśli pojawiłby się tam ze mną... Wolałam nie myśleć co wtedy.
- Kocham cię – powiedziałam składając na jego ustach pocałunek.
Chciał się oderwać i coś powiedzieć, lecz nie pozwoliłam mu to. Położyliśmy się na łóżko ciągle się całując. Leżał na plecach, a ja siedziałam na nim okrakiem i nachylałam się, by go całować. Rękoma gładziłam jego idealnie wyrzeźbione ciało, zwłaszcza kiedy zdjął koszulkę. Jego ręce wędrowały po moich plecach i łapał mnie w talii. Wreszcie przestaliśmy i położyłam głowę na jego torsie. Chciałam zejść i położyć się obok, lecz powstrzymał mnie i rzekł:
- Zostań. Tak jest dobrze. Nancy, ja też cię kocham i cieszę się, że jestem twoim aniołem stróżem. Nie zostawię cię – po czym dal mi buziaka w czoło i zasnęliśmy.
Obudziłam się i było wpół do siedemnastej. Shane jeszcze spał. Nie chciałam go budzić, miałam plan. Wstałam najciszej jak potrafiłam i zeszłam na dół. Zgarnęłam kluczyki do audi Shane'a i kiedy siedziałam w samochodzie przeczesałam palcami włosy, spojrzałam w swoje odbicie w lustrze i dodałam sobie odwagi.
- Dasz radę Nancy. Dla Connie i Shane'a.
Kiedy to powiedziałam w moich oczach pojawiły się łzy. Zamrugałam, by nie płakać i ruszyłam. Musiałam dojechać na Wzgórze szybko, zanim Shane zorientuje się co zrobiłam. Będzie zły, ale może doceni moje dobre intencje... Nie, nie doceni.
Wjechałam na Wzgórze i zobaczyłam dwa duże, czarne samochody. Trochę się przeraziłam, ale zapakowałam naprzeciw nich, tylko dalej. Zgasiłam silnik i wysiadłam.
- Proszę, proszę. Jest Nancy, myślałem, że się nie pojawisz – powiedział Zack klaskając w ręce – a gdzie twój chłopak? No tak, mieliśmy umowę.
Nic nie powiedziałam. Podeszłam bliżej i starałam się zachować spokój, lecz wszystko się we mnie gotowało, moja zła natura nagle chciała się wydostać. Jakby mój wewnętrzny potwór ze mną walczył. Chciał wyjść, a ja mu nie pozwalam. Jeszcze nie czas.
- Mówisz czy nie mówisz? - Spytał jeden z jego pomocników, a reszta zarechotała.
Wszyscy byli ubrani na czarno. Był Zack i czterech pomocników. Dwóch po prawej stronie i dwóch po lewej.
- Mówi, ale pewnie się boi – powiedział inny.
Stałam i patrzyłam się na nich z dziwnych uśmieszkiem. Znaczył on tyle co, śmiejcie się śmiejcie, za chwile i tak zginiecie. Nie wiem skąd to wszystko się we mnie brało. Może z miłości do Shane'a? Dla niego chciałam przeżyć, nie pozwolę się zabić bandzie nie-ludzi.
- Załatwmy to szybko – rzuciłam, aż miny im zrzedły.
- Poczekaj – odparł Zack – czekamy na ułatwienie zadania.
Domyślałam się, że chodzi o truciznę. On nie wiedział. Musiałam coś zrobić, by dalej w to wierzył. W pewnym momencie zaczął się niecierpliwić. Zaczął trzeć o siebie ręce i patrzeć nerwowo na swoich pomocników.
- Co się do cholery dzieje? - Spytał jeden z nich i poprawił koszulkę.
Zrobiło się gorąco. Nie wiem czy to ja, czy oni. Chyba ja, ponieważ kiedy robiło się gorąco, ja wewnętrznie zaczęłam się chłodzić. Kiedy już byli cali spoceni, pogoda momentalnie się zmieniła na zimną i taka została. Zaczęło wiać, zebrały się straszne jak z horroru chmury i zrobiło się cicho.
- Na co czekasz? - Spytałam Zack'a jakby nie swoim głosem.
Był odważniejszy, dojrzalszy, pewniejszy.
- Aż moja przyjaciółka przyjdzie z twoim chłopakiem.
Uśmiechem zszedł mi z twarzy. Myślałam, że Shane mnie zdradził i ciągle udawał, lecz on wyszedł zza samochodu pod opieką jakiejś kobiety. Tej samej co wstrzyknęła mi truciznę. Pchnęła Shane'a na kolana, lecz on nie spojrzał nawet na mnie. Patrzył w ziemię, a ręce miał związane z tyłu. Przecież był w domu. Spał.
- Wiem, że nie jesteś zwykłą ofiarą – zaczęła kobieta – dlatego więcej znaczysz dla Boga i jesteś lepsza przepustką dla nas.
- Puśćcie go.
- Nie – tym razem mówił Zack – jest nam potrzebny, byś się poddała.
- Puśćcie go! - Wrzasnęłam, a wiatr zrobił się mocniejszy i zawiał tylko dookoła wrogów zarzucając ich do tyłu. Ucichł, a Zack kontynuował:
- Masz potężniejsza moc niż myślałem. Poddaj się. Klęknij, daj się zabić i po sprawie.
Spojrzałam na niego gniewnym wzrokiem. Chciałam by cierpiał, więc to sobie wyobraziłam. Jak się dusi, nie może złapać tchu, nabrać powietrza. Nagle złapał się za gardło i upadł na kolana. Dwaj pracownicy i kobieta do niego podbiegli. Patrzyłam na niego nieobecnym wzorkiem z szalonym i wkurzonym błyskiem w oku. Zack padł jak długi na twarz i dalej próbował nabrać powietrza. Jego pomocników (nie wiem jak, chyba wystarczyło pomyśleć, wyobrazić i uwierzyć) odsunęłam od niego i został sam. Nikt nie wiedział co robić. Kobieta była jednak sprytniejsza. Podeszła do Shane'a i przyłożyła mu nóż do szyi krzycząc:
- Przestań, albo on zginie!
Spojrzałam na nią i zanim zdążył sprawić jej to samo co Zack'owi, wbiła nóż w ramię Shane'a, a on krzyknął z bólu. Uspokoiłam się, przeraziłam i stanęłam jak idiotka. Nie wiedziałam co robię, nie wiedziałam jak ratować bliskich. Zack przewrócił się na plecy i zaczął łapać wielkie, i szybkie hausty powietrza, a później wstał. Podszedł do Shane'a i uderzył go.
- Zostaw go! - Krzyknęłam, ale byłam zbyt zrozpaczona, by użyć mocy.
To moja wina. Moja wina. Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach. Odkryli moją słabość. Zack znów go uderzył, a ja znów krzyknęłam. Chciałam podbiec, ale jakaś moc mnie zatrzymała. Moc kobiety. Coś jakby tarcza. Shane przewrócił się na bok, na zranione ramię. Zack go podniósł, wyciągnął nóż i przyłożył do serca. Wtedy naprawdę się przeraziłam. Wiedziałam, że muszę poświecić swoje życie, dla Shane'a.
- Zostaw go! - Wrzasnęłam, a tarcza nagle pękła, wprawiając w osłupienie każdego, nawet mojego chłopaka - proszę. Zostaw go!
Uklękłam na kolana, co oznaczało poddanie się. Zack oddał nóż Kobiecie i klasnął w ręce. Stanął naprzeciw mnie i wtedy usłyszałam krzyk Shane'a:
- Nie! - Krzyk, który rozdarł mi serce.


 kolejna część jutro (ostatnia)


ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)

1 komentarz:

  1. Trafilam wczoraj na twojego bloga i postanowilam przeczytac go dopiero dzisiaj. Podczas czytania wiele lez kapalo na klawiature... Twoj styl pisania- piekny chociaz czasem trafiaja sie bledy. Pomysly na opowiadania- cos cudownego <3 Dwoma slowami: Zakochalam Sie <3 Bardzo spodobala mi sie postac Shane'a i Ethana z twojego pierwszego opowiadania <3 Z niecierpliwoscia czekam na wiecej,
    Julia Malfoy z tajemnica-milosci-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń