mam wenę na pisanie i czas. Mam nawet imiona xd brakuje mi pomysłu. Znaczy jakiś tam mam, dramat (może fantasy, może nie), ale pytam: o czym mogłabym napisać? Co chcielibyście przeczytać w moim wykonaniu? :)
Bo inaczej będzie standardowa miłość!!! :D
niedziela, 30 czerwca 2013
środa, 26 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #16 koniec
Moje ciało padło na ziemie. Bezwładne
i puste. Dziwnie było patrzeć na siebie z góry. Żyłam, ale byłam
niewidzialna dla reszty. Ten cały proces był bezbolesny, wyglądał
tak jakby Zack wyciągnął ze mnie życie, a ja nagle otworzyłam
oczy i żyłam. Spojrzałam na Shane'a. Przez jego krzyk pękło mi
serce, ale ten widok... to co zobaczyłam, załamało mnie jeszcze
bardziej. Ja musiałam wrócić. Dla niego. Łzy leciały mu po
policzkach, spuścił głowę i wyglądał jakby stracił wszystko.
Było widać krew na wardze i zranione ramię. Nie chciałam by
cierpiał przeze mnie. Chciałam podejść do niego i dać mu jakiś
znak, żeby wiedział, że żyję. Jednak kiedy chciałam odjeść,
coś mnie powstrzymało. Tak jakbym była przywiązana do mojego
ciała. Chciałam się wyrwać, kiedy usłyszałam ten głos:
- Spokojnie dziecko, bo stracisz
resztki życia.
- Przecież ja już nie żyję –
odparłam.
- Nie do końca.
- Kim jesteś? - Spytałam wracając
nad swoje ciało.
- Możesz wrócić – zignorował moje
pytanie.
- Jak?
- To proste, a zarazem trudne.
Musiałabyś przejść bardzo skomplikowany proces.
- Musiałabym wziąć skrzydła? -
Spytałam głupio i poczułam się zażenowana.
- Może jednak to nie takie
skomplikowane – skwitował głos i kontynuował – świat
potrzebuje Anioła Śmierci. Ty jedyna masz do tego predyspozycje.
- To na co jeszcze czekamy?
Głos zaśmiał się i powiedział:
- Musisz coś wiedzieć, jest pewno
ale. Wiesz czym grozi zostanie Aniołem Śmierci? Dostaniesz
skrzydła, będzie chciał je dostać każdy, twoje życie zmieni się
w koszmar i walkę o przetrwanie. Jeśli zginiesz, kolejnej szansy
nie dostaniesz. Narażasz też tym swoją rodzinę i przyjaciół, do
tego nie potrzebujesz anioła stróża.
- Zaraz, że co? Czyli co się z nim
stanie?! - Byłam wzburzona.
- Dobrze się spisał, przydzielę go
komuś innemu.
- Czyli ty jesteś... jesteś Bogiem –
powiedziałam jak idiotka i zjechałam na temat Shane'a – chcę
żeby Shane został moim aniołem stróżem – znów usłyszałam
ten śmiech, więc powiedziałam groźnie – to ty potrzebujesz
Anioła Śmierci, nie ja! Ja znajdę inny sposób, żeby się dostać
na ziemię i nikt mnie nie powstrzyma.
Nastąpiła krępująca cisza, po
której guru znowu się odezwał:
- Nadal nie jesteś wierząca, co?
- Trochę.
- Shane? Nie to nie on... mniejsza,
sama do tego dojdziesz. Umowa stoi. I niech ci ten anioł stróż
wytłumaczy twoją funkcję.
Uśmiechnęłam się, powiedziałam
szczere dziękuję i zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam
zobaczyłam Shane'a siedzącego po turecku. Był rozwiązany, ale
smutny i się nie poruszał. Znów widziałam wszystko z pozycji, w
której byłam gdy umierałam. Gdy byłam zwykłym potomkiem Anioła
Śmierci, a teraz nim jestem. Bolała mnie trochę głowa, ale
skupiłam się na słowach Zack'a. Wygłaszał przemówienie, chwalił
swoich pracowników za wykonanie dobrej roboty. Ledwo wstałam i
utrzymałam się na nogach, ale dałam radę. Mina wszystkich była
bezcenna.
- Co? Ty? Jak? - Mówił Zack.
- To niemożliwe – zaczęła kobieta
i stanęła obok swojego szefa, a Shane podniósł wzrok – to
znaczy tylko jedno – dodała zmuszając Zack'a by na nią spojrzał
– ona jest teraz Aniołem Śmierci!
Zack spoliczkował ją, a ona
zaszokowana cofnęła się do tyłu. Shane wstał. Chciał zrobić
krok w moją stronę, ale powstrzymałam go ruchem ręki. Zrobiłam
za to krok w stronę Zack'a, a on zrobił krok do tyłu. Na mojej
twarzy pojawił się cwany uśmieszek. Teraz to on się bał. Shane
znów próbował podejść, ale tym razem dwóch pracowników Zack'a
powaliło go na kolana i trzymało. Uśmiech zszedł mi z twarzy i
groźnie, ale cicho rzekłam:
- Puśćcie go.
Spojrzeli się na Zack'a, a on pokręcił
głową. Zdenerwowałam się, ale nie tak żeby stracić kontrole.
Miałam teraz większy arsenał mocy i były one potężniejsze. Nie
umiałam się nimi posługiwać i ich kontrolować. Znów spojrzałam
na Shane'a. Nie mogłam pozwolić go skrzywdzić. Nie tym razem.
Zrobiłam kolejny krok w stronę Zack'a i następny. Zamknęłam nas
w `tarczy`, więc nie mógł się wydostać. Dłonią złapałam go
za gardło i uniosłam do góry. Nie czułam przy tym nawet zmęczenia
czy oporu. Wszystko było takie łatwe, a zarazem trudne. Znów
zaczął się dusić, próbował złapać mnie za rękę, nie
wiedział co robić.
- Zróbcie coś! - Krzyknęła kobieta,
a potem wzięła nóż i zaczęła iść w kierunku Shane'a.
Puściłam Zack'a i stanęłam za
kobietą, nim ta zdążyła wbić nóż w serce mojego chłopaka.
Ręce zawisły jej w górze, odwróciła powoli wzrok i wyobraziłam
sobie jak unosi się nad ziemią i się dusi. Tak też się stało.
Wypuściła ostrze z rąk i zaczęła dotykać się rękoma szyi, a
ja nie musiałam nic robić. Kiedy miałam jej dość po prostu nią
rzuciłam w bok. Jak szmacianą lalką. Odbiła się od samochodu i
upadła na ziemię, ale dalej żyła. To samo zrobiłam z pomocnikami
Zack'a, którzy trzymali Shane. Pozostałą dwójkę jego pomocników
związałam. Także w myślach. Shane wstał i wtuliłam się w jego
ramiona. Nie mogłam teraz okazać słabości, nie chciałam by coś
mu się stało, ale to było silniejsze ode mnie. Musiałam go
dotknąć, poczuć.
- Przepraszam – powiedziałam i
pocałowałam go.
- Coś ty zrobiła? - Zapytał
wkurzony, kiedy się od siebie oderwaliśmy. Nagle zmienił mu się
humor. Był zły, na mnie – dlaczego?
- Nie umiałabym bez ciebie żyć.
- Urocze – powiedział Zack z lekką
chrypką. Stał za mną i trzymał nóż przy moich plecach – ja
nie umiem żyć bez skrzydeł Anioła Śmierci.
- Nie mam ich – rzuciłam odwracając
się.
Zack zaśmiał się i kaszlnął krwią.
To nie byłam ja, nie tym razem, choć pomysł mi się podobał.
- Zostaw ją – powiedział Shane,
stając przede mną – dobrze wiesz, że nie masz z nią szans. Jest
silniejsza od Anioła Śmierci. Jest połączeniem wielu potężnych
mocy, o jakich nigdy nie śniłeś, więc lepiej będzie jeśli się
wycofasz.
Zack zmierzył Shane'a, machnął na
swoich ludzi i odchodząc powiedział:
- Wrócę. To jeszcze nie koniec.
Gdy odjechali, Shane zaciągnął mnie
do samochodu. Była godzina dziewiąta. Całą drogę siedzieliśmy w
krępującej ciszy. Shane nie chciał ze mną rozmawiać i był zły,
nawet wściekły. Chciałam płakać, ale wiem do czego by to
doprowadziło. Zaparkował na podjeździe i zgasił silnik. Zebrałam
się na odwagę i spytałam:
- Shane co jest?
- Co jest? Nancy dlaczego to zrobiłaś?
Mówiłem ci, że zostanie Aniołem Śmierci to czysta głupota –
uderzył rękoma w kierownicę.
- Wiec się nie cieszysz? - Rzuciłam,
a łzy zaczęły lecieć po policzkach – nie cieszy się, że żyję?
Dla ciebie lepiej by było gdybym była martwa.
Wysiadłam z auta i nim zdążyłam
odejść, on był przy mnie i przypierał mnie do samochodu.
- Puść mnie! - Zaczęłam walić
pięściami w jego klatkę, po czym wziął mnie mocno w ramiona i
przytulił, więc przestałam.
- Przepraszam skarbie. Bardzo się
cieszę, że żyjesz, nawet nie wiesz co czułem gdy... - mówił
trzymając mnie za ramiona na długość ręki – po prostu nie chcę
byś była... To trudne i przysparza dużo kłopotów. Nie wiesz w
jakie bagno weszłaś.
- Musiałam. Nie było innego wyjścia.
Nie mogłam cię stracić.
Pocałowaliśmy się. Czułam się
obserwowana przez Connie z kuchni, ale nie przeszkadzało mi to. Z
ustami przy moich ustach powiedzieliśmy sobie, że się kochamy i
weszliśmy do domu.
- I jak? Udało się? - Spytała
Connie, a ja stanęłam w osłupieniu.
- Jasne, projekt się udał –
powiedziałam lekko sztywnie, a ona się zaśmiała.
- Nie chodzi mi o to. Chodzi mi o
Zack'a.
- Nie rozumiem.
- Connie o wszystkim wiedziała –
zaczął Shane bojąc się mojej reakcji – też siedzi w tej
branży.
- Kiedy się urodziłaś, kazali mi cię
obserwować i zlecili bym cię pilnowała. To był jedyny sposób.
Przepraszam, że cię oszukiwałam.
- Zaraz – przypomniałam sobie słowa
Boga, gdy zdziwił się, że moim aniołem stróżem jest Shane.
Teraz wszystko było jasne – jesteś moim aniołem stróżem?! A
ty? - Wskazałam na Shane'a.
- Wybacz, ale Connie chciała ci
powiedzieć sama. Musieliśmy utrzymać to w tajemnicy. Ja jestem
zwykłą ofiarą...
- Byłeś – wtrąciłam.
- Zack nie skończył rewolucji.
Dopiero ją zaczął.
Usiadłam na sofie w salonie i
siedziałam osłupiała. Nie mogłam uwierzyć w taki zwrot akcji,
ale nie byłam zła.
- Wybaczysz nam? - Spytała Connie
siadając z jednej strony, a Shane z drugiej.
- Pewnie. Kocham was! - Objęłam ich
oboje i dałam całusa Shane'owi.
Włączyliśmy telewizor i oglądaliśmy
film. Siedziałam wtulona w mojego chłopak. Jestem teraz Aniołem
Śmieci i będę musiała bronić najbliższych oraz wypełniać
swoją funkcję. Nie będzie to łatwe, ale przynajmniej jestem z
Shane'm. Spojrzałam jeszcze na niego, a on się uśmiechnął i
cmoknął mnie w czoło. Oparłam głowę o jego ramię i zasnęłam.
Connie miała rację. Wojna dopiero się zaczęła, a ja jestem
głównym celem.
co za gówno...
Jak wam się podoba? Chodzi mi o całość. Napiszcie kilka zdań co myślicie o tym opowiadaniu :)
To jest już koniec, przez wakacje chcę się skupić mocno na krzyku, ale może od czasu do czasu coś napiszę, odkopię coś starego. Jeśli macie pomysły o czym mogłabym napisać - podajcie w komentarzu, bo moje kręcą się głównie w kierunku miłości <blee>.
Więc ode mnie to tyle, miłych wakacji i dziękuje za ponad piętnaście tysięcy wejść ♥
ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 45K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 45K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
wtorek, 25 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #15
- Mogę cię o coś zapytać? -
Zaczęłam, gdy jechaliśmy drogą. Była jedenasta – czy ty masz
skrzydła?
Spojrzał na mnie znacząco i odparł:
- A czemu? Dużo ich rysujesz? -
Zaśmiałam się, a on spoważniał i ciągnął dalej – mam.
Ofiary nie mogą mieć skrzydeł, chyba, że awansują. Dlatego ja
mam.
- A ja? Jestem potomkinią Anioła
Śmierci.
- Skrzydeł się nie odziedzicza.
Mogłabyś o nie poprosić, ale uwierz, nie chcesz tego.
- Czemu? - Zajechaliśmy pod dom jego
kolegi, u którego byliśmy na imprezie.
- Musimy z nim pogadać – wyjaśnił,
a kiedy szliśmy już do mieszkania kontynuował – skrzydła Anioła
Śmierci są warte fortunę. Każdy chce je mieć. To jest ogromny
zysk. Anioła Śmierci z nich obdarto i umarł, zniknął, a skrzydła
zwiędły.
- Zwiędły?
- Tak. A później zamieniły się w
proch. Kiedy nie są częścią właściciela, umierają. Więc nikt
ich nie zyskał, chyba że pojedyncze pióra, które potrafił
zachować. Gdybyś poprosiła o skrzydła, twoje życie mocno by się
zmieniło.
- Więc jaki kolor mają? Anioła
Śmierci i twoje?
- Anioła czarne, moje są białe z
jednym czarnym piórem. Nie pytaj czemu, nie wiem – dokończył z
uśmiechem i otworzył mi drzwi.
Poznałam Kevin'a – właściciela
domu i imprezy. Miał krótkie brązowe włosy oraz piwne oczy.
Wygadał na umięśnionego, ale miłego.
- Więc to jest ta Nancy,y o której mi
opowiadałeś? - Spytał, a ja kiwnęłam głową – jestem pod
wrażeniem. Miło cię w końcu poznać.
- Ciebie również – odparłam i
razem zasiedliśmy w salonie.
Kiedy nie tańczyła tu masa ludzi
wydawał się mały, schludny i piękny. Naprawdę, przyprawiał mnie
o zachwyt.
- Dobra, czyli teoria Shane'a się
potwierdziła? - Spytał Kevin.
- Uratowała mnie.
- A skrzydła?
- Nie ma – Kevin wypuścił
wstrzymywane powietrze – ale zabiją bliską jej osobę, jeśli nie
pojawi się o siedemnastej na Wzgórzu.
- Jaki jest plan? - Zapytał Kevin
odpalając papierosa.
- Iść tam – odparłam szybko, a oni
spojrzeli na mnie dziwnie.
- To nie jest plan kotku – rzucił
Kevin.
- Więc co proponujesz? Nie mogę nie
iść, bo ją zabiją i będą robić tak dalej, póki się nie
poddam.
- Bystra dziewczynka – powiedział
Kevin i zaczęło mną miotać.
Poważnie, zdenerwował mnie. Wydawał
się miły, a zachowywał się jak próżny, bezwartościowy bachor.
Światło zaczęło migotać i wiedziałam, że to znak.
- Nancy? - Zaczął spokojnie Shane, a
Kevin nagle się wyprostował i czekał.
Patrzyłam na niego złowieszczym
wzorkiem i czułam jak się boi. Nie wiedział jak się zachować.
- Dobra, dobra. Spokojnie –
powiedział wreszcie, ale nie był zbyt przekonujący.
- Co proponujesz? - Spytałam
spokojniej.
- Nie wiem. Masz za mało czasu by
wymyślić coś racjonalnego – tym zdaniem znów mnie zdenerwował.
Najpierw kazał mi myśleć rozumnie, a teraz to?! Światło znowu
zaczęło migotać, mocniej.
- Nancy – powtórzył cicho Shane, a
papieros Kevin'a zgasł, wtedy znów się bał.
Niespodziewanie wstałam i rzuciłam:
- Pójdę się przewietrzyć.
Nie czekając na nic, wyszłam.
Usiadłam na ławce przed domem i po
kilu minutach dołączył do mnie Shane. Poszliśmy do auta i kiedy
usiedliśmy, powiedział:
- Gratulacje. Dobrze sobie radzisz.
Uśmiechnęłam się i odparłam:
- Podrzucisz mnie do Vici? - Była
dwunasta, więc do siedemnastej miałam czas.
Zajechaliśmy pod szkołę i napisałam
do Victorii SMS, żeby przyszła na parking. Pojawiła się w
dziesięć minut i kiedy szukała mnie wzrokiem, wysiadłam z auta.
Podeszłam do niej i zaczęłam:
- Chciałam ci coś powiedzieć.
- Ja pierwsza – wtrąciła i mówiła
dalej – zerwałam z Marc'iem i Rose – wytrzeszczałam na nią
oczy, a ona dalej kontynuowała – chciałam cię też przeprosić
za moje zachowanie. Nigdy nie chciałam cię urazić, byłaś mi
najbliższą osobą – głos zaczął się jej łamać, ale była
twarda – potrzebuję cię Nancy. Wróć.
Nic nie mówiąc przytuliłam ją.
Westchnęła i odwzajemniła uścisk.
- Dziękuję.
- Ale – tym razem ja jej wtrąciłam
– musisz zaakceptować Shane'a i Sarah.
Kiwnęła głowa. Bez zbędnego gadania
czy spojrzeń. Uśmiechnęłam się do niej, a ona wytarła policzki
i zapytała:
- Czemu nie jesteś na lekcjach?
- Mam coś ważnego do załatwienia.
Kiedyś ci opowiem, na razie nie mogę. Przyjechałam, ponieważ
chciałam byś wiedziała, że pomimo wszystko wiele dla mnie
znaczysz. Kocham cię Vic – dałam jej buziaka w policzek i
uściskałam ją ponownie.
Potem odeszłam nie patrząc za siebie.
Wsiadłam do auta i wciąż odwracając wzrok dałam znak Shane'owi
żeby ruszał. Nie wiedziałam co robić przez resztę dnia. Była
pierwsza. Do domu nie pojadę, do miasta też nie mam po co. Naprawdę
nie wiedziałam co robić. Gdy w ciszy przez godzinę krążyliśmy
samochodem po mieście, zdecydowaliśmy się na chwilę zajechać do
mnie, później do Shane'a. Weszliśmy do mojego domu. Rodzice byli w
pracy, a Connie... No cóż. Myślałam, że jest uwięziona w jakimś
magazynie, a ona piła herbatę w salonie i oglądała telewizję.
- Connie? - Spytałam zdezorientowana i
stanęłam jak wryta.
- Tak? - Spytała. Była naturalna,
spokojna i... nieświadoma – co robisz w domu tak wcześnie?
- Musieliśmy po coś zajechać, a
potem jedziemy robić do mnie projekt – odparł Shane i zaciągnął
mnie do pokoju, ponieważ dalej stałam jak idiotka. Nie mogłam
uwierzyć, nie wiedziałam co się stało. Dlaczego.
- Ona tu jest... - bełkotałam, gdy
zamknął drzwi – cała i zdrowa. Nic nie wie.
- Nancy uspokój się, proszę.
Oczywiście, że nic nie wie. Strażnicy na razie chcą być
dyskretni.
Usiadłam na łóżku i schowałam
twarz w dłonie. Chciałam pomyśleć. Nagle coś wpadło mi do
głowy.
- Shane – uniósł brwi – ile ta
trucizna powinna trwać?
- A czemu?
- Oni myślą, że zginę, ponieważ
jestem kolejną ofiara.
- Nie wiedzą, że jesteś potomkiem
Anioła Śmieci – dokończył za mnie – racja. Myślą, że
podczas bitwy trucizna cię osłabi i zginiesz. Będą mieli
niespodziankę – nagle się uśmiechnął.
- Shane boję się – powiedziałam
bez ogródek, a on spoważniał.
- Nancy będę przy tobie...
- Nie – wtrąciłam mu i wstałam.
Staliśmy twarzą w twarz, bardzo blisko, lecz się nie dotykaliśmy
– nie możesz tam być. Czytałeś. Nie możesz... nie możemy –
zaczęłam dławić się łzami – nie mogę narażać Connie, ani
ciebie.
Nagle wybuchnęłam płaczek i
przywarłam do chłopaka. Niepewnie i zaszokowany uścisnął mnie,
lecz nic nie mówił. W duchu mu za to dziękowałam. Nie chciałam
by składał mi obietnice, których nie dotrzyma, bądź pocieszał
słowami, które jeszcze bardziej smucą. Kiedy się opanowałam,
stanęłam na długość jego ramienia. Kciukami otarł mi policzki i
przejechał po wargach. Dostałam gęsiej skórki, lubiłam gdy tak
robił. Pragnęłam go. W każdej sekundzie, minucie, chwili. Za
każdym razem, gdy na niego patrzyłam. Nie chciałam go stracić,
bałam się tego. Nie chciałam stracić jego, ani Connie. Nie
chciałam też by ze mną jechał. To było niebezpieczne. Jeśli
pojawiłby się tam ze mną... Wolałam nie myśleć co wtedy.
- Kocham cię – powiedziałam
składając na jego ustach pocałunek.
Chciał się oderwać i coś
powiedzieć, lecz nie pozwoliłam mu to. Położyliśmy się na łóżko
ciągle się całując. Leżał na plecach, a ja siedziałam na nim
okrakiem i nachylałam się, by go całować. Rękoma gładziłam
jego idealnie wyrzeźbione ciało, zwłaszcza kiedy zdjął koszulkę.
Jego ręce wędrowały po moich plecach i łapał mnie w talii.
Wreszcie przestaliśmy i położyłam głowę na jego torsie.
Chciałam zejść i położyć się obok, lecz powstrzymał mnie i
rzekł:
- Zostań. Tak jest dobrze. Nancy, ja
też cię kocham i cieszę się, że jestem twoim aniołem stróżem.
Nie zostawię cię – po czym dal mi buziaka w czoło i zasnęliśmy.
Obudziłam się i było wpół do
siedemnastej. Shane jeszcze spał. Nie chciałam go budzić, miałam
plan. Wstałam najciszej jak potrafiłam i zeszłam na dół.
Zgarnęłam kluczyki do audi Shane'a i kiedy siedziałam w
samochodzie przeczesałam palcami włosy, spojrzałam w swoje odbicie
w lustrze i dodałam sobie odwagi.
- Dasz radę Nancy. Dla Connie i
Shane'a.
Kiedy to powiedziałam w moich oczach
pojawiły się łzy. Zamrugałam, by nie płakać i ruszyłam.
Musiałam dojechać na Wzgórze szybko, zanim Shane zorientuje się
co zrobiłam. Będzie zły, ale może doceni moje dobre intencje...
Nie, nie doceni.
Wjechałam na Wzgórze i zobaczyłam
dwa duże, czarne samochody. Trochę się przeraziłam, ale
zapakowałam naprzeciw nich, tylko dalej. Zgasiłam silnik i
wysiadłam.
- Proszę, proszę. Jest Nancy,
myślałem, że się nie pojawisz – powiedział Zack klaskając w
ręce – a gdzie twój chłopak? No tak, mieliśmy umowę.
Nic nie powiedziałam. Podeszłam
bliżej i starałam się zachować spokój, lecz wszystko się we
mnie gotowało, moja zła natura nagle chciała się wydostać. Jakby
mój wewnętrzny potwór ze mną walczył. Chciał wyjść, a ja mu
nie pozwalam. Jeszcze nie czas.
- Mówisz czy nie mówisz? - Spytał
jeden z jego pomocników, a reszta zarechotała.
Wszyscy byli ubrani na czarno. Był
Zack i czterech pomocników. Dwóch po prawej stronie i dwóch po
lewej.
- Mówi, ale pewnie się boi –
powiedział inny.
Stałam i patrzyłam się na nich z
dziwnych uśmieszkiem. Znaczył on tyle co, śmiejcie się śmiejcie,
za chwile i tak zginiecie. Nie wiem skąd to wszystko się we mnie
brało. Może z miłości do Shane'a? Dla niego chciałam przeżyć,
nie pozwolę się zabić bandzie nie-ludzi.
- Załatwmy to szybko – rzuciłam, aż
miny im zrzedły.
- Poczekaj – odparł Zack – czekamy
na ułatwienie zadania.
Domyślałam się, że chodzi o
truciznę. On nie wiedział. Musiałam coś zrobić, by dalej w to
wierzył. W pewnym momencie zaczął się niecierpliwić. Zaczął
trzeć o siebie ręce i patrzeć nerwowo na swoich pomocników.
- Co się do cholery dzieje? - Spytał
jeden z nich i poprawił koszulkę.
Zrobiło się gorąco. Nie wiem czy to
ja, czy oni. Chyba ja, ponieważ kiedy robiło się gorąco, ja
wewnętrznie zaczęłam się chłodzić. Kiedy już byli cali
spoceni, pogoda momentalnie się zmieniła na zimną i taka została.
Zaczęło wiać, zebrały się straszne jak z horroru chmury i
zrobiło się cicho.
- Na co czekasz? - Spytałam Zack'a
jakby nie swoim głosem.
Był odważniejszy, dojrzalszy,
pewniejszy.
- Aż moja przyjaciółka przyjdzie z
twoim chłopakiem.
Uśmiechem zszedł mi z twarzy.
Myślałam, że Shane mnie zdradził i ciągle udawał, lecz on
wyszedł zza samochodu pod opieką jakiejś kobiety. Tej samej co
wstrzyknęła mi truciznę. Pchnęła Shane'a na kolana, lecz on nie
spojrzał nawet na mnie. Patrzył w ziemię, a ręce miał związane
z tyłu. Przecież był w domu. Spał.
- Wiem, że nie jesteś zwykłą ofiarą
– zaczęła kobieta – dlatego więcej znaczysz dla Boga i jesteś
lepsza przepustką dla nas.
- Puśćcie go.
- Nie – tym razem mówił Zack –
jest nam potrzebny, byś się poddała.
- Puśćcie go! - Wrzasnęłam, a wiatr
zrobił się mocniejszy i zawiał tylko dookoła wrogów zarzucając
ich do tyłu. Ucichł, a Zack kontynuował:
- Masz potężniejsza moc niż
myślałem. Poddaj się. Klęknij, daj się zabić i po sprawie.
Spojrzałam na niego gniewnym wzrokiem.
Chciałam by cierpiał, więc to sobie wyobraziłam. Jak się dusi,
nie może złapać tchu, nabrać powietrza. Nagle złapał się za
gardło i upadł na kolana. Dwaj pracownicy i kobieta do niego
podbiegli. Patrzyłam na niego nieobecnym wzorkiem z szalonym i
wkurzonym błyskiem w oku. Zack padł jak długi na twarz i dalej
próbował nabrać powietrza. Jego pomocników (nie wiem jak, chyba
wystarczyło pomyśleć, wyobrazić i uwierzyć) odsunęłam od niego
i został sam. Nikt nie wiedział co robić. Kobieta była jednak
sprytniejsza. Podeszła do Shane'a i przyłożyła mu nóż do szyi
krzycząc:
- Przestań, albo on zginie!
Spojrzałam na nią i zanim zdążył
sprawić jej to samo co Zack'owi, wbiła nóż w ramię Shane'a, a on
krzyknął z bólu. Uspokoiłam się, przeraziłam i stanęłam jak
idiotka. Nie wiedziałam co robię, nie wiedziałam jak ratować
bliskich. Zack przewrócił się na plecy i zaczął łapać wielkie,
i szybkie hausty powietrza, a później wstał. Podszedł do Shane'a
i uderzył go.
- Zostaw go! - Krzyknęłam, ale byłam
zbyt zrozpaczona, by użyć mocy.
To moja wina. Moja wina. Łzy zaczęły
lecieć mi po policzkach. Odkryli moją słabość. Zack znów go
uderzył, a ja znów krzyknęłam. Chciałam podbiec, ale jakaś moc
mnie zatrzymała. Moc kobiety. Coś jakby tarcza. Shane przewrócił
się na bok, na zranione ramię. Zack go podniósł, wyciągnął nóż
i przyłożył do serca. Wtedy naprawdę się przeraziłam.
Wiedziałam, że muszę poświecić swoje życie, dla Shane'a.
- Zostaw go! - Wrzasnęłam, a tarcza
nagle pękła, wprawiając w osłupienie każdego, nawet mojego
chłopaka - proszę. Zostaw go!
Uklękłam na kolana, co oznaczało
poddanie się. Zack oddał nóż Kobiecie i klasnął w ręce. Stanął
naprzeciw mnie i wtedy usłyszałam krzyk Shane'a:
- Nie! - Krzyk, który rozdarł mi
serce.
kolejna część jutro (ostatnia)
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
niedziela, 23 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #14
Wstałam o siódmej i wyszykowałam do
szkoły. Za oknem padał deszcz, więc założyłam szarą bluzę z
napisem `hello`, do tego czarne rurki i trampki. Włosy spięłam w
wysoką kitkę i zrobiłam makijaż. Zeszłam na dół i nie zastałam
Connie. Troszkę się zmartwiłam, ponieważ to było do niej
niepodobne. Zaparzyłam kawę i przyszła mama.
- Gdzie Connie? - Spytałam nawet się
nie witając.
Mamę chyba to troszkę zabolało, ale
odpowiedziała:
- Poszła wczoraj na randkę i nie
wróciła. Napisała, że zostanie u niego na noc, ale pojawi się
rano.
- Ale się nie pojawiła. Czy to nie
dziwne?
- Daj dziewczynie się trochę zabawić.
Shane po ciebie przyjeżdża? - Spytała z lekkim obrzydzeniem w
głosie.
Kiwnęłam głowa, więc oznajmiła, że
idzie pod prysznic.
Zaniepokoiłam się bardzo sprawą z
Connie. Jest rozważna, ale zawsze dotrzymuje słowa. Skoro się nie
pojawiła, coś musiało się stać. Było dopiero wpół do ósmej,
a Shane miał tu być za dziesięć. Nie mogłam tak bezczynnie
czekać. Wyszłam z domu i w deszczu zaczęłam iść w kierunku jego
domu. W połowie drogi zatrzymał auto, wysiadł z niego i otworzył
mi drzwi. Kiedy oboje znaleźliśmy się w samochodzie, spytał:
- Co ci odbiło iść w taką pogodę?
- Był zdenerwowany, do tego zaczynało grzmieć.
- Chodzi o Connie. Nie wróciła
wczoraj od Zack'a.
- I?
- Powiedziała, że będzie rano. Nie
było jej. Martwię, że coś się jej stało. Boję się Shane.
Chłopak spojrzał na mnie i gwałtownie
zawrócił, a autem zarzuciło. Na szczęście opanował kierownicę.
Zaczął przyspieszać, więc spytałam:
- Co ty robisz? - Nie chciałam
spanikować.
- Jedziemy do mieszkania Zack'a.
Spojrzał na mnie, więc kiwnęłam
głową.
W dziesięć minut znaleźliśmy się
pod mieszkaniem Zack'a. Mieściło się na przedmieściach i nie było
zbyt duże czy okazałe Zwykłe, proste, neutralne. Wysiedliśmy z
auta i podbiegliśmy pod drzwi. Nie pukając otworzyliśmy je i
zaczęliśmy szukać Connie. W mieszkaniu było ciemno i cicho, tak
jakby stało puste. Shane wyprzedził mnie i poszliśmy na górę.
Zajrzeliśmy do sypialni, łazienki, wszędzie, ale nigdzie nie było
śladu po nich. Wróciliśmy do salonu. Czułam jak tracę kontrolę,
jak zaczynam dygotać. Spojrzałam na stół. Leżała na nim
koperta. Pomarańczowa, taka w jakiej wysyła się paczki. Otworzyłam
ją i w środku znalazłam zdjęcia. Przejrzałam. Wszystkie było
robione mi z ukrycia. Ja wychodząca ze szkoły, siedząca z Shane'm
czy z Vici w kawiarni. Nawet u mnie w domu czy na basenie. Zakryłam
usta dłonią i szturchnęłam Shane'a. Dałam mu zdjęcia, a sama
wyjęłam ostatnie. Była to Connie. Spodziewałam się jej związanej
i skulonej gdzieś w kącie. Zdjęcie jednak było robione chyba
wczoraj, na ich randce. Była uśmiechnięta i szczęśliwa.
Odwróciłam zdjęcie z nadzieją na jakąś wiadomość. Miałam
racje. Bądź dzisiaj o siedemnastej na Wzgórzu Clinton sama.
Jeśli nie, ta ślicznotka zginie. Jest niczego nieświadoma. Zack.
Zaczęłam nerwowo szlochać i osunęłam
się na kanapę.
- Nancy? - Pytał Shane, nie wiedział
co się stało, pokazałam mu wiadomość.
Gdy skończył ją czytać, przytulił
mnie i próbował uspokoić. W końcu, dzięki jego staraniu
opanowałam się i wytarłam policzki. Spojrzałam na chłopaka i
powiedziałam:
- Nie masz mocy typu niewidzialność?
- Zaśmiał się smutno i pokręcił głową.
Nagle usłyszeliśmy otwierane drzwi.
Długo nie czekając rzucił zdjęcia i zaciągnął mnie do schowka
na bieliznę. Zakrył usta dłonią i szepnął do ucha.
- To chyba jego ludzie. Siedź cicho i
kiedy dam ci znać, biegnij do samochodu.
Kiwnęłam głową, więc zdjął rękę
z moich usta i odwrócił się przodem do drewnianych drzwi.
- Ciekawe czyj to samochód -
powiedział jeden z nich.
- Może szefa? - Spytał drugi.
- Nie. Może tej całej Connie.
Mniejsza z tym. Mamy wziąć tylko zdjęcia i zawieść je do szkoły.
- Cholera – syknął znów ten drugi,
więc było ich tylko dwóch – ktoś tu był.
- Jest – odparł pierwszy i wyciągnął
broń.
Shane znów odwrócił się w moją
stronę i szepnął:
- Pamiętaj, na mój znak – kiwnęłam
nerwowo głową, a on dał mi szybkiego całusa, po czym wskoczył z
bieliźniarki i rzucił się na jednego z facetów.
Ten zaś wycelował broń, ale Shane
namierzył ją na wspólnika i pociągnął za spust. Mężczyzna
padł na ziemię.
- Teraz! - Wrzasnął Shane, więc
ominęłam go bijącego się z drugim pracownikiem Zack'a i nagle
znalazłam się na podłodze.
Otworzyłam oczy i znajdowałam się w
pokoju Shane'a. Leżałam na rozłożonej kanapie. On siedział obok
i próbował wyjąć coś z lewego ramienia. Przewał i spojrzał na
mnie.
- Co się stało? - Spytałam.
- Ten drugi złapał cię za nogę.
Upadłaś i straciłaś przytomność.
- A ty?
Pokazał mi ramię i zobaczyłam
tkwiącą w nim kulę. Zrobiłam wielkie oczy i wydukałam:
- Ty... Zostałeś postrzelony?
- To nic wielkiego. Wystarczy wyciągnąć
kulę i będzie po sprawie.
- Co? - Usiadłam prosto – nie będzie
po sprawie. Shane trzeba jechać do szpitala, może wdać się
zakażanie albo gorzej! - Krzyknęłam.
- Nancy. Jeśli wyciągnę kulę to
rana się zagoi. Pamiętaj, nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. To jeden
z plusów – znów zaczął próbować wyciągnąć kulę – tylko
najpierw muszę to wyciągnąć, bo będzie źle – usiadł
zrezygnowany.
Przysunęłam się do niego i wzięłam
pęsetę. Spojrzał na mnie, więc blado się uśmiechnęłam. Nie
znałam się na tym, lecz chciałam mu pomóc. Włożyłam pęsetę w
ranę i poczułam jak napiął mięśnie. Wcześniej nie zauważyłam,
że jest bez koszulki. Lepiej gdy tego nie wiedziałam, bo trudno
było mi się skupić. Położyłam więc dłoń na jego klatce i
postarałam sobie wyobrazić jak się rozluźnia. Czytałam kiedyś w
internecie, że takie coś pomaga drugiej osobie przechwycić twój
nastrój. Dlatego sama się uspokoiłam, a po chwili Shane także.
Moje starania jednak nic nie dawały.
- Zostaw – odparł chłopak chwytając
mnie za rękę i znów stał się nerwowy.
- Nie, dam radę.
- Nancy, jest już za późno.
- Co? Jak to za późno? Przecież sam
mówiłeś...
- Ale to też nie są zwyczajne kule –
wtrącił – strażnicy używają kuli z dodatkiem krwi Zack'a.
Zwykli ludzie tego nie wiedzą, zresztą to na nich nie działa. Lecz
na ofiary... Jeśli kula nie zostanie w odpowiednim czasie wyjęta,
ofiara umiera.
- Co? Nie, nie, nie. Nie pozwolę ci
umrzeć.
Spojrzał na zegarek.
- Jest dziesiąta. Spędź ze mną
trochę czasu, a później pojedziemy uratować Connie.
- Shane – powiedziałam, lecz głos
mi się załamał.
Chciałam coś zrobić, ale nie
wiedziałam co ja mogę. Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach,
więc chłopak mnie przytulił.
Położyliśmy się na kanapie. On na
prawym boku, ja na lewym. Ciągle dotykałam jego ramię oaz miejsce
wkoło rany. Łzy już nie leciały, lecz ciągle czułam tę
wewnętrzną pustkę w środku. Oraz uczucie bezradności.
- Zack jest potomkiem Lucyfera oraz
anielicy, wysoko postawionej. Dlatego jego krew nas zabija. Jego
własne ofiary – powiedział, bawiąc się kosmkiem moich włosów.
- Czy ja też to w sobie mam? W
truciźnie – kiwnął głową – więc czemu jeszcze żyję?
- Nie masz samej krwi. Krew jest
składnikiem, dlatego jeszcze żyjesz.
Nagle wpadł mi do głowy pewien
pomysł.
- Shane, może mogłabym cię jakoś
uratować? Sam mówiłeś, że mamy moce...
- Ale nie takie. To za potężne moce
jak na ofiary.
- A co jeśli jestem inna?
- Nie rozumiesz – spojrzałam na
niego spode łba. Widziałam, że oddychanie, mruganie czy mówienie
sprawia mu już trudności – tylko Anioł Śmierci miał taką moc.
Jadnak został obdarty ze skrzydeł i zabity. Nie trafił do Nieba,
ani do Piekła. Zniknął, po prostu. Gdybyś miała taką moc,
potwierdziło by to moją teorię. Ale też...
- Co?
- Znaczyłoby to, że jesteś jego
potomkiem.
Zaśmiałam się. Po chwili przestałam
i coś zrozumiałam.
- Ale to znaczyłoby... że jestem jego
córka. A moja mama zdradziła tatę.
Wtuliłam się w chłopaka z
niedowierzaniem i szokiem. Mama zdradziła tatę. To zdanie ciągle
krążyło mi po głowie i nie dawało spokoju. Wiem od czego zacznę
naszą kolejną rozmowę. Teraz jednak muszę skupić się na
Shane'ie.
- Jak mogłabym ci pomóc?
- Nie wiem Nancy, naprawę. Jestem
zmęczony.
Powiedział i zamknął oczy.
Przeraziłam się. Podparłam się na łokciu i zaczęłam nim
delikatnie potrząsać, ciągle powtarzając jego imię. Otworzył
oczy. Były zmęczone i sprawiło mu to wiele trudności.
- Nancy – wydukał. Było coraz
gorzej – kocham cię.
Łzy zaczęły lecieć mi po
policzkach. Chciałam jeszcze go pocałować, powiedzieć coś. Kiedy
poczułam jak przestaje odwzajemniać pocałunek zaczęłam walić go
w klatkę piersiową. Nie oddychał. Nie reagował.
- Shane proszę! Zostań – mówiłam
przez łzy.
Nagle nie wiem skąd wezbrała się we
mnie siła i odwaga. Położyłam jedną rękę na jego ranie, a
drugą na sercu. Zamknęłam oczy. Nie wiem czego się spodziewałam,
czego oczekiwałam, lecz czułam, że muszę to zrobić. Zaczęłam
się modlić, błagać, by wrócił. Poczułam jak przez mój ręce
przepływa prąd i przechodzi na Shane'a. Czułam jakbym jak magnes
wyciągała kulę. Czułam jak jego skóra się goi, jak serce
zaczyna bić. Moje ostatnie słowa to tylko prośby. Później
wszystko, cała ta magia zniknęła. Została pustka, zimno i
szarość. Spojrzałam na Shane przez łzy i rzuciłam się na łóżko.
Zakryłam twarz rękoma i szlochałam. Nagle usłyszałam jak zaciąga
powietrze, siada prosto na łóżku i dotyka się w klatkę, chcąc
sprawdzić czy naprawdę żyje, czy to tylko sen.
- Uratowałaś mnie – spojrzał na
mnie i uśmiechnął się.
Także usiadłam prosto i przytuliłam
go, a on posadził mnie sobie na kolanach. Łzy dalej mi leciały po
policzkach, lecz były już to szczęśliwe łzy.
- Ja żyję – powtórzył i pocałował
mnie.
Wolno, mocno i namiętnie. Kiedy się
oderwaliśmy powiedziałam:
- Też cię kocham.
- Jak to zrobiłaś? - Spytał, wciąż
nie dowierzając.
- Najwidoczniej twoja teoria się
sprawdziła – odparłam smutno, a on zrozumiał.
Chodziło mi o mamę. Nie byłam z tego
szczęśliwa, lecz cieszyłam się, że mój chłopak żyje.
- Twoja mama nie wiedziała kim on był.
- Co nie zmienia faktu, że uprawiała
seks z kimś innym niż tata.
- Może oni nie byli jeszcze wtedy
razem.
- Byli. Tata kiedyś opowiadał mi, że
zostałam poczęta na nocy poślubnej. Wszystko się zgadza, ponieważ
urodziłam się dokładnie dziewięć miesięcy później. Nawet
jeśli to było wcześniej, byli zaręczeni. Dwa lata.
- Przykro mi – powiedział i ucałował
mnie w czoło.
- Ale żyjesz.
- Chodźmy więc jeszcze ratować
Connie.
kolejna część we wtorek
ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
piątek, 21 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #13
Schodząc na dół mama mówiła mi o
jej znajomych. Chwaliła jaki to jest utalentowany i mądry ich syn.
Stanęłyśmy u podnóży schodów i patrzyłyśmy jak tata wita się
z gośćmi. Później sama poszła się przywitać i zawołała mnie.
- A to moja piękna córka –
uśmiechnęłam się i próbowałam ukryć swoje zażenowanie.
Podałam rękę kobiecie i mężczyźnie,
na końcu chłopakowi. Kobieta była niskiego wzrostu, chudziutka i
miała czarne, krótkie włosy. Jej mąż był jej męską wersją. A
chłopak miał blond fryzurę i nie wyglądał na zbytnio
umięśnionego, lecz był nawet przystojny. Miał niebieskie oczy i
ładny uśmiech. Ale i tak przegrywał z uśmiechem Shane'a.
- Jestem Ivan – powiedział, gdy
wymieniliśmy uściski.
- Nancy.
Zasiedliśmy do stołu, a Connie
podawała jedzenie. Wymieniałyśmy dyskretne uśmiechy i
puszczałyśmy sobie oczka. Nalała nam wina i tylko to piłam przez
cały wieczór. Nic nie zjadłam. Ale nie dlatego, że było
niedobre, po prostu nie miałam apetytu. Zwłaszcza, kiedy rozmowa
zjechała na Ivana'a i mnie.
- Mój syn ostatnio wygrał konkurs
matematyczny oraz skrzypcowy – jego mama zaczęła chwalić się
jego osiągnięciami.
Nie chciałam jej słuchać, ponieważ
to było czyste, próżne chwalenie się i doprowadzało mnie do
mdłości. A Ivan? Siedział i się cieszył.
- A ty skarbie? - Zwróciła się do
mnie jego mama, lecz nie słyszałam pytania.
- Słucham? - Spytałam, a mama
skarciła mnie wzrokiem.
- Masz jakieś osiągnięcia?
- Niestety nie zostałam obdarzona
talentem – odparłam z cynicznym uśmiechem, a wszyscy się
zaśmiali. Tylko tata zrozumiałam o co mi chodziło.
- Zostałaś obdarzona urodą –
powiedział do mnie ojciec Ivana'a i poczułam się głupio, ale z
grzeczności kiwnęłam głową.
- Od mojego synka dziewczyny nie mogą
oderwać wzroku – pochwaliła się znów jego mama, z czym akurat
bym polemizowała.
- Nie dziwię się – a moja mama
zaczęła ją popierać – przystojniaczek z niego – po czym obie
sztucznie się zaśmiały, aż o mało co nie zwróciłam wina.
- Ale teraz nikogo nie ma. Nie znalazł
jeszcze tej właściwej – szepnęła mamie na ucho – a ty Nancy?
Masz kogoś.
W tym właśnie momencie moja mama mnie
zaskoczyła, zdenerwowała i zawiodła. Kiedy ja mówiłam `tak`, ona
powiedziała `nie`. Zapadła krępująca cisza, mama skarciła mnie
wzrokiem, a ja z uśmiechem powiedziałam:
- Mam chłopaka. Ma na imię Shane i
chodzimy razem do klasy, lecz jest o rok starszy.
Widziałam minę Connie z kuchni oraz
taty. Uśmiechał się i czekał na reakcję mamy.
- Moje gratulacje – zaczęła
niepewnie mama Ivan'a, lecz mama jej przerwała.
- To nic poważnego. Nie pasują do
siebie, niedługo nie będą już razem. Zresztą ten chłopak nie
jest z naszej ligi – mama zaczęła go obgadywać.
Tata chciał ją powstrzymać, lecz nie
dała mu dojść do słowa. Zrobiło mi się gorąco, zaczęłam
tracić panowanie. Connie widziała, że za chwilę stracę kontrolę,
tata czuł napięcie w powietrzu. Zaczęłam ściskać coraz mocniej
kieliszek z winem, a mama więcej mówiła jak bardzo Shane jest dla
mnie zły. Czułam tę granicę, wiedziałam, że zaraz ją
przekroczę. Poczułam jak w dłoni zaczyna pękać szkło, ale
kieliszek był cały. Jeszcze. To początek. Wreszcie wstałam i mama
ucichła.
- Przepraszam, ale nagle zrobiło mi
się duszno – powiedziałam spokojnie – muszę się przewietrzyć.
Wzięłam kieliszek ze sobą i wyszłam
do ogródka. Usiadłam nad basenem i rozkoszowałam się świeżym
powietrzem. Byłam z siebie dumna i musiałam pochwalić się
Shane'owi. Uśmiechnęłam się na samą myśl o nim, kiedy poczułam
jak ktoś siada obok. Ivan.
- Wszystko w porządku.
- Nie. Moja mama przegięła.
Chciałam dodać coś jeszcze, poznać
go, porozmawiać, kiedy on spróbował mnie pocałować.
- Co ty robisz? - Spytałam odpychając
go od siebie, lecz ciągle trzymając przed sobą rękę, gdyby znów
czegoś próbował.
- Przecież wiem, że ci się podobam.
Znów zaczął się do mnie przybliżać,
więc gwałtownie wstałam i rzuciłam:
- Koleś, ja mam chłopaka. Odczep się.
Zaśmiał się, wstał i zaczął
podchodzić bliżej. Nie miałam jak uciec, ponieważ kolejny krok
spowodował by wpadnięcie do basenu. Złapał mnie mocno w talii i
przybliżył swoje usta do moich.
- Przecież wiemy, że to ściema –
powiedział.
Musiałam coś zrobić. Przypomniałam
sobie, że trzymam w ręku lampkę wina, wystarczy mocniej ją
ścisnąć i pęknie, ponieważ już trochę ją skruszyłam.
Zacisnęłam pięść z całej siły i bam! Wino rozlało się na
białą koszulę Ivan'a, aż odskoczył jak porażony prądem. Zaczął
krzyczeć, że jestem idiotką i płacę za pralnię. Stałam i
uśmiechałam się szyderczo, a rodzice z Connie wybiegli zobaczyć
co się stało.
- Nancy! - Nakrzyczała mnie mama –
co się stało.
- Spytaj jego – rzuciłam, wyminęłam
ich i poszłam prosto do pokoju.
Goście chyba pojechali, a ja słyszałam
jak mama prawi kazania tacie, jaka to zrobiłam się niewychowana i
arogancka. Później zaczęła obwiniać Shane'a, a tata stanął w
mojej obonie. Pozwiedzał, że to idealny chłopak dla mnie.
Opatrzyłam małe draśnięcia szkłem na dłoni i usiadłam na
łóżku.
- Znowu coś nabroiłaś? - Spytał
Shane z parapetu.
Uśmiechnęłam się i pokazałam
miejsce na łóżku, obok mnie. Przyszedł i położył się na boku,
przodem do mnie.
Opowiedziałam mu całą historię. Na
koniec przeczesał palcami włosy i powiedział:
- Brawo.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi po
schodach, więc wepchnęłam Shane'a do toalety. Usiadłam na łóżku
i czekałam. Drzwi się otworzyły i weszła mama.
- Nancy, możemy porozmawiać?
- Jeśli chcesz mi mówić złe rzeczy
na temat Shane'a to nie.
- Chodzi o Ivan'a – powiedziała
zakładając ręce na piesi.
- Dobierał się do mnie, dlatego go
oblałam. Ratowałam siebie.
- Nie mogłaś załatwić tego
kulturalniej? - Spojrzałam na nią spode łba – rozumiem, że nie
zmienisz zdania co do Shane'a?
- Nie.
- Możesz się z nim spotykać. Tylko
niech mnie omija.
Nie czekając na moją reakcję,
wyszła. Drzwi do toalety się otworzyły i rzuciłam się w ramiona
chłopaka. Ucałowałam go w policzek i prosząc by zaczekał,
przebrałam się. Założyłam krótkie spodenki i dużą koszulkę.
Wyszłam i zastałam Shane'a leżącego na łóżku. Położyłam się
obok i spytałam:
- O czym chciałeś ze mną
porozmawiać?
Podciągnął się trochę i widziałam,
że trudno jest mu to mówić. Minęło trochę czasu, zanim to z
siebie wydusił. W końcu rzekł:
- To co ci wszczepili jest jakby
trucizną.
- Jakby?
- Dowiedziałem się, że nazwa się to
Reduto lub jakoś tak. Nie jestem pewien, jednak wiem...
- Jak to działa – skończyłam za
niego i czekałam na resztę informacji.
- Najpierw osłabia twoje moce, a
później cię zabija.
Nic nie mówiąc odwróciłam się od
niego i położyłam na boku. Wiedziałam, że zaraz zacznę
panikować i polecą łzy, a nie chciałam by Shane to widział.
Zgasiłam lampkę i poczułam jak chłopak też się kładzie.
Przysunął się do mnie i objął mnie w talii, po czym schował
głowę w zagłębieniu mojej szyi.
- Przepraszam, że cię zawiodłem –
powiedział.
- To nie twoja wina – odparłam cicho
i zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, nikogo nie było.
Nawet Shane'a, tylko kartka na komodzie. Musiałem uciekać,
ponieważ ktoś szedł. Przepraszam, wpadnę później. Shane
Wstałam, zrobiłam poranną toaletę i zeszłam zjeść śniadanie.
Kiedy
wypiłam kawę
i zjadłam połowę
grzanki, Connie uznała, że jestem chora. Trochę bolała mnie
głowa, lecz bardziej chodziło o to że mogę zginąć. Nie
chciałam. Bałam się śmierci. Wróciłam do łóżka i znów
zasnęłam.
Kiedy znów otworzyłam oczy spojrzałam
na zegarek. Była godzina siedemnasta. Spałam może cztery godziny.
Przewróciłam się na drugi bok i zobaczyłam Shane śpiącego na
plecach. Nie chciałam go obudzić, lecz on chyba nie spał.
- Dzień dobry śpiochu – mruknął
dając mi soczystego buziaka.
- Żaden śpioch ze mnie. Spałam tylko
cztery godziny.
Shane zrobił wielkie oczy i wybuchnął
szczerym śmiechem. Byłam trochę zaskoczona, lecz ten widok zawsze
mnie uszczęśliwiał.
- Czemu się śmiejesz? - Spytałam w
końcu.
- Cztery godziny? Kochanie, jest
niedziela.
Usiadłam jak oparzona i spojrzałam na
telefon. Shane miał rację. Na ekranie była niedziela. Zaczęłam
się śmiać i przytuliłam do chłopaka. On przestał i powiedział,
głaszcząc mnie po głowie.
- Jest nadzieja. Opowiedziałem o
wszystkim kumplowi, który siedzi w tym biznesie wyżej i dłużej.
Powiedział, że skoro jaśniej lśnisz to nie jesteś zwyczajną
ofiarą. Jeśli taka jest prawda, trucizna mogła się nie przyjąć.
- Jak to?
- Jeśli jesteś inna, twój organizm
jest odporniejszy i odrzucił truciznę. Zniszczył ją.
- Można się tego jakoś dowiedzieć?
Jakoś to potwierdzić?
- Czekać – odpowiedział szybko i
czułam, że jest to jakieś podejrzane.
- A jeszcze? - Kiedy nic nie
odpowiedział, podniosłam głowę i dodałam – Shane.
- Musiałabyś zginąć – zbladłam –
jeśli byś przeżyła, potwierdza się nasza teoria. Jednak jeśli
nie, zginiesz i doprowadzimy do podwójnej katastrofy.
- Podwójnej? - Spytałam słabo.
- Strażnicy będą mieli ułatwione
zadanie, co wiesz czym się może skończyć.
- A ta druga katastrofa?
- Stracę cię.
Kolejna część w niedzielę :)
ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
czwartek, 20 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #12
Otworzyłam oczy i zobaczyłam sufit.
Biały sufit, jak wszystko wkoło. Po chwili dotarły do mnie dźwięki
pikania, więc spojrzałam w bok. Chyba byłam w szpitalu i
podłączyli mnie do jakieś aparatury. Tak mi się zdawało,
ponieważ wszystko tutaj przypominało jedną z sal szpitalnych. Z
przodu chodziła pielęgniarka. Ale nie była ubrana jak
pielęgniarka. Miała na sobie czarne ciuchy. Usiadłam na łóżku,
albo raczej spróbowałam co było niepowodzeniem, ponieważ nie
miałam siły w rękach. Kobieta podeszła do mnie i powiedziała:
- Już dobrze – po czym wstrzyknęła
mi coś w żyłę i znów zasnęłam.
Kiedy po raz kolejny otworzyłam oczy,
byłam w swoim pokoju. Leżałam na łóżku i strasznie bolała mnie
głowa. Miałam więcej siły i byłam bardziej przytomna. Byłam
sama, więc powoli wstałam na nogi i zeszłam na dół. W kuchni
siedziała Connie i Shane. Kiedy mnie zobaczyli, chłopak podszedł
do mnie i wtuliłam się w niego. Pomógł mi usiąść na kanapie w
salonie i dostałam kubek gorącej herbaty. Odstawiłam go na stół
i spytałam:
- Gdzie rodzice?
- Już jadą – odparła Connie –
jak się czujesz?
- Co się stało? - Nie odpowiedziałam
na jej pytanie, tylko zadałam swoje.
- Sekretarka znalazła cię
nieprzytomną pod drzwiami i zawiadomiła mnie. To dobra znajoma
mojego taty i widziała, że razem się prowadzamy, dlatego tak
postąpiła. Myślała, że straciłaś przytomność.
- Co dalej?
- Zabrałem cię do samochodu i
zadzwoniłem do Connie. Powiedziała, że mam cię tutaj przywieźć.
- Wiesz, że jeśli wpadniesz w panikę
zaczyna boleć cię głowa i jeśli się nie uspokoisz, możesz
stracić przytomność. Podejrzewam, że tak właśnie się stało.
Zadzwoniłam po lekarza i stwierdził odwodnienie.
- To niemożliwe.
- Powiedziałam, że odżywiasz się
zdrowo. Wspomniałam też o twoich bólach głowy i przepisał ci
tabletki. Dodał, że jeśli się nie obudzisz w ciągu godziny, mamy
dzwonić do szpitala – kiwnęłam głową i usłyszałam dzwonek do
drzwi – to chyba Zack. Zostawię was samych.
Odeszła, a ja spojrzałam na Shane'a.
Odgarnął moje włosy z czoła i powiedziałam cicho, ale szybko:
- Ktoś mnie ogłuszył, nie straciłam
przytomności sama z siebie.
- Co? - Spytał głupio i przysunął
się.
- Ktoś mnie uderzył. Pamiętam, że
obudziłam się w jakimś białym pomieszczeniu i myślałam, że
jestem w szpitalu. Podeszła do mnie kobieta ubrana na czarno i
wstrzyknęła coś w żyłę. Zasnęłam i obudziłam się już w
swoim pokoju – kiedy Shane nic nie odpowiadał dodałam – boję
się.
- Więc teraz trzymamy się razem.
- Shane, wiesz, że to trudne...
- Ale możliwe – wtrącił –
obiecałem, że będę cię chronić i zawiodłem – zarzucił
kosmyk moich włosów za ucho i przejechał kciukiem po policzku, aż
przeszły mnie ciarki – nie chcę by to się powtórzyło. Nie chcę
by coś ci się stało. Nie wybaczyłbym sobie tego.
Łza poleciała mi po policzku i
wtuliłam głowę w zagłębienie w szyi Shane'a.
- Cześć – powiedział Zack wchodząc
do salonu, a my kiwnęliśmy mu głową – jak się czujesz?
Słyszałem o dzisiejszym wypadku w szkole.
- Ale ja ci nie wspominałam o wypadku
Nancy w szkole – wtrąciła Connie, a Shane nagle napiął mięśnie.
- Connie, pójdziemy z Shane'm do mnie.
Jestem zmęczona – powiedziałam wstając i pociągnęłam za sobą
chłopaka.
Kiedy znaleźliśmy się w pokoju,
zamknęłam drwi i położyłam na łóżku.
- Zack. Musi być w to zamieszany.
Muszę się dowiedzieć o co chodzi – mówił Shane chodząc w
kółko. W końcu zatrzymał się, spojrzał na mnie i powiedział –
pamiętasz coś może? Jak wyglądała ta kobieta, albo co ci
wstrzyknęła?
- Nie wiem, Shane. Jestem zmęczona i
wszystko mnie boli. Nie możemy pomyśleć jutro?
- Nie. Musimy to załatwić jak
najszybciej. No pomyśl Nancy - powiedział siadając na skraju
łóżka – musisz coś pamiętać.
- Shane! - Krzyknęłam.
- Przepraszam – powiedział szybko i
położył się obok, obejmując mnie od tyłu w talii – masz
racje, możemy poczekać do jutra. Teraz musisz odpocząć.
Odwróciłam się do niego przodem i
wtuliłam w jego tors, a łzy zaczęły lecieć mi po policzkach
Obudziły nas krzyki. Mama wchodziła
po schodach i wołała moje imię. Usiedliśmy na łóżku i kiedy
wpadła do pokoju zaczęła się awantura:
- Nancy nic ci nie jest? - Zobaczyła
Shane i humor momentalnie się zmienił – a on co tu robi? Nie
wyraziłam się dziś jasno?! Masz zakaz spotykania się z moją
córką – zwróciła się do chłopaka, a on wstał – wynoś się
i zostaw ją w spokoju!
- Mamo! - Wstałam i gdyby nie Shane,
upadłabym.
- Co się stało? - Spytał tata
wchodząc do pokoju.
- To się stało! - Krzyknęła mama
wskazując na nas – zostaw ją – odepchnęła ode mnie Shane.
- Proszę pani, niech się pani uspokoi
– zaczął się bronić, lecz to tylko pogarszało sytuację.
W pewnym momencie zakręciło mi się w
głowie i zemdlałam.
Otworzyłam oczy i spodziewałam się
zobaczyć Shane lub mamę, lecz na łóżku siedział tata. Przeszłam
do siadu i spytałam:
- Gdzie Shane?
- Twoja matka wyrzuciła go z domu –
zaśmiał się.
- To nie jest zabawne.
- Przepraszam, ale trochę jest.
Zachowuje się gorzej niż dziecko, twoja mama nie chłopak. Jak się
czujesz?
- Jest mi wstyd, za tę całą
awanturę.
- Rozmawiałem z Shane'm, kiedy mama
wyrzuciła go z domu i wróciła do ciebie. Wszystko rozumie i jest w
porządku. Masz moją zgodę – puścił mi oczko.
- Wiec dlaczego nie stanąłeś w
naszej obronie?
- Spokojnie, przekonam mamę w inny
sposób – dał mi buziaka w czoło – chcesz zejść na dół?
Kiwnęłam głową i przy pomocy taty,
zeszliśmy coś zjeść.
- Jak się czujesz? - Spytała mama.
- Lepiej – odparłam.
Nie chciałam się denerwować i
zaczynać tematu Shane'a. Jednak nie wytrzymałam.
- Mamo, nie powstrzymasz mnie przed
spotykaniem się z Shane'm.
Po czym wzięłam kubek z herbatą i
wróciłam do swojego pokoju. Chciałam jeszcze zadzwonić do
Shane'a, ale kiedy położyłam się w łóżku, zasnęłam.
Obudziłam się po ósmej i
postanowiłam nie iść do szkoły. Większość dnia spędziłam w
łóżku. Wieczorem przyszła mama i przypomniała o piątkowym
spotkaniu. W czwartek tata odwiózł mnie pod szkołę i udałam się
do szafki, gdzie czekał na mnie Shane. Przywitałam się z nim
krótkim buziakiem w usta i spytał:
- Jak leci?
- W porządku – odparłam, biorąc
książki.
Poszliśmy na historię i zanim wszedł
profesor, Rose powiedziała głośno na całą klasę:
- Popatrzcie, która bogaczka się
stoczyła i zaczęła spotykać z kryminalistą.
Victoria oczywiście zawtórowała jej
śmiechem, jak kilka innych osób. Shane chciał coś powiedzieć,
lecz złapałam go za rękę i sama odegrałam się na Rose.
- Kryminaliści przynajmniej są
szczerzy i coś warci, a takie puste lalunie jak ty nie odróżniają
roweru od skutera – spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem, a
ludzie zaczęli chichotać. Żeby podgrzać atmosferę, dodałam –
w dodatku mają w głowie więcej rozumu niż tacy jak ty i nie
rozpaczają nad kolejnym pryszczem.
Rose skoczyła gula w gardle.
Wyciągnęła z torebki lusterko, a ja rzuciłam:
- Na nosie.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ona
wybiegła do toalety. Spojrzałam na Shane, a on się tylko
uśmiechał.
Przyszedł profesor i zanudził nas
wkładem. W pewnym momencie przestałam się skupiać i zaczęłam
zawzięcie rysować czarne skrzydła. Ocknęłam się, gdy Shane
szepnął:
- Ładnie rysujesz.
Spojrzałam na niego nieobecnym
wzrokiem, schowałam rysunek do książki i skupiłam się na słowach
profesora.
Siedzieliśmy na stołówce i jedliśmy
sałatki. Podeszła do nas Sarah i spytała:
- Mogę czy będę wam przeszkadzać?
- Siadaj – odparłam – co słychać?
- Dobrze, a u was? Słyszałam, że
jesteście razem – uniosła brwi.
- Tak – powiedział uśmiechem Shane
i złapał mnie za ręce, a mi zrobiło się ciepło – jest moją
dziewczyną.
Po czym dał mi buziaka w policzek. To
było miłe, ponieważ do końca nie wiedziałam czy jesteśmy razem,
czy nie. Teraz było to pewne, skoro nazwał mnie swoją dziewczyną.
Sarah nam pogratulowała, życzyła szczęścia i zaczęliśmy
rozmawiać o szkole. W międzyczasie przeszli koło nas Vici, Rose i
Marc. Rose szepnęła coś do Vici, która zaśmiała się sztucznie.
Później rzuciła coś głośniej, lecz Shane mnie powstrzymał.
- Nie warto. Nie na nią –
powiedział.
Piątek minął mi nudno. Shane nie
przyszedł do szkoły, a chciałam porozmawiać z nim o dzisiejszym
wieczorze. Chciałam by dodał mi otuchy. Przerwy spędzałam z
Sarah, była naprawdę miłą osobą. Zawsze ją lubiłam, bo była
szczera. Tylko, że Victoria nie przepadała za nią, a ja jak głupia
słuchałam się jej. Do domu wróciłam spacerkiem i powitała mnie
Connie.
- Gdzie rodzice? - Spytałam.
- Pojechali na zakupy. Powiedzieli, że
na piątą masz być gotowa.
- Wiem – zrobiłam minę zbitego psa
- czy jak ubiorę dres i rozciągniętą koszulkę...
- Nancy pokaż klasę! - Wtrąciła
Connie zaciągając mnie do mojego pokoju – twój tata rozmawiał
dziś rano z mamą.
- Na temat Shane'a? - Spytałam
podekscytowana i przestraszona.
Jeśli tata jej nie przekona, to będę
się musiała chyba wyprowadzić.
- Tak. Musisz udowodnić mamie, że
jesteś dojrzała.
Otworzyła moją szafę i pokazała mi
krótką, ołówkową spódnicę. Stanowczo pokręciłam głową i
wyjęłam białe rurki. Dobrałyśmy do tego złotą koszulę z
ozdabianym kołnierzykiem i bez rękawów.
Na nogi białe sandałki. Po dwudziestu
minutach robienia mi warkocza, zrezygnowałyśmy i postawiłyśmy na
naturalnie proste włosy. Usłyszałyśmy otwierane drzwi. Connie
poszła przygotować jedzenie, a ja zostałam i przeglądałam się w
lustrze.
- Dla kogo się tak wystroiłaś? -
Usłyszałam z okna.
Spojrzałam i na parapecie siedział
nie kto inny jak Shane.
- Co ty tu robisz? - Spytałam z
uśmiechem – i jak tu wszedłeś.
- Normalnie – odparł podchodząc do
mnie – przepraszam, że nie było mnie dzisiaj, ale musiałem coś
załatwić. Ale jestem.
Pocałowałam go i pożałowałam, że
będę musiała zejść na dół.
- Wiesz, że nie możesz tu być? -
Powiedziałam ze smutkiem opierając czoło o jego czoło.
- Wiem, dlatego twoja mama się nie
dowie. Zostanę na noc... jeśli nie masz nic przeciwko –
pokręciłam głową z uśmiechem na twarzy – będziemy musieli
porozmawiać o twoim ostatnim wypadku. Mam parę informacji, a resztę
idę zdobywać.
Skończył składając pocałunek na
moich ustach, czole i policzkach, po czym wyskoczył przez okno.
Stałam uśmiechając się, kiedy do
pokoju weszła mama.
- Gotowa – kiwnęłam głową -
chodź. Już przyjechali.
Kolejna -jutro?
Jak wam się podoba? jakieś uwagi?
ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl dobijamy do 5K!
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl dobijamy do 5K!
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
wtorek, 18 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #11
Zawlókł mnie do samochodu i
pojechaliśmy na Wzgórze Clinton. Shane zgasił silnik i powiedział,
nie zdejmując rąk z kierownicy:
- Nancy, musisz panować nad emocjami.
Wysiadłam z auta trzaskając drzwiami
i stanęłam przed maską. Po chwili dołączył Shane.
- Nie możesz się zdradzić, do tego
każde takie wyładowanie pomaga strażnikom cię znaleźć –
powiedział.
- Pieprzyła się z Marc'iem, kiedy ja
czekałam na nią w deszczu! - Krzyknęłam – jak mogła mi to
zrobić? Jak mogła się tak zachować?
- Nancy – próbował mnie uspokoić.
Piach zaczął wirować nam pod
stopami, zebrał się wiatr.
- Nancy! - Krzyknął Shane - uspokój
się! Popatrz co robisz.
Nic do mnie nie docierało. Byłam
wkurzona na Victorię, nie mogłam się uspokoić, mimo że chciałam.
Nagle poczułam na swoich policzkach ręce Shane'a, a ja ustach, jego
usta. Kiedy się całowaliśmy, wiatr ustąpił, zrobiło się cicho
i spokojnie. Shane oderwał się ode mnie, lecz nie puścił.
- Przepraszam – powiedziałam.
Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach
i wtuliłam się w tors chłopaka. Głaskał mnie po głowie i
uspokajał.
Pojechaliśmy do niego i siedziałam na
kanapie, czekałam na herbatę oraz rozmyślałam. Shane miał racje,
muszę nauczyć się panować nad emocjami. Nie chcę by komuś stała
się krzywda.
- Dziękuje – powiedziałam, kiedy
podał mi kubek.
Narzucił na moje plecy koc i usiadł
obok.
- Lepiej?
- Tak – spojrzałam w jego zielone
oczy i znów poczułam jak serce mi przyspiesza – naucz mnie jak to
kontrolować.
Zaśmiał się pod nosem i pokręcił
głową.
- To nie takie poste. Sama się musisz
nauczyć, nie ma innego sposobu.
- Dobrze, to przynajmniej powiedz jak
ty się nauczyłeś to kontrolować.
- Metodą prób i błędów. Tylko u
mnie nie było to takie...
- Rzucające się w oczy? - Pomogłam
mu, a on kiwnął głową.
- Musisz po prostu pamiętać o
spokoju. Kiedy się denerwujesz i czujesz, że przekraczasz granicę,
musisz się uspokoić. Odetchnąć, pomyśleć o czymś przyjemnym.
Obojętnie co to by było, musi być skuteczne i natychmiastowe.
Rozumiesz? - Kiwnęłam głową, odłożyłam kubek i oparłam się o
jego ramię.
Po chwili wahania, objął mnie
ramieniem i przytulił do siebie.
- Dziękuję za pomoc – powiedziałam
cicho.
- Od tego jestem.
- Ale nie z własnej woli – nic nie
powiedział – Shane, co cię pchnęło, żeby mi wtedy pomóc?
-Usiadłam prosto, a on spojrzał na mnie.
- Nie rozumiem – zapytał.
- Chodzi mi o imprezę. Przecież sam
byłeś taki jak ja, po co miałbyś mi pomagać? Dlaczego stanąłeś
w mojej obronie?
- Czy to ważne?
- Dla mnie tak.
- Chciałem cię jedynie ostrzec, ale
kiedy cię zobaczyłem, nie tylko ujrzałem w tobie więcej światło.
Chyba się w tobie zakochałem. Wiem, że to dziwne u chłopaka,
zresztą miłość od pierwszego wejrzenia? - Spytał retorycznie –
ale nie mogłem się tobie oprzeć. Ucieszyłem się, kiedy
zaproponowali mi bycie aniołem stróżem. Twoim aniołem stróżem –
skończył cicho z ustami przy moich – a ciebie co do mnie
pociągnęło?
- Twoja tajemniczość, hipnotyzujące
spojrzenie i pociągający uśmiech – odparłam z uśmiechem.
Pocałował mnie i nagle znalazłam się
pod nim, leżąc. Gładził rękoma mój brzuch. Doszedł do guzików
mojej katany i ciągle mnie całując, zaczął je rozpinać.
Wiedziałam, że jeśli się nie powstrzymamy, dojdzie do czegoś
więcej. Na szczęście i nieszczęście, do pokoju wszedł jego
tata.
- Oj, przepraszam – rzucił i od razu
wyszedł – jadę na zakupy! - Krzyknął zza drzwi.
Zaczęliśmy się śmiać i po raz
pierwszy od dawna czułam się jak normalna nastolatka. Bez
problemów, bogactwa czy samotności. Shane dał mi szybkiego buziaka
w usta, położył się obok i przytulił mnie do siebie.
Obudził mnie dzwonek telefonu.
- Halo? - Spytałam zaspanym głosem i
poczułam jak Shane się rusza.
- Nancy?
- Mamo?
- Nancy, gdzie jesteś? - Spytała
zdenerwowana.
- U Shane'a.
- Masz natychmiast wracać do domu.
Wiesz, która jest godzina?
Rozłączyła się, a ja spojrzałam na
zegarek, jest pierwsza nad ranem.
- Cholera – powiedziałam wstając z
łóżka.
- Co jest? - Shane też spojrzał na
zegarek i zagwizdał.
- Odwieziesz mnie?
- Oczywiście – odparł ujmując moją
twarz w dłonie i dając mi słodkiego buziaka.
W domu znalazłam się w dziesięć
minut. Mimo moich przeczeń, Shane odprowadził mnie do holu, by
wyjaśnić moim rodzicom, czemu tak późno wróciłam w tygodniu.
Moi rodzice są tolerancyjni, tata bardziej, ale mamy zasadę, żebym,
w tygodniu nie przekraczała limitu czasu. Maksymalnie, dwudziesta
trzecia mam być w domu, weekendy są po to b się bawić do białego
rana.
- Juto poważnie porozmawiamy młoda
damo! - Krzyczała mama, gdy usłyszała otwierane drzwi.
- Proszę pani – zaczął Shane, a
mamie szczęka opadła – to moja wina. Nancy źle się czuła i
położyła się, a ja miałem ją obudzić, jednak pomagałem tacie
przy samochodzie i nie orientowałem się w czasie. Proszę mi
wybaczyć.
Niewiarygodne jak Shane kłamał ze
spokojem w głosie, a mama, mimo że ma do niego uprzedzenia,
uwierzyła.
- Dobrze. Dziękuję, że ją
odwiozłeś. Teraz wracaj, jutro macie szkołę – powiedziała, na
koniec głośno przełknęła ślinę i poprawiła bluzkę.
Tata stał oparty o framugę drzwi w
kuchni i przyglądał się całemu zajściu z uśmiechem. Shane
kiwnął głową, odwrócił się w moją stronę, jakby nie wiedział
czy się pożegnać. Uratowałam go z opresji, podeszłam do niego i
dałam buziaka w usta, po czym otworzyłam drzwi. Gdy wsiadł do
samochodu, zamknęłam je i spojrzałam na mamę.
- To ta już pójdę spać – uciekam
do pokoju.
Wstałam wpół do ósmej, wzięłam
prysznic i ubrałam się. Założyłam spodnie w kwiaty i biały top.
Na to czarną, skórzaną kurtkę, ponieważ pogoda za oknem była
brzydka i zapowiadało się na deszcz. Założyłam czarne buty i
zeszłam na dół. Gdy usiadłam w kuchni, Connie postawiła przede
mną kawę z jajecznicą i powiedziała:
- Opowiadaj. Co się wczoraj stało.
Przeżułam pierwszy kęs i wszystko
jej opowiedziałam. Na koniec wyciągnęła rękę, a ja przybiłam
jej piątkę. Weszła mam i usiadła dwa krzesła dalej, a Connie
podała jej śniadanie. Gdy wpiłam swoją kawę, poprosiłam:
- Connie, mogę jeszcze jedną, by nie
zasnąć na historii?
- Jasne.
Mama jadła swoje śniadanie z kamienną
miną. Chciało mi się śmiać, ale też było mi trochę głupio.
Postanowiłam ją przeprosić za wczoraj, ale zmieniłam zdanie, gdy
wypowiedziała te słowa:
- Nie chcę byś spotykała się z tym
chłopakiem.
Kubek z kawą o mało nie wyleciał mi
z rąk, w kuchni zapanowała krępująca cicha, a Connie stanęła
jak wryta. Dosłownie. Mama była nieporuszona, twarda, nie
przejmowała się moimi uczuciami. Była egoistką.
- Co? - Spytałam cicho.
Spojrzała na mnie i powtórzyła:
- To nie jest chłopak dla ciebie.
- Skąd wiesz?
Nie odpowiedziała. Byłam tak
zdenerwowana, że ledwo się powstrzymywałam by nie wybuchnąć.
Światło mignęło i wiedziałam, że zaczynam przekraczać granicę.
Musiałam się uspokoić, zrobić tak jak mówił Shane. Pomyśleć o
czymś miłym... Pomyślałam o Shane'ie, o naszym pierwszym
pocałunku, o jego oczach i o uśmiechu. Wyobraziłam sobie ten
piękny uśmiech, od którego serca biło mi szybciej. Uspokoiłam
się i powietrze też zrobiło się lżejsze.
- Mamo – zaczęłam spokojnie, a ona
spojrzała na mnie – będę się z nim spotykała i to w stu
procentach jest chłopak dla mnie. Jeśli masz coś przeciwko, to nie
mój problem. Mam dziewiętnaście lat i sama decyduję o swoim
życiu.
Wstałam, podziękowałam za śniadanie
i chciałam wychodzić, ale mama dodała coś jeszcze:
- W piątek przychodzą do nas goście
z dawnych czasów. Mają syna w twoim wieku. Bardzo utalentowany,
przystojny i miły. Chciałabym byś na piątą była gotowa i może
się z nim zapoznasz bliżej.
Wyszłam zdenerwowana. Humor poprawił
mi się, gdy zobaczyłam na podjeździe samochód Shane'a.
Uśmiechnęłam się i wsiadłam do wozu. Pocałowałam go na
powitanie i kiedy ruszył, opowiedziałam o sytuacji z rana. Nie
pomijając żadnego szczegółu.
- O czym pomyślałaś, żeby się
uspokoić? - Spytał pod szkołą.
- O tobie – odparłam i wysiadłam.
Shane dopadł mnie, gdy byłam pod
drzwiami i złapał za rękę. Zanim weszliśmy do szkoły,
zatrzymałam się i spojrzałam na niego:
- Boję się.
- Czego? - Spytał ujmując moją twarz
w dłonie. Gdy nie odpowiedziała, dodał – jestem przy tobie. Nic
ci nie grozi.
Dałam mu szybkiego całusa za
pocieszenie i weszliśmy do budynku.
Gdy ludzie skierowali swój wzrok na
nas, ścisnęłam mocniej rękę chłopaka. Spojrzał na mnie i
uśmiechnął się. Poszliśmy do mojej szafki i kiedy go puściłam
zaczął rozmasowywać dłoń.
- Masz moc – powiedział ze śmiechem.
- Przepraszam – również się
zaśmiałam i udaliśmy się na zajęcia.
Geografia. Usiedliśmy z tyłu klasy i
weszła profesor. Zaraz za nią wszedł dyrektor i powiedział:
- Nancy Leed – podniosłam rękę –
chodź ze mną.
Spojrzałam na Shane i poczułam na
sobie wzrok ludzi oraz ciche szepty. Nikt się nie śmiał, prócz
Rose i Marc'a, Victorii nie było dzisiaj w szkole. Wstałam, wzięłam
swoją torbę i poszłam za dyrektorem. Kiedy usiadłam w jego
gabinecie, spytałam:
- O co chodzi? - Chciałam zachować
się normalnie, lecz trzęsły mi się ręce.
- Wczoraj pękła lampa na korytarzu i
na kamerze rzuciło mi się w oczy, że najbliżej stałaś ty,
Victoria Winston oraz Shane Lorens. Możesz to wyjaśnić?
- Zbieg okoliczności? - Odparłam
pytaniem na pytanie.
- Panie dyrektorze – powiedziała
sekretarka, wyglądając zza drzwi – telefon do pana.
- Dobrze, zaraz odbiorę – sekretarka
wyszła, a on powiedział do mnie – mam na ciebie oko Leed. Idź
już.
Zrobiłam jak kazał i słyszałam
tylko jak odbiera telefon. Coś było nie tak. Szukali winnego, to
pewne, ale on coś musi wiedzieć. Albo to tylko moja wyobraźnia.
Wyszłam z pomieszczenia i kiedy szłam
korytarzem, usłyszałam kroki za sobą. Odwróciłam się i nic
więcej nie pamiętam, ponieważ ktoś mnie ogłuszył. Czułam tylko
jak upadłam na podłogę i film się urywa.
kolejna część-czwartek
ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl dobijamy do 5K!
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
ps. prośba
https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta dobijamy do 50 K do końca czerwca!
https://www.facebook.com/alkoholwekrwi?ref=hl dobijamy do 5K!
Z góry dzięki za lajki ;) (lakujecie tylko jeśli chcecie, żeby nie było)
poniedziałek, 17 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #10
Obudziłam się po dziewiątej.
Zrobiłam poranną toaletę, ubrałam się i zeszłam na dół. Byłam
zmęczona, niewyspana i do tego zdezorientowana. W domu nikogo nie
było, nawet Connie. Zjadłam śniadanie i poszłam otworzyć drzwi,
ponieważ ktoś pukał. Przede mną pojawił się Shane. Było mi
głupio, że widzi mnie niepomalowaną, w szopie na głowie i w
rozciągniętym dresie. Do tego w kapciach z puchem.
- Cześć – powiedział z lekkim
uśmieszkiem na twarzy – obudziłem cię?
- Nie. Wejdź.
- Nie, ja tylko... Chciałem zapytać
czy wyjdziemy razem? - Wytrzeszczyłam na niego oczy – muszę ci
coś wyjaśnić.
- Jasne. Wejdź, a ja pójdę się
przebrać.
Wszedł, więc pobiegłam na górę i
założyłam zwykłe dżiny, czarny top i buty. Rozpuściłam włosy
i zrobiłam delikatny make-up. Zajęło mi to tylko siedem minut.
Chwyciłam torbę i zeszłam na dół, gdzie zastałam Shane
rozmawiającego z Connie. Byli w kuchni, lecz Shane miał dziwny
wyraz twarzy.
- Cześć Connie.
- Cześć Nancy. To jest Zack –
przedstawiła mi swojego chłopaka, który mierzył się wzrokiem z
Shane'm.
Podałam mu rękę i przedstawiłam im
Shane'a, po czym oznajmiłam, że wychodzimy.
- Coś się stało? - Spytałam na
zewnątrz – miałeś dziwną minę.
- Wsiadaj – rzucił i otworzył mi
drzwi do auta.
Pojechaliśmy do miejskiej biblioteki.
Dwupiętrowy budynek, na górze biblioteka, a na dole kawiarenka
internetowa. Zajęliśmy stolik najdalej od ludzi i Shane zapytał:
- Napijesz się czegoś?
- Wody z cytryną – poszedł złożyć
zamówienie i wrócił.
Kątem oka dostrzegłam, że trzęsą
mu się ręce.
- Nancy jest coś co muszę ci
powiedzieć, mimo że nie mogę. I nie oczekuję, że od razu
zrozumiesz, ale musisz mi uwierzyć – zaczął błagalnym tonem.
- Ale o co chodzi?
Kelner przyniósł dwie wody i
podziękowaliśmy mu.
- Nie jestem zwykłym człowiekiem.
- Co? Jesteś kryminalistą? -
Zapytałam ze śmiechem, lecz on się nie śmiał – przepraszam.
- Chodzi o to – kontynuował –
jestem... Jestem twoim aniołem stróżem.
Zaśmiałam się histerycznie. Kiedy
skończyłam, on dalej mówił:
- Wiem, że to niedorzeczne, ale taka
jest prawda. A ty jesteś wybrańcem. Na ofiarę.
- Shane nie wiem czego się naćpałeś,
ale nie wierzę ci. To co mówisz... - złapał mnie za ręce, więc
pozwoliłam mu ciągnąć tę opowieść dalej.
- Zack, chłopak twojej niani jest
strażnikiem.
- Czego? - Byłam poirytowana.
- Ciemności. Ściga takich jak ty,
żeby dostać się do bram Nieba i zrobić rewolucję. Dlatego cię
szukają, jego pomocnicy. Chcą cię zabić. Dzięki temu dostaną
się wszędzie, gdzie chcą.
- Masz świetną wyobraźnię. Napisz
książkę.
Powiedziałam wyrywając się z uścisku
i wstałam.
- Nie rozumiesz! Jesteś w
niebezpieczeństwie! - Krzyknął na cały lokal, także wstając.
- Ciszej – skarciłam go.
- Uwierz mi.
- To udowodnij.
Ludzie zaczęli się na nas patrzeć,
ale po chwili jakby znieruchomieli. Nie ruszali się, zapadła cisza.
- Co się stało? - Nadchodził atak
paniki – co im zrobiłeś?!
- Udowadniam ci, że nie jestem
człowiekiem. Po prostu, zatrzymałem na chwilę czas. Czy teraz mi
wierzysz? - Spytał po chwili.
Usiadłam z powrotem i ludzie także
zaczęli żyć. Napiłam się wody i poprosiłam, by mi opowiedział.
- Co roku strażnicy ciemności
naznaczają kilkoro dzieci przy narodzinach, żeby w wieku
dziewiętnastu lat posłużyli im za ofiary. Kiedy nadchodzi czas i
odpowiedni moment, znajdują swoich wybrańców i uprowadzają.
Później zabijają i dzięki temu ich droga do bram Nieba jest
łatwiejsza i szybsza. Jesteś ostatnią ofiarą, jeśli cie zabiją,
zrobią rewolucję i ludzkość będzie w niebezpieczeństwie.
- Ale czemu chcą zrobić rewolucję?
- Chcą się zemścić na Bogu za to,
że wygnał ich z Nieba. Przez to musieli krążyć i uważać, by
nie pójść do Piekła. Dlatego zaczęli spiskować.
- I Bóg na to pozwala?
- Nie jesteś wierząca, co? -
Pokręciłam głową – czeka. Szykuje się na wojnę.
- Skąd to wszystko wiesz? - Spojrzał
na mnie spode łba – to, że jesteś moim aniołem stróżem, nie
oznacza...
- Nancy – przerwał mi – sam byłem
ofiarą – wyciągnął w moją stronę rękę i na jego
przedramieniu ujrzałam znamię, skrzydła. Wglądało to bardziej
jak tatuaż czy znak. Po chwili znikło i mówił dalej – chciałem
cię ostrzec, dlatego się tu przeprowadziliśmy. Jednak ujrzałem w
tobie coś więcej niż ofiarę. Jesteś inna.
- Więc kiedy mówiłeś mi to,
chodziło ci nie tylko o to zwykłe życie?
- Nie. Każda ofiara blado świeci, tak
jakby wiedziała, że jej życie już jest przegrane. Ty świecisz
cholernie jasno. Dlatego, kiedy na imprezie stanąłem w twojej
obronie, Bóg mnie wyznaczył.
- Na mojego anioła stróża –
dokończyłam.
- Tak. Mam cię chronić i dowiedzieć
się czemu tak jasno świecisz. Nie mogę i nie pozwolę by coś ci
się stało – powiedział cicho i bardzo poważnie, a mi zabiło
szybciej serce.
Dopiliśmy wody i poszliśmy do
samochodu. Kiedy stanął na podjeździe, spytałam:
- Wejdziesz?
Po dłuższej chwili kiwnął głową i
udaliśmy się do domu.
- Cześć mamo – powiedziałam, kiedy
stanęła przed nami mama – to jest Shane.
- Dzień dobry – powiedział
grzecznie, a mama zmierzyła go wzrokiem.
- Nancy! - Krzyczał z kuchni tata –
możemy porozmawiać. Twoja matka i ja... - przewał kiedy stanął
obok mamy i spojrzał na Shane'a.
- Shane. Kolega Nancy – powiedział,
wyciągając w stronę taty rękę.
Tata ją uścisnął i uśmiechnął
się. Mama za to zachowała się gorzej niż dziecko:
- Kochanie, czemu przyprowadzasz do
domu tego kryminalistę?
- Mamo! - Krzyknęłam i pociągnęłam
Shane za sobą, do swojego pokoju.
Usiadł na łóżku i powiedział:
- Ładny pokój.
- Dziękuję. I przepraszam za mamę.
Napijesz się czegoś – pokręcił głową, więc usiadłam obok
niego i zapytałam – wtedy, ten bajer z piaskiem, to byłeś ty? -
Kiwnął głową – masz jakieś inne moce?
- Jest ich kilka – spojrzałam na
niego wyczekująco – każda ofiara została obdarzona jakimiś
drobnymi mocami, by móc się chronić. Każda, w bardzo małej
ilości i z małą mocą umie panować nad żywiołami. Ty też
jakieś masz, tylko jeszcze ich w sobie nie odkryłaś. Ja swoich
znam kilka, ale nie umiem się dobrze nimi posługiwać, więc ci nie
pokażę.
Do wieczora siedzieliśmy i
rozmawialiśmy. Bardzo się do siebie zbliżyliśmy oraz poznaliśmy.
Kiedy pojechał i leżałam w łóżku, zaczęłam myśleć. Nad
wszystkim co mi powiedział. Trudno było mi w to uwierzyć, ale miał
na to dobre i skuteczne dowody. Zresztą, dlaczego miałby kłamać?
Może wierzyłam mu też z tego względu, że się w nim zakochałam.
W jego oczach i tym cholernym, cudownym uśmiechu. Czułam się
szczęśliwa i bezpieczna, że jest moim aniołem stróżem, nawet
jeśli to brzmiało absurdalnie. Dzięki niemu zapomniałam o Vici,
ale też zaczynałam się bać o swoje życie. Oraz o życie Connie.
Zack może ją wykorzystać, żeby dorwać się do mnie, a wtedy będę
musiała podejmować trudne decyzje, w których nie jestem najlepsza.
Obudziłam się wpół do ósmej i
wyszykowałam do szkoły. Postawiłam na czerwony top, trampki i
jasne dżinsy. Do tego skórzana katana, a włosy spięłam w koka.
- Tato podrzucisz mnie? - Spytałam
schodząc na dół.
- Chodź – odparł i wyciągnął
kluczyki. Otworzył drzwi i dodał – chyba już masz transport.
Wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam o co
mu chodzi. Myślałam, że to Vici, lecz to samochód Shane'a stał
na podjeździe.
Dałam tacie buziaka w polik i wyszłam.
Otworzyłam drzwi auta i wsiadłam.
- Cześć – powiedziałam zdziwiona.
Shane się uśmiechnął, włączył
muzykę i ruszył. Był ubrany w czarne spodnie, buty i czarny
sweterek. Wyglądał trochę jak emo, ale i tak seksownie.
Na korytarzu podeszła do mnie Vici.
- Możemy porozmawiać? - Kiwnęłam
głową – na osobności.
Shane chciał odejść, ale chwyciłam
go za ramię i odparłam:
- Nie.
Ludzi stanęli, jakby nagle rozumieli
co się dzieje. Dwie najlepsze przyjaciółki będą się kłócić.
- Okey. Posłuchaj, strasznie cię
przepraszam za piątek.
- Gdzie byłaś? - Wtrąciłam ostro.
- Moja mama trafiła do szpitala, byłam
u niej. Musisz mi uwierzyć.
- Kłamiesz – powiedziałam po
chwili. Nie trzeba było mieć magicznych mocy, żeby to wiedzieć.
Nagle i stąd, ni zowąd pojawił się
Marc. Cmoknął Victorię w policzek i powiedział, dosyć głośno:
- Dziękuję za piątek. Było
cudownie, trzeba to powtórzyć – i mrugnął do niej.
Już wiedziałam o co chodzi. Vici z
nim spała. Byłam tak strasznie zła, że nie panowałam nad sobą.
Pewnie Marc z Rose sprawili, bym w ten sposób się o tym
dowiedziała.
- Od kiedy szpital to pokój Marca i od
kiedy on jest twoją mamą? I już wiem w jaki sposób leczyliście
chorobę – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nancy przepraszam. Naprawdę
zapomniałam.
- Jak do cholery mogłaś zapomnieć?
Chciałaś odbudować między nami relacje, a jeszcze bardziej je
pogorszyłaś – powiedziałam rozzłoszczona i światła nagle
zaczęły migotać. Jakby żarówki powoli się wypalały.
- Nancy – szepnął Shane dotykając
mojego ramienia.
Domyśliłam się. Moje emocje
sprawiały, że światło tak się zachowywało. Musiałam się
uspokoić. Ale nie umiałam.
- Ale każdy zasługuje na drugą
szansę. Jesteśmy przyjaciółkami, wybaczamy sobie.
- Czekałam na ciebie kilka godzin i
mokłam, marzłam i wpadałam w panikę, kiedy ty pieprzyłaś się z
Marciem! - Wrzasnęłam, a światło w jednej lampie nagle pękło i
szkoło rozsypało się po korytarzu.
Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać.
- Z nami koniec. Masz Marca i Rose.
Bądź szczęśliwa – dodałam, kiedy
Shane ciągnął mnie w stronę
wyjścia.
Kolejna część jutro?
sobota, 15 czerwca 2013
W objęciach skrzydeł #9
Siedziałam w kawiarni, pijąc czarną
kawę już z godzinę. Myślałam nad wszystkim. Zwłaszcza nade mną.
Wszyscy mieli rację, zmieniłam się. Odkąd pojawił się Shane,
stałam się inna, bardziej odważna i... Nawet nie umiem tego
wytłumaczyć, ale lubię nową siebie. Lubię nową ja i nikomu
raczej nie robię krzywdy, robiąc to co chcę. O ile robię to
rozważnie. To wszystko jest tak skomplikowane, że nawet ja tego nie
rozumiem.
Pod kawiarnię zajechało czarne audi.
Wysiadł Shane w białym T-shircie, dżinsach i nieładem na głowie.
Wyglądał tak seksownie, że byłam pewna. Zabujałam się w
chłopaku, którego ledwo znam.
- Cześć – powiedział siadając
przede mną.
- Cześć.
- Co tu robisz? - Uniosłam brwi –
sama?
- Siedzę i myślę.
- Nie spodziewałem się ciebie u mnie
– powiedział nagle. Wydawał się być zakłopotany.
- Czemu? Bogate dzieciaki nigdy się
nie fatygują? - Spytałam z sarkazmem i zrozumiałam, że to nie
było miłe, więc dodałam – przepraszam. Miałam ciężki
poranek.
Upiłam łyk kawy i uśmiechnęłam
się.
- Chodź.
Powiedział i wyciągnął w moją
stronę rękę. Zapłaciłam za kawę i poszłam z nim do samochodu.
Nie wiedziałam gdzie jedziemy dopóki nie znaleźliśmy się na
miejscu. Było to Wzgórze Clinton. Niewielki parking. Można tu było
przyjechać na randkę czy coś. Fajne miejsce, byłam u tylko raz z
Vici. Niesamowity widok, choć lepszy wieczorem, kiedy słońce
zachodzi, a miasto budzi się do życia. Shane zaparkował przodem i
wysiadł z auta. Też tak zrobiłam i razem usiedliśmy na masce.
- Często tu przyjeżdżasz? -
Spytałam, a on wzruszył ramionami i się uśmiechnął. Zebrałam
się na dowagę i spytałam – czemu tak rzadko się uśmiechasz?
Usiadł prosto, spojrzał na mnie,
uśmiechnął się i odpowiedział:
- Uśmiecham się tylko wtedy, gdy mam
powód.
- Więc jaki masz teraz?
Nic nie odpowiedział, tylko się
zaśmiał, a ja do niego dołączyłam.
Siedzieliśmy kilka minut i
wpatrywaliśmy się w miasto. Po chwili powiedział:
- Tata powiedział, że jesteś miłą
osobą. Inną niż te wszystkie, które poznał do tej pory.
- A kogo poznał?
- Twoich rodziców, Victorię i paru
innych – odpowiedział od razu i bez emocji w głosie.
- Mówił coś jeszcze? - Nie żeby
mnie to obchodziło, ale fajnie jest wiedzieć.
- Był zaskoczony – uniosłam brwi –
podziękowałaś mu.
Zaśmialiśmy się i spytałam:
- A twoja mama? - Shane nic nie
odpowiedział, więc zrozumiałam, że coś jest nie tak. Dodałam
szybko – przepraszam.
Znów na mnie spojrzał. Jego zielone,
prawie szmaragdowe oczy przeszywały mnie na wylot, dostałam gęsiej
skórki. W końcu powiedział:
- Nie znałem. Szczerze mówiąc, nie
znałem swoich rodziców – odwrócił wzrok i znów patrzył na
miasto – jestem adoptowany. Jeremy, mój tata, który jest singlem,
adoptował mnie cztery lata temu. Wcześniej zawaliłem rok w szkole.
- Więc nie siedziałeś w więzieniu i
nie jesteś kryminalistą.
Zaśmiał się i spytał poważnie:
- Skąd wiesz? - Spojrzałam na niego
wielkimi oczami, a on dalej mówił – nie, nie jestem. Choć wielu
tak sądzi. Tata jest mechanikiem, zna bogatych ludzi, bo często
naprawiał im samochody.
Po krótkiej chwili milczenia dodał:
- Teraz twoja kolej.
- Na co? - Spytałam zdziwiona.
- Na opowiedzenie twojej historii.
- Jest jak większość – spojrzał
na mnie wyczekująco, więc zaczęłam opowiadać – urodziłam i
wychowałam głównie na pieniądzach. Mama z tatą ciągle gdzieś
wyjeżdżali, zostawiając mnie z Connie. Dalej tak jest, tylko teraz
sobie jakoś umiem poradzić. Myślą, że swoją nieobecność
wynagrodzą mi prezentami, pieniędzmi czy telefonami. Kocham ich,
ale są irytujący. Z tatą zawsze miałam lepszy kontakt niż z
mamą, do tego pokłóciliśmy się dzisiaj rano.
- Ale nie jesteś jak większość.
Może wychowałaś się na pieniądzach, ale nie są one dla ciebie
najważniejszą wartością w życiu.
- No nie.
- O co się pokłóciliście? - Spytał
po chwili.
- O ciebie – powiedziałam cicho, a
on wybuchnął głośnym śmiechem.
Po chwili się uspokoił i zapytał:
- Poważnie? - Kiwnęłam głową, co
wywołało u niego jeszcze większy śmiech.
Z wrażenia aż położył się na
masce. Ja dalej siedziałam i patrzyłam na miasto, a na mojej twarzy
widniał uśmiech.
Zsunął mi się lekko sweterek na
ramieniu, ale go nie poprawiłam. Miło było czuć, jak wiatr muska
moje ciało. Shane wreszcie usiadł i dotknął lekko mojego
ramienia. Przeszły mnie ciarki, ale miał tak przyjemny dotyk, że
chciałam więcej.
- Co to? Tatuaż? - Spytał.
Spojrzałam za siebie i wskazywał na
moje znamię w kształcie skrzydeł przebitych mieczem.
- Znamię. Mam je od urodzenia, ale
często o nim zapominam.
Odparłam i podciągnęłam sweterek.
- Czemu pokłóciliście się o mnie? -
Spytał, kiedy jego twarz znajdowała się centymetry od mojej.
- Musimy teraz o tym rozmawiać?
Pokręcił głową i nagle mnie
pocałował. Był to długi pocałunek, a jego usta smakowały...
smakowały cudownie. Złapał mnie w talii, a ja swoją dłoń
położyłam na jego policzku. Nagle nie wiem jak, leżeliśmy na
masce i całowaliśmy się. W końcu oderwaliśmy się od siebie i
Shane odezwał się pierwszy:
- Masz ładne oczy.
Zaśmiałam się i usłyszeliśmy
samochód wjeżdżający na górę. Shane zeskoczył z maski, a ja za
nim. Stanął przede mną, osłaniając mnie ręką. Samochód
zatrzymał się kawałek od nas i wysiadło z niego dwóch facetów.
Obaj ubrani na czarno, z długimi płaszczami. Mieli też czarne
okulary i wyglądali jak faceci w czerni. Tylko straszniej.
- Oddaj nam dziewczynę – powiedział
jeden z nich.
- Nie – odpowiedział z cwanym
uśmieszkiem Shane.
Nagle piasek wkoło nich zaczął
wirować i unosić się do góry. Shane wepchnął mnie do samochodu,
sam przeskoczył przez maskę i po chwili odjeżdżaliśmy. Faceci w
czerni nie byli nam jednak dłużni. Doganiali nas i zaczęli
strzelać.
- Schowaj głowę – powiedział do
mnie Shane, a kiedy nie posłuchałam, krzyknął – schyl się!
Osunęłam się na siedzeniu i
zamknęłam oczy. Czułam tylko jak rzuca autem, słyszałam strzały
i czułam, kiedy chłopak przyspiesza. Nie wiedziałam co się działo
i powoli popadałam w panikę. Niedobrze.
W końcu auto zatrzymało się i Shane
zapytał:
- Nancy? Wszystko w porządku? Co ci
jest?
Miałam mokre policzki i bolała mnie
głowa. Musiałam się uspokoić, lecz nie wiedziałam jak.
- Mam atak paniki – wydusiłam
wreszcie.
- Dobra. Oddychaj – powiedział –
musisz oddychać. Wolno i głęboko. Już po wszystkim.
Zrobiłam jak kazał i poczułam, jak
kładzie rękę na moim mieniu. Po chwili się uspokoiłam i
otworzyłam oczy. Shane otarł moje mokre policzki i spytał:
- Lepiej?
- Co to było? - Spytałam.
Shane usiadł znów prosto i ruszył.
Nie pytałam więcej, wiedziałam, że sam mi powie. W końcu,
przecież musi...
Wjechał na mój podjazd. Odpięłam
pas i zapytałam cicho:
- Wejdziesz?
- To chyba nie najlepszy moment. Muszę
coś załatwić.
- Jasne – odparła i wysiadłam.
Weszłam do domu, było po ósmej.
Rodzice siedzieli w salonie i oglądali telewizję. Nic się nie
odezwali, ja także. Weszłam do kuchni i zapytałam Connie:
- Rodzice coś mówili?
- Nie. Są zdziwieni. A ty gdzie byłaś?
- Z Shane'm – odparłam ponuro.
- Hej, coś się stało? - Pokręciłam
głową – to chyba nie jest dobra reakcja.
- Nie wiem.
- Dobrze całuje? - Spytała nagle.
- Connie! - Powiedziałam ze śmiechem
i ruszyłam do wyjścia, lecz zanim wyszłam rzuciłam – bardzo.
Słyszałam jej śmiech jak wchodziłam
do pokoju. Byłam tak zmęczona, że od razu zasnęłam. Lubiłam
spać. Bardzo lubiłam spać.
kolejna część - poniedziałek
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Archiwum bloga
-
►
2014
(52)
- ► października (2)
-
▼
2013
(94)
-
▼
czerwca
(17)
- mam wenę na pisanie i czas. Mam nawet imiona xd br...
- W objęciach skrzydeł #16 koniec
- W objęciach skrzydeł #15
- W objęciach skrzydeł #14
- W objęciach skrzydeł #13
- W objęciach skrzydeł #12
- W objęciach skrzydeł #11
- W objęciach skrzydeł #10
- W objęciach skrzydeł #9
- W objęciach skrzydeł #8
- W objęciach skrzydeł #7
- W objęciach skrzydeł #6
- W objęciach skrzydeł #5
- W objęciach skrzydeł #4
- W objęciach skrzydeł #3
- W objęciach skrzydeł #2
- W objęciach skrzydeł / #1
-
▼
czerwca
(17)