czwartek, 25 kwietnia 2013

Część 31

Do klasy wszedł Aaron. Jak zawsze pewny siebie, aż nazbyt. Kilka dni wcześniej na ten widok westchnęłabym w duchu czemu jest taki przystojny i prosiła Boga, by ze mną usiadł. Dziś zmierzyłam go pogardliwie wzrokiem i prosiłam Boga, by ze mną nie siadał. Moje modły nie zostały wysłuchane. Z niechęcią zajął miejsce obok. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się sprośnie. Wywróciłam oczyma i zabrałam się za powtarzanie notatek.
- Jak tam z Ethanem? - Spytał nachylając się nade mną.
- Jak tam z Mandy? - Wzruszył ramionami i wrócił do poprzedniej pozycji.
Do klasy wszedł profesor i rozdał nam kartki z zadaniem, które musimy wykonać w czterdzieści pięć minut. W parach.
Spojrzeliśmy z Aaron'em po sobie z niechęcią i zabraliśmy się za przygotowywanie stołu do wykonania doświadczenia.
Mieliśmy zrobić burzę w probówce. Polegało to na tym, aby do naczynia nalać stężonego kwasu siarkowego (około jednej trzeciej , jednej czwartej próbówki). Na to ostrożnie nalać trochę etanolu i wrzucić kryształek nadmanganianu potasu. Kryształek powinien zacząć trzaskać i iskrzyć, i powinien uwolnić się gaz. Odgłosy i iskry podobne są do burzy. Widziałam to kiedyś w internecie i wyglądało naprawdę super.
Oczywiście Aaron chciał przejąć ster i dodał za dużo nadmanganianu potasu, gdzie reakcje zaszła zbyt gwałtownie i probówka pękła. Wina leżała po jego stronie, ale nie chciał się do tego przyznać.
- Profesorze to prze nią! - Krzyczał wskazując na mnie palcem.
- Naprawdę myślisz, że uwierzę, iż wina leży po stronie szóstkowej uczennicy? - Nim Aaron zdążył zaprzeczyć dodał – więc odpowiedź brzmi nie. A teraz idźcie do pielęgniarki. Niech sprawdzi czy nic wam nie jest. A reszta się odsunąć! - Krzyknął do pozostałych uczniów, a my wyszliśmy.
Kiedy szliśmy korytarzem Aaron cały czas klął pod nosem. W końcu nie wytrzymałam i gdy byliśmy pod gabinetem pielęgniarki wypaliłam do niego:
- Mógłbyś się przymknąć? - Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Bo co? Naślesz na mnie swojego przyjaciela?
- Nie. Sama ci przyłożę.
Wytrzeszczał oczy, bo wiedział, że mówiłam poważnie. Zdenerwowana odepchnęłam go na bok i weszłam do gabinetu.

Pielęgniarka sprawdziła czy nic nam nie jest i wypuściła. Do końca lekcji ludzie dziwnie mi się przyglądali. Przeszłam koło grupki dziewczyn i usłyszałam niemiłą opinię na mój temat. `Ma matkę dziwkę, ojca kryminalistę, jest brzydka i głupia. No i nie zapominajcie, że myślała, że taki Aaron ją kocha.` Po czym zaczęły się śmiać. Podeszłam do swojej szafki i gdy ją zamknęłam obok stała Mandy.
- Czego? - Spytałam poirytowana jej obecnością.
- Niczego – spojrzałam na nią głupio – co już nie można sobie postać i popatrzeć na ofiarę losu?
- Odwal się.
- Uuu. Ostro. A no tak zapomniałam, ty lubisz wybuchowe eksperymenty – zaczęła się śmiać.
Pokręciłam głową dając jej do zrozumienia, że mam dość jej głupot i odeszłam.
- Mówiłam ci Lena. Wszyscy ci mówili – usłyszałam za sobą i chwilę mi zajęło, o co jej chodziło.
Chodziło jej o Aaron'a. Teraz wszystko kręciło się wokół tego jaka to byłam naiwna, głupia i, że jestem nieudacznicą.
Poszłam do klasy z głupawym uśmieszkiem na twarzy. Śmieszyło mnie jak fałszywi potrafią być ludzie.
Udałam się na lunch i gdy weszłam do stołówki ludzie zwrócili ku mnie zdziwione spojrzenia. Wzięłam dziś tylko sok. Nie znalazłam żadnego wolnego miejsca, więc wyszłam z powrotem na korytarz. Po chwili ktoś mnie dogonił i ku mojemu zdziwieniu był to Sam. Kolega Aaron'a z koszykówki. Ten który mnie uratował na imprezie.
- Cześć – zatrzymaliśmy się na środku korytarza – co słychać u ciebie?
- Cześć – odparłam nieco zdziwiona i zauważyłam, że Aaron i Mandy szykują się w stronę wyjścia – w porządku. A u ciebie?
- Też. Słuchaj, chciałem ci powiedzieć, że Aaron to straszny palant – ach, no tak. Do mojej opinii doszła jeszcze ofiara losu, której każdy współczuje – znaczy, nie zrozum mnie źle. Ja cię lubię i nie chcę, by przez tego idiotę nasz minimalny kontakt się urwał.
Kiwnęłam głową z uśmiechem i już chciałam odchodzić, kiedy usłyszałam głos Aarona:
- Sam nie próbuj. Ciężko ją przelecieć.
- Stary, jesteś idiotą – Aaron spojrzał na niego urażony i odszedł.
Po drodze chciał mnie posmyrać po podbródku, lecz odsunęłam się gwałtownie i w zamian usłyszałam ich śmiech.
- Mogę cię odprowadzić na lekcję? Chyba, że mu wierzysz.
- Ja już w nic mu nie uwierzę - odparłam i poszliśmy na zajęcia.

Gdy skończyłam wszystkie lekcje zadzwoniłam do Bill'a, że mogę się trochę spóźnić, ponieważ jadę do Lexi. Odparł, że rozumie i się rozłączył.
Zaparkowałam pod komisariatem i weszłam do środka. Jakieś dwie dziewczyny przeszły obok mnie, gdy wysiadałam z samochodu. Zmierzyły mnie wzrokiem i zaczęły szeptać. Super.
Poszłam prosto do biura Lexi i zapukałam dwa razy. Usłyszałam zduszone `proszę` i otworzyłam drzwi.
- Ach, Lena to ty. Wejdź – zrobiłam jak powiedziała i usiadłam naprzeciwko niej – Mam dla ciebie dwie informacje. Dobrą i złą.
- Dobrą – odparłam, kiedy patrzyła wyczekująco.
- Złapaliśmy jednego z pomocników Boba – spojrzałam na nią przestraszona i jednocześnie uradowana – niedawno. Czeka na przesłuchanie i chciałam byś w nim uczestniczyła. Nie bezpośrednio oczywiście, lecz zza lutra weneckiego.
- Jasne. Dziękuję. A ta zła?
- Jak dobrze znasz Billa?
- Czemu pytasz? - Tak, już dawno przeszłyśmy na ty, co w jakiejś mierze było trochę dziwne.
- Z kilku przedmiotów w twoim dom pobraliśmy odciski palców. Kilka udało nam się zidentyfikować i połowa z tych, z nich należy właśnie do Billa – odparła delikatnie i czekała na moją reakcję.
- Billa? To nie możliwe. Nie – mówiłam kręcąc przecząco głową.
- Lena, tak samo wierzyłaś w niewinność twojego taty i popatrz co z tego wynikało.
Siedziałam jak porażona prądem ze łzami w oczach. To nie mógł być Bill. Może ktoś go wrabia? To nie może być on.
- Ja dalej wierzę w niewinność ojca. Przyjemniej co do tej dziewczyny... - dodałam cicho.
- Sprawdziliśmy także co robił tamtej nocy i nigdzie go nie znaleźliśmy. A kiedy wzięliśmy go na przesłuchanie powiedział, że był w domu. Sprawdziliśmy. Nic na to nie wskazywało.
Siedziałam osłupiała. Jeżeli to co mówiła Lexi, jest prawdą, dlaczego Bill to zrobił? Przecież był przyjacielem rodziny, taty. To do niego zwracałam się z problemami. To on pozwolił mi u siebie pracować, tylko dlatego, że mnie zna. Więc nie mogłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
- Chodźmy na przesłuchanie – rzuciłam, nim Lexi zdążyła zapytać czy wszystko w porządku.
Nic nie było w porządku. Wszystko mi się zawaliło i za cholerę nie wiem jak mam sobie poradzić.
Postanowiłam, że nic na razie nie powiem Ethan'owi. Tak będzie dla niego lepiej. Najpierw dowiem się, czemu Bill jest w to wszystko zamieszany. Oczywiście nie podejdę do niego i nie spytam tak po prostu: `ej, Bill. Ostatnio dręczy mnie pytanie czemu pomagałeś zniszczyć mój dom mój dom?` To by było głupie i nieodpowiedzialne. Mogłabym narazić na niebezpieczeństwo wiele ludzi. No i siebie.
Szłyśmy z Lexi po brązowym linoleum. Słyszałam jak jej buty uderzają o podłogę i czułam jak się trzęsę.
- Poczekaj tu chwilkę – powiedziała, gdy stanęłyśmy przed zwykłymi, drewnianymi drzwiami, po czym zniknęła za nimi.
Wyszła po kilku chwilach i zaprosiła mnie do środka.
Pomieszczenie było małe. Znajdowało się w nim lustro weneckie, ale od tej strony, gdzie człowiek coś przez nie wiedzieć. Przedstawiła mnie dwóm policjantom. Jeden był wysoki, chudy i miał brązowe loczki. Drugi był... gruby, łysiał i właśnie kończył pączka. Gdy przeżuł ostatni kawałek popił to kawą i powiedział coś do wszystkich przez mikrofon. Zobaczyłam, że drzwi w środku się otwierają, na kamerze z boku i urządzeniach tutaj w środku świeciły się czerwone, żółte i zielone diody.
Na krześle usiadł średniego wzrostu, młody facet z bródką. Spojrzał na lustro i jakby wiedział, że tam stoję uśmiechnął się szyderczo. W miejsce gdzie stałam. Delikatnie odsunęłam się od szyby i podeszłam do Lexi, która stała na drugim końcu pokoju.
Do pomieszczenia, gdzie siedział chłopak wszedł Jin Sui. Ten sam co wraz z Lexi przesłuchiwał mnie, gdy tata uciekł z więzienia.
- Jak się nazywasz?
- To nie znaczenia – odparł chłopak. Słychać było w jego głosie chrypę.
- Uwierz mi, ma. Więc jak się nazywasz? - Powtórzył Jin.
- Xavier. Coś jeszcze czy mogę już iść? - Wstał z zamiarem wyjścia, lecz Jin z powrotem pchnął go na krzesło.
Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak - Xavier – ma kajdanki na nogach i rękach.
Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. W końcu Xavier spojrzał na lustro, znów w miejsce, gdzie stałam i powiedział:
- I tak cię znajdzie – po czym zaśmiał się gardłowo, a policjant go uspokoił.
Zamarło mi krew w żyłach i wybiegłam stamtąd. Słyszałam jak biegnie za mną Lexi i woła moje imię. Dotarłam do samochodu i drżącą ręką próbowałam włożyć kluczyk.
- Lena, zaczekaj! - Lexi była przy mnie i odwróciłam się w jej stronę.
- Przepraszam, ale nie mogę. To mnie przerasta – mówiłam ze łzami w oczach i w końcu udało mi się otworzyć drzwi.
Wsiadłam, wepchnęłam kluczyk do stacyjki i zanim go przekręciłam spojrzałam na Lexi i powiedziałam bezgłośnie `przepraszam`. Nic nie odpowiedziała, tylko się odsunęła, a ja pojechałam do kawiarni. 


kolejna część w sobotę :) 

6 komentarzy:

  1. Jakie to jest świetne! Nie moge się doczekać dalszych części <3

    OdpowiedzUsuń
  2. No ludzie,proszę cię,od snu z Billem myślałam,że ktuś go przekupił! ;) MYL TROPY xP
    Właściwie,czy pogratulowałam ci już stylu pisania? Fajnie się czyta,potrafisz super wprowadzać dialogi - ja zawsze miałam z tym kłopot,wolę opisywać myśli i uczucia bohaterów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha ty wiesz, zapomniałam całkiem o tym śnie :o
      a dziękuję :) ja właśnie wolę pisać dialogi niż opisy :)

      Usuń
    2. yyy...kiedy był sen z Billem? czemu ja o tym nie pamiętam? :/

      dialogi pierwsza klasa...jak i zresztą całość ;)

      Usuń
  3. Rozdział jak zawsze świetny, ale brakuje mi Ethana :( I dopiero w Sobotę? Nie wytrzymam tyle czasu, jejku./ Paulinea.

    OdpowiedzUsuń