Do klasy
wszedł Aaron. Jak zawsze pewny siebie, aż nazbyt. Kilka dni
wcześniej na ten widok westchnęłabym w duchu czemu jest taki
przystojny i prosiła Boga, by ze mną usiadł. Dziś zmierzyłam go
pogardliwie wzrokiem i prosiłam Boga, by ze mną nie siadał. Moje
modły nie zostały wysłuchane. Z niechęcią zajął miejsce obok.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się sprośnie. Wywróciłam oczyma
i zabrałam się za powtarzanie notatek.
- Jak tam
z Ethanem? - Spytał nachylając się nade mną.
- Jak tam
z Mandy? - Wzruszył ramionami i wrócił do poprzedniej pozycji.
Do klasy
wszedł profesor i rozdał nam kartki z zadaniem, które musimy
wykonać w czterdzieści pięć minut. W parach.
Spojrzeliśmy
z Aaron'em po sobie z niechęcią i zabraliśmy się za
przygotowywanie stołu do wykonania doświadczenia.
Mieliśmy
zrobić burzę w probówce. Polegało to na tym, aby do naczynia
nalać stężonego kwasu siarkowego (około jednej trzeciej , jednej
czwartej próbówki). Na to ostrożnie nalać trochę etanolu i
wrzucić kryształek nadmanganianu potasu. Kryształek powinien
zacząć trzaskać i iskrzyć, i powinien uwolnić się gaz. Odgłosy
i iskry podobne są do burzy. Widziałam to kiedyś w internecie i
wyglądało naprawdę super.
Oczywiście
Aaron chciał przejąć ster i dodał za dużo nadmanganianu potasu,
gdzie reakcje zaszła zbyt gwałtownie i probówka pękła. Wina
leżała po jego
stronie,
ale nie chciał się do tego przyznać.
-
Profesorze to prze nią! - Krzyczał wskazując na mnie palcem.
-
Naprawdę myślisz, że uwierzę, iż wina leży po stronie
szóstkowej uczennicy? - Nim Aaron zdążył zaprzeczyć dodał –
więc odpowiedź brzmi nie. A teraz idźcie do pielęgniarki. Niech
sprawdzi czy nic wam nie jest. A reszta się odsunąć! - Krzyknął
do pozostałych uczniów, a my wyszliśmy.
Kiedy
szliśmy korytarzem Aaron cały czas klął pod nosem. W końcu nie
wytrzymałam i gdy byliśmy pod gabinetem pielęgniarki wypaliłam do
niego:
- Mógłbyś
się przymknąć? - Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Bo co?
Naślesz na mnie swojego przyjaciela?
- Nie.
Sama ci przyłożę.
Wytrzeszczał
oczy, bo wiedział, że mówiłam poważnie. Zdenerwowana odepchnęłam
go na bok i weszłam do gabinetu.
Pielęgniarka
sprawdziła czy nic nam nie jest i wypuściła. Do końca lekcji
ludzie dziwnie mi się przyglądali. Przeszłam koło grupki
dziewczyn i usłyszałam niemiłą opinię na mój temat. `Ma matkę
dziwkę, ojca kryminalistę, jest brzydka i głupia. No i nie
zapominajcie, że myślała, że taki Aaron ją kocha.` Po czym
zaczęły się śmiać. Podeszłam do swojej szafki i gdy ją
zamknęłam obok stała Mandy.
- Czego?
- Spytałam poirytowana jej obecnością.
- Niczego
– spojrzałam na nią głupio – co już nie można sobie postać
i popatrzeć na ofiarę losu?
- Odwal
się.
- Uuu.
Ostro. A no tak zapomniałam, ty lubisz wybuchowe eksperymenty –
zaczęła się śmiać.
Pokręciłam
głową dając jej do zrozumienia, że mam dość jej głupot i
odeszłam.
- Mówiłam
ci Lena. Wszyscy ci mówili – usłyszałam za sobą i chwilę mi
zajęło, o co jej chodziło.
Chodziło
jej o Aaron'a. Teraz wszystko kręciło się wokół tego jaka to
byłam naiwna, głupia i, że jestem nieudacznicą.
Poszłam
do klasy z głupawym uśmieszkiem na twarzy. Śmieszyło mnie jak
fałszywi potrafią być ludzie.
Udałam
się na lunch i gdy weszłam do stołówki ludzie zwrócili ku mnie
zdziwione spojrzenia. Wzięłam dziś tylko sok. Nie znalazłam
żadnego wolnego miejsca, więc wyszłam z powrotem na korytarz. Po
chwili ktoś mnie dogonił i ku mojemu zdziwieniu był to Sam. Kolega
Aaron'a z koszykówki. Ten który mnie uratował na imprezie.
- Cześć
– zatrzymaliśmy się na środku korytarza – co słychać u
ciebie?
- Cześć
– odparłam nieco zdziwiona i zauważyłam, że Aaron i Mandy
szykują się w stronę wyjścia – w porządku. A u ciebie?
- Też.
Słuchaj, chciałem ci powiedzieć, że Aaron to straszny palant –
ach, no tak. Do mojej opinii doszła jeszcze ofiara losu, której
każdy współczuje – znaczy, nie zrozum mnie źle. Ja cię lubię
i nie chcę, by przez tego idiotę nasz minimalny kontakt się urwał.
Kiwnęłam
głową z uśmiechem i już chciałam odchodzić, kiedy usłyszałam
głos Aarona:
- Sam nie
próbuj. Ciężko ją przelecieć.
- Stary,
jesteś idiotą – Aaron spojrzał na niego urażony i odszedł.
Po drodze
chciał mnie posmyrać po podbródku, lecz odsunęłam się
gwałtownie i w zamian usłyszałam ich śmiech.
- Mogę
cię odprowadzić na lekcję? Chyba, że mu wierzysz.
- Ja już
w nic mu nie uwierzę - odparłam i poszliśmy na zajęcia.
Gdy
skończyłam wszystkie lekcje zadzwoniłam do Bill'a, że mogę się
trochę spóźnić, ponieważ jadę do Lexi. Odparł, że rozumie i
się rozłączył.
Zaparkowałam
pod komisariatem i weszłam do środka. Jakieś dwie dziewczyny
przeszły obok mnie, gdy wysiadałam z samochodu. Zmierzyły mnie
wzrokiem i zaczęły szeptać. Super.
Poszłam
prosto do biura Lexi i zapukałam dwa razy. Usłyszałam zduszone
`proszę` i otworzyłam drzwi.
- Ach,
Lena to ty. Wejdź – zrobiłam jak powiedziała i usiadłam
naprzeciwko niej – Mam dla ciebie dwie informacje. Dobrą i złą.
- Dobrą
– odparłam, kiedy patrzyła wyczekująco.
-
Złapaliśmy jednego z pomocników Boba – spojrzałam na nią
przestraszona i jednocześnie uradowana – niedawno. Czeka na
przesłuchanie i chciałam byś w nim uczestniczyła. Nie
bezpośrednio oczywiście, lecz zza lutra weneckiego.
- Jasne.
Dziękuję. A ta zła?
- Jak
dobrze znasz Billa?
- Czemu
pytasz? - Tak, już dawno przeszłyśmy na ty, co w jakiejś mierze
było trochę dziwne.
- Z kilku
przedmiotów w twoim dom pobraliśmy odciski palców. Kilka udało
nam się zidentyfikować i połowa z tych, z nich należy właśnie
do Billa – odparła delikatnie i czekała na moją reakcję.
- Billa?
To nie możliwe. Nie – mówiłam kręcąc przecząco głową.
- Lena,
tak samo wierzyłaś w niewinność twojego taty i popatrz co z tego
wynikało.
Siedziałam
jak porażona prądem ze łzami w oczach. To nie mógł być Bill.
Może ktoś go wrabia? To nie może być on.
- Ja
dalej wierzę w niewinność ojca. Przyjemniej co do tej
dziewczyny... - dodałam cicho.
-
Sprawdziliśmy także co robił tamtej nocy i nigdzie go nie
znaleźliśmy. A kiedy wzięliśmy go na przesłuchanie powiedział,
że był w domu. Sprawdziliśmy. Nic na to nie wskazywało.
Siedziałam
osłupiała. Jeżeli to co mówiła Lexi, jest prawdą, dlaczego Bill
to zrobił? Przecież był przyjacielem rodziny, taty. To do niego
zwracałam się z problemami. To on pozwolił mi u siebie pracować,
tylko dlatego, że mnie zna. Więc nie mogłam znaleźć odpowiedzi
na to pytanie.
- Chodźmy
na przesłuchanie – rzuciłam, nim Lexi zdążyła zapytać czy
wszystko w porządku.
Nic nie
było w porządku. Wszystko mi się zawaliło i za cholerę nie wiem
jak mam sobie poradzić.
Postanowiłam,
że nic na razie nie powiem Ethan'owi. Tak będzie dla niego lepiej.
Najpierw dowiem się, czemu Bill jest w to wszystko zamieszany.
Oczywiście nie podejdę do niego i nie spytam tak po prostu: `ej,
Bill. Ostatnio dręczy mnie pytanie czemu pomagałeś zniszczyć mój
dom mój dom?` To by było głupie i nieodpowiedzialne. Mogłabym
narazić na niebezpieczeństwo wiele ludzi. No i siebie.
Szłyśmy
z Lexi po brązowym linoleum. Słyszałam jak jej buty uderzają o
podłogę i czułam jak się trzęsę.
-
Poczekaj tu chwilkę – powiedziała, gdy stanęłyśmy przed
zwykłymi, drewnianymi drzwiami, po czym zniknęła za nimi.
Wyszła
po kilku chwilach i zaprosiła mnie do środka.
Pomieszczenie
było małe. Znajdowało się w nim lustro weneckie, ale od tej
strony, gdzie człowiek coś przez nie wiedzieć. Przedstawiła mnie
dwóm policjantom. Jeden był wysoki, chudy i miał brązowe loczki.
Drugi był... gruby, łysiał i właśnie kończył pączka. Gdy
przeżuł ostatni kawałek popił to kawą i powiedział coś do
wszystkich przez mikrofon. Zobaczyłam, że drzwi w środku się
otwierają, na kamerze z boku i urządzeniach tutaj w środku
świeciły się czerwone, żółte i zielone diody.
Na
krześle usiadł średniego wzrostu, młody facet z bródką.
Spojrzał na lustro i jakby wiedział, że tam stoję uśmiechnął
się szyderczo. W miejsce gdzie stałam. Delikatnie odsunęłam się
od szyby i podeszłam do Lexi, która stała na drugim końcu pokoju.
Do
pomieszczenia, gdzie siedział chłopak wszedł Jin Sui. Ten sam co
wraz z Lexi przesłuchiwał mnie, gdy tata uciekł z więzienia.
- Jak się
nazywasz?
- To nie
znaczenia – odparł chłopak. Słychać było w jego głosie
chrypę.
- Uwierz
mi, ma. Więc jak się nazywasz? - Powtórzył Jin.
- Xavier.
Coś jeszcze czy mogę już iść? - Wstał z zamiarem wyjścia, lecz
Jin z powrotem pchnął go na krzesło.
Dopiero
teraz zauważyłam, że chłopak - Xavier – ma kajdanki na nogach i
rękach.
Przez
chwilę żaden z nich się nie odzywał. W końcu Xavier spojrzał na
lustro, znów w miejsce, gdzie stałam i powiedział:
- I tak
cię znajdzie – po czym zaśmiał się gardłowo, a policjant go
uspokoił.
Zamarło
mi krew w żyłach i wybiegłam stamtąd. Słyszałam jak biegnie za
mną Lexi i woła moje imię. Dotarłam do samochodu i drżącą ręką
próbowałam włożyć kluczyk.
- Lena,
zaczekaj! - Lexi była przy mnie i odwróciłam się w jej stronę.
-
Przepraszam, ale nie mogę. To mnie przerasta – mówiłam ze łzami
w oczach i w końcu udało mi się otworzyć drzwi.
Wsiadłam,
wepchnęłam kluczyk do stacyjki i zanim go przekręciłam spojrzałam
na Lexi i powiedziałam bezgłośnie `przepraszam`. Nic nie
odpowiedziała, tylko się odsunęła, a ja pojechałam do kawiarni.
kolejna część w sobotę :)
Jakie to jest świetne! Nie moge się doczekać dalszych części <3
OdpowiedzUsuńNo ludzie,proszę cię,od snu z Billem myślałam,że ktuś go przekupił! ;) MYL TROPY xP
OdpowiedzUsuńWłaściwie,czy pogratulowałam ci już stylu pisania? Fajnie się czyta,potrafisz super wprowadzać dialogi - ja zawsze miałam z tym kłopot,wolę opisywać myśli i uczucia bohaterów ;)
haha ty wiesz, zapomniałam całkiem o tym śnie :o
Usuńa dziękuję :) ja właśnie wolę pisać dialogi niż opisy :)
yyy...kiedy był sen z Billem? czemu ja o tym nie pamiętam? :/
Usuńdialogi pierwsza klasa...jak i zresztą całość ;)
w części 20 :)
UsuńRozdział jak zawsze świetny, ale brakuje mi Ethana :( I dopiero w Sobotę? Nie wytrzymam tyle czasu, jejku./ Paulinea.
OdpowiedzUsuń