sobota, 31 sierpnia 2013

empatia część 4

- Powiesz nam o co chodzi? - Zaczęła pierwsza Kat.
- Wczoraj jedliśmy kolację z nową dziewczyną taty i jej synem, Dereckiem. I tak jakby nie zachowałam się w porządku.
- Tak jakby? - Spytał Colin.
- Dałam im do zrozumiani, że jej nie lubię. A lubię i chciałabym by im wyszło – Leo chciał coś powiedzieć, lecz mu przerwałam – koniec tematu. Jeść.
Sama zabrałam się za jedzenie, by zapełnić usta i nie musieć niczego mówić.
Po zajęciach pojechałyśmy z Kat do miasta. Poszłyśmy na kawę i trochę rozmawiałyśmy. Opowiedziałam jej o nowej dziewczynie taty i o Adam'ie. Nie chciałam, ale nalegała. Kiedy skończyłam, zapytała:
- Więc co zrobisz z tą całą Luisą? Chcesz ją wykurzyć?
- Nie! - Zaprzeczyłam szybko – oczywiście, że nie. Chcę żeby tata był szczęśliwy.
Kiwnęła głową i nie drążyła tematu. Wiedziała, że nie lubię rozmawiać o mamie. Po chwili zapytała:
- Co robisz w sobotę?
- Idę z Zoey do lunaparku. Czemu pytasz?
- Myślałam, że wyskoczyłybyśmy na miasto czy coś.
- Wieczorem będę wolna.
- Co zrobisz z tym chłopakiem? - Spojrzałam na nią głupio, ponieważ nie wiedziałam o co jej chodzi – z Adamem.
- Nic. Co miałabym robić?
Wzruszyła ramionami i musiała iść. Pożegnałyśmy się więc i każda z nas się rozeszła. Kat wróciła do domu, a ja poszłam na stację metra. Transport miałam dopiero za dwadzieścia minut, a jeszcze musiałam dojść. Nagle zaczęło padać. Miałam na sobie jedynie dżinsy, trampki i sweter. Zanim doszłam do stacji, byłam cała przemoczona. Na szczęście w szafce w pracy miałam jakąś koszulkę.
Wsiadłam w metro i to co spotkało nas po drodze mnie zaskoczyło. Metro było jednym z lepszych środków transportu. Szybko, bezpiecznie. Po drodze był jakiś wypadek, przez który wszystkie linie miały około godziny opóźnienia. Klęłam w duchu, że akurat dziś musiało się to zdarzyć. Myślałam o tym, żeby pojechać taksówką. Zanim bym jakąś złapała, byłabym jeszcze bardziej przemoczona, ale może nie spóźniłabym się tak bardzo. Dochodziła osiemnasta, zadzwonił mój telefon.
- Effy? - Mruknęłam – gdzie jesteś?
- Przepraszam, był jakiś wypadek i metro ma opóźnienie. Postaram się być jak najszybciej.
- W porządku. Uważaj na siebie.
Rozłączyłam się i zdecydowałam na taksówkę. Klub u Barney'a nie znajdował się w środku miasta, tylko trochę na obrzeżach. Dlatego też taksówką zajęłoby mi to około godziny. Jednak było to chyba lepsze wyjście. Wyszłam na deszcz i w przeciągu dziesięciu minut złapałam jedną. Podałam ulicę i ruszyliśmy. Było grubo po szóstej, a byliśmy dopiero w połowie drogi.
- Nie da się szybciej? - Spytałam z tyłu.
- Wybacz, ale dziś straszne korki przez ten cały wypadek.
- Cholera.

Była siódma trzydzieści kiedy wreszcie wchodziłam do klubu. Weszłam głównymi drzwiami, więc wszyscy się dziwnie spojrzeli. No tak, nie dość, że spóźniona to jeszcze cała mokra.
- Wybacz – rzuciłam do Bary'ego i poszłam na zaplecze.
Wyciągnęłam z szafki czarny t-shirt i zdjęłam sweter. Nie miałam pod spodem nic prócz stanika, więc szybko założyłam koszulkę. Udało mi się jakoś spiąć włosy i nie wyglądałam aż tak okropnie. Zresztą kogo ja próbuję oszukać. Założyłam fartuch i wyszłam przed bar.
- Kawy? - Spytał Bary.
- Poproszę.
- Idź zanieś to tamtym chłopakom, a ja zaparzę wodę.
Kiwnęłam głową, wzięłam tacę z piwami i zaniosłam do stolika, przy którym siedział Adam. Wystawiłam je na stolik, a oni spojrzeli na mnie.
- Coś się stało księżniczko – spytał ten sam chłopak, co ostatnio.
- Lubię deszcz, ale bez przesady – odparłam, a kilkoro z nich ryknęło śmiechem – coś jeszcze podać?
- Ciebie? - Odparł pytaniem na pytanie ten sam chłopak.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Tylko dla VIP-ów – i poszłam zostawiając ich śmiech za sobą.
Bary nauczył mnie kilku trików jak unikać bójek. Mieć poczucie humoru, zasada numer jeden.
Co godzinę piłam kawę, jednak wciąż zamykały mi się oczy. Nie miałam siły ani chęci dziś pracować. Do tego bolała mnie głowa i raz po raz było mi niedobrze Chyba jestem chora, a nie mogę opuszczać zajęć. Niedługo egzaminy i muszę je dobrze zdać.
- Effy, wszystko w porządku? - Spytał Barney – nie wyglądasz dobrze.
- Wszystko gra, tylko czuję się trochę...
- Źle – dokończył za mnie – idź do domu.
- Nie, spokojnie. Nic mi nie będzie.
- Idź do domu. Dam sobie radę. Już.
Wepchnął mnie na zaplecze, więc wzięłam swoje rzeczy i znów wyszłam głównymi drzwiami.
- Dzięki – rzuciłam do Bary'ego i ruszyłam do wyjścia.
Stanęłam przed pubem i rozglądnęłam się. Nie padało tak mocno, a obok stał Adam i palił. Zastanawiałam się jak najlepiej wrócić do domu.
- Wszystko gra? - Wyrwał mnie z zamyśleń chłopak.
- Tak, tylko... - dodałam po chwili – wszystko gra.
- Kłamiesz – wyrzucił niedopałek i podszedł do mnie – co jest.
- Źle się czuję, to wszystko.
- Więc wracasz do domu? - Kiwnęłam głową – poczekaj, podrzucę cię.
- Nie – zaczęłam szybko – dzięki, ale potrzebuje trochę samotności.
- Na pewno? - W jego oczach była troska.
Kiwnęłam głową, odwróciłam się i poszłam na metro. Kiedy znalazłam się w domu, zdjęłam ciuchy i włożyłam koszulkę, rzuciłam się na materac i zasnęłam pod kołdrą. Rano obudził mnie budzik i ból głowy. Wyciągnęłam rękę w poszukiwaniu wyłącznika tego okropnego hałasu i kiedy mi się to udało, poszłam dalej spać.
Przed dwunastą zeszłam na dół w potarganych włosach i wymiętej koszuli.
- Ty nie w szkole? - Spytał tata.
- Źle się czuję.
Przyłożył mi rękę do czoła i powiedział:
- Nie masz gorączki. Napij się gorącej herbaty, zjedz coś i do łózka. Lecę do pracy, pa – ucałował mnie w czoło i wyszedł, zostawiając samą.
Nigdy nie myślałam, że takie małe mieszkanie może wydawać się takie wielkie, kiedy jest puste. Zrobiłam jak powiedział tata. Zaparzyłam wodę na herbatę i przygotowałam grzanki. Do kubka włożyłam zieloną herbatę z maliną, zalałam wodą i wraz ze śniadaniem, wróciłam do pokoju. Wgramoliłam się z powrotem pod kołdrę i włączyłam laptopa. Tak właśnie minął mi dzień. Po piętnastej zniosłam naczynia i wstawiłam je do zmywarki, po czym poszłam umyć zęby. Nie wiem czy mam ochotę na pracę dzisiaj, dlatego zadzwoniłam do Bary'ego.
- Cześć Effy, jak się czujesz? - Spytał radosnym głosem.
- Mogę nie przychodzić dzisiaj? Chyba nie dam rady.
- Jasne. Leż w łóżku i się kuruj.
- Dasz sobie radę?
- Oczywiście.
- Dzięki.
Rozłączyłam się i zaczęłam wchodzić po schodach. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi i musiałam otworzyć. Byłam jedynie w koszulce sięgającej mi do połowy ud. Zajrzałam przez judasza z nadzieją, że to Kat, lecz to był Dereck. Otworzyłam, wychyliłam głowę i spytałam:
- Tak?
- Mama z twoim tatą i Zoey pojechali na miasto, więc wpadłem zobaczyć jak się czujesz – powiedział wchodząc w głąb mieszkania – słyszałem, że jesteś chora. I wnioskuję po twoim wyglądzie, że tak jest.
Spojrzałam na siebie, zamknęłam drzwi i założyłam ręce na piersi, by choć trochę się okryć.
- Mam jakieś zakupy, które prosił przekazać twój tata. Więc, co dziś robimy?
- Leżymy w łóżku cały dzień. Połóż zakupy na blacie w kuchni.
Poszłam do swojego pokoju i znów weszłam pod kołdrę. Po chwili dołączył do mnie Dereck. Zdjął kurtkę, a jego koszulka opinała umięśnione ciało. Musiał ćwiczyć zapasy, albo uprawiać jakiś inny sport. Nic nie mówiąc wgramolił się obok mnie i spytał:
- Film?
Przekazałam mu laptopa i znalazł jakiś horror. Po chwili oglądaliśmy Teksańską Masakrę Piłą Mechaniczną. Dochodziła siedemnasta, kiedy film się skończył.




W poniedziałek do szkoły, więc wtedy wpadnie też kolejna część :)

2 komentarze:

  1. bardzo fajne opowiadanie :-) czekam na kolejną część :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham Twoje opowiadanie, nigdy nie przestawaj pisać , pamiętaj :-*

    OdpowiedzUsuń