Stadion Goodison Park w
Liverpoolu. Jest dwudziesty drugi czerwiec, sobota. Godzina późna,
ciemno, nie ma ludzi pracujących nad murawą, ani nikogo kto lubi
myśleć nad swoim życiem. Jestem tylko ja. Brunetka o brązowych
oczach, siedząca w ostatnim rzędzie. Czemu? Bo tu się wszystko
zaczęło i tu się wszystko skończy. Zamykam oczy, czuję jak wiatr
owiewa moją twarz i zatapiam się we wspomnieniach. Pamiętam
dokładnie datę dziewiętnastego marca, co się działo, nawet to
jak byłam ubrana. Wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce od tamtej
pory, wryły mi się w pamięć mocno i za cholerę nie mogę się
ich pozbyć. Dlatego z czasem uznałam, że nie warto. Niech zostaną,
przecież to cudowne uczucie. Więc przejdę do rzeczy i zacznę
opowiadać.
Dziewiętnastego
marca weszłam z moją przyjaciółką Kat na uczelnię. University
of Liverpool to świetny college,
lecz dobór profesorów jest czasem do dupy. Trzeci
i ostatni rok studiowania weterynarii.
Poszłyśmy z
Kat do toalety, później do szafek.
-
Rodzice chcą mi kupić w końcu samochód – powiedziała nagle,
gdy brałyśmy książki.
-
Czemu sama sobie nie kupisz? Przecież masz sporo własnej kasy,
więc...
-
Wystarczy, że będę musiała płacić z własnych środków na
paliwo. Samochód mogą mi kupić, prawda? - Wtrąciła.
Tak, Kat
pochodzi z zamożnej rodziny. Jest jedynaczką, więc jest także
oczkiem w głowie rodziców. Za to ma fajny duży dom. A do szkoły
wozi ją szofer, mimo
że ma dwie przecznice.
Ja za to mieszkam na przedmieściach Liverpoolu z tatą i
dwunastoletnią siostrą. Mieszkamy
w Liverpool West Derby w okręgu Yew Tree.
Matka wyprowadziła się zaraz
po narodzinach Zoey, więc wychowywanie spadło na mnie i tatę. Mimo
wszystko świetnie sobie bez niej radzimy, tata ma dobrze
płatną
pacę i nie
przeszkadza mi jeżdżenie do szkoły metrem,
dlatego nie
proszę o samochód. Mimo częstych jego prób przekonania mnie wiem,
że to zbyt duży wydatek. Miesiąc temu sama zaczęłam zarabiać.
Może nie jest to coś wielkiego, ale na początek... czemu nie.
Pracuję u Barney'a. Jest to niewielki klub otwierany nocą, więc do
domu wracam nad ranem. (Weekendy mam wolne.) Przyjeżdżają tam
motocykliści albo ludzie, którzy po prostu chcą się napić z
kolegami i pograć w bilard. Najczęściej są to wielcy faceci,
ubrani w skórzane ciuchy z okularami, bandanami, obwisłymi
brzuchami i tatuażami. Nie mam nic przeciwko tatuażom, sama mam
jeden na przedramieniu – mały łapacz snów. Pracuję jako
kelnerka i barmanka. Nie jest to
praca marzeń,
ale też nie narzekam. No chyba, że ktoś klepie mnie po tyłku. Ale
w takiej sytuacji
lepiej nie
zwracać na to uwagi.
Usiadłyśmy
z Kat w ławce i czekałyśmy
z resztą klasy na przyjście profesora.
Przede mną usiadł mój ex – Leo. Kapitan szkolnej
drużyny futbolu. Mięśniak z blond włosami i niebieskimi
oczami, co wydawało się dziwne i śmieszne
zarazem.
-
Cześć Effy – powiedział do mnie, a Kat stanęła w mojej
obronie.
-
Odwal się – na co się odwrócił.
Tak,
zerwaliśmy, po czym Kat zaczęła traktować go jak śmiecia. Choć
czasem zauważałam coś więcej, jakby się jej podobał.
Uśmiechnęła
się do mnie, zarzuciła kosmyk prostowanych blond włosów za ucho i
usiadła prosto. Wszedł profesor i zaczął kolejny nudny wykład z
geografii. Oparłam się głową o ławkę i nieświadomie ucięłam
sobie drzemkę.
-
Mam nadzieję, że dobrze ci się spało Wallace – powiedział do
mnie profesor i nagle się ocknęłam.
-
Przepraszam – zaczęłam pospiesznie – naprawdę mi przykro.
-
Moje wykłady
są aż tak nudne? - Rozejrzałam
się, nikogo
nie było,
tylko Kat czekała w drzwiach.
-
Naprawdę przepraszam.
-
Idź już – wstałam, wzięłam
torbę
i ruszyłam do wyjścia – tylko wysypiaj się w domu.
Krzyknął
za mną. W drzwiach minęłam
chłopaka. Pierwszy raz go widziałam, miał ciemne włosy, które
swobodnie
mu opadały na twarz sprawiając wrażanie
niechlujne i seksowne.
Był dobrze
zbudowany, ubrany w szary t-shirt i czarne spodnie. Do tego bluza i
plecak. Kiedy
się
mijaliśmy nasze spojrzenia się spotkały
i po raz pierwszy
w życiu zachwyciły
mnie tak czyjeś
oczy. Brązowe, przenikliwe,
straszne,
tak jakby widziały wszystko i więcej. Wpadłam na Kat i rzuciłam:
-
Przepraszam.
-
Chodźmy
już.
Pociągnęła
mnie za rękaw i ruszyłyśmy.
-
Kto to był? - Spytałam przyjaciółki.
-
Nie ma pojęcia. Może syn profesora?
-
Nie, on nie ma nawet dziewczyny.
- Co
z tego?
- Po
prostu jestem ciekawa – odparłam poirytowana.
Przyjaciółka
wzruszyła ramionami i przyspieszyła kroku.
Po
zajęciach wybrałyśmy
się do naszej ulubionej kawiarni na kawę. Ja pije małą czarną,
by mieć siły pracować w nocy, a Kat cappuccino.
-
O której
zaczynasz pracę? - Spytała przyjaciółka, kiedy
kelnerka przyniosła nasze zamówienia.
-
Pracuję tam do miesiąca, wciąż nie pamiętasz?
-
Chodzi mi o to, że chciałam cię wyrwać na imprezę. Dzisiaj w
klubie Fiesta jest dobra zabawa, wejście darmowe.
-
Pracuję.
-
Ty tylko
pracujesz.
-
Z czegoś muszę żyć, nie mam zamiaru całe życie pędzić na
pieniądzach
taty.
Chwilę
siedziałyśmy w milczeniu, po czym przyszedł Leo i Colin Preston –
jego najlepszy przyjaciel.
-
Cześć dziewczyny – powiedział Leo przysuwając sobie krzesło –
co słychać?
-
Effy nie chce iść na imprezę – zaczęła Kat i wydęła usta.
-
Pracuję, okey? Skoro tak bardzo chcesz iść – spojrzałam na
chłopaków – idź z nimi.
-
Nie – odparła z udawanym obrzydzeniem, choć jestem pewna, że
tego właśnie chce.
-
Idźcie i bawcie się dobrze – powiedziałam.
-
Czemu nie pójdziesz z nami Eff? - Spytał Leo.
-
Nie mów tak do mnie, nienawidzę tego – wstałam – widzimy się
jutro, pa.
Posłałam
Kat buziaka w powietrzu, zostawiłam kasę na stoliku i wyszłam. Nie
żebym nie lubiła Leo, chciałam się z nim zakolegować odkąd
zerwaliśmy, ale on jest dziwny. Ciągle próbuje ze mną flirtować,
używa jakiś zboczonych podtekstów i
czasem mnie
denerwuje. Włożyłam w słuchawki w uczy i puściłam muzykę.
Poszłam na stację metra i pojechałam do domu się przebrać. Była
godzina czwarta trzydzieści po południu. Wysiadłam kilka stacji
dalej, w okręgu Yew
Tree i
przeszłam kilka przecznic oddalających się od miasta. Mijałam
takie same budynki, zwykłe, szare mieszkania. Wyglądające tak
samo, można się pomylić będąc tu pierwszy raz. W końcu dotarłam
do swojego mieszkania i weszłam.
-
Cześć! - Krzyknęłam na głos.
-
Hej Effy, dziś nie w pracy? - Spytał tata wychodząc z kuchni.
Znów
robił obiad i pewnie było to spaghetti.
-
Zaraz jadę, przyjechałam się przebrać.
-
Zjesz chociaż? - Spytał zatroskany, więc kiwnęłam głową i
podążyłam za nim do kuchni.
Wchodziło
się do domu i na prawo była kuchnia, naprzeciwko salon, za salonem
łazienka i sypialnia taty. Na górze dwie małe sypialnie. Zasiadłam
do stołu i zaczęłam pochłaniać jedzenie. Rzadko jadałam w domu,
mimo że kuchnia taty była świetna. Jego rodzice, czyli nasi
dziadkowie pochodzą z Włoch, więc tata jakiś talent kulinarny
odziedziczył.
-
Tato! Tatooo! - Usłyszałam głos siostry i odwróciłam się na
krześle, by spojrzeć jak wbiega do kuchni.
Jej
długie, blond włosy swobodnie opadały na ramiona. Zatrzymała się
w drzwiach i spojrzała na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami.
-
Cześć mała – powiedziałam z uśmiechem – gdzie się tak
wystroiłaś?
Po
szoku odpowiedziała:
-
Idę na urodziny do Kevina. Uczeszesz mnie? - Zwróciła się do taty
i uniosła grzebień.
-
Kochanie, wiesz, że jestem w tym kiepski.
-
Też idziesz? - Spytałam taty, a on kiwnął głową – idź się
przebrać, a ja ją uczeszę.
Mała
podskoczyła z radości. Była taka mądra i dzielna po stracie
matki, a miała zaledwie dwanaście lat. Usiadła przede mną na
taborecie i zaczęłam czesać jej piękne, gęste włosy. Po około
pięciu minutach miała na głowie warkocza.
-
Idź się zobacz – powiedziałam, kiedy skończyłam.
Wbiegła
z kuchni i minęła się z tatą.
-
Dzięki – powiedział.
Wstałam
i poprawiłam
mu kołnierzyk od koszuli. On także sobie świetnie radził.
Wymieniliśmy
uśmiechy i skończyłam jeść.
-
Jest zdziwiona ale i szczęśliwa. Dawno cię nie widziała
o tej porze w domu – powiedział nagle.
-
Wiem, powinnam częściej
spędzać z nią czas – chciał
coś powiedzieć, lecz dodałam szybko – pójdę z nią za
tydzień w sobotę na miasto. Będzie wesołe miasteczko, spędzimy
razem trochę czasu.
Wstawiłam
talerz do zmywarki i ucałowałam tatę.
-
Idę się przebrać.
Chwyciłam
zostawianą w korytarzyku torbę i pobiegłam na górę.
-
Podoba się? - Zajrzałam do pokoju Zoey, a ona kiwnęła głową.
Weszłam
do swoich czterech ścian i zamknęłam drzwi. Rzuciłam torbę na
materac, który zastępował mi łózko i stał w rogu, i otworzyłam
szafę. Wyciągnęłam z niej zieloną bokserkę i czarną, skórzaną
kurtkę. Ściągnęłam bluzkę, którą miałam na sobie, poprawiłam
stanik i założyłam wybrany ciuch. Buty także zmieniłam. Czarne
trampki zamieniłam na czarne botki. Zarzuciłam kurtkę, wypakowałam
z torby książki i niepotrzebne rzeczy oraz włożyłam te
potrzebne, po czym zeszłam na dół
-
Idę! - Rzuciłam i chciałam wychodzić, kiedy tata mnie zatrzymał.
-
Weź samochód – wciągnął w moją stronę kluczyki, a kiedy nie
reagowałam dodał – my sobie poradzimy, bierz.
-
Dzięki – uśmiechnęłam się, ucałowałam jego i Zoey, i
wyszłam.
Otworzyłam
drzwi do czerwonego opla kadett. Trochę gruchot i miał swoje lata,
ale jeździł. Po kilku próbach odpalenia, silnik w końcu zaskoczył
i ruszyłam ulicami Liverpoolu do Barney'a. Zaczęło padać, a ja
akurat zatrzymałam się na parkingu dla pracowników, z tyłu klubu.
Wysiadłam i przebiegłam by nie zmoknąć. Deszcz i zimno
standardowa pogoda w Anglii.
-
Cześć Bary – powiedziałam do szefa i zostawiłam kurtkę w
szatni.
-
Cześć Effy, co nowego słychać?
- Po
staremu – uśmiechnęłam się i założyłam fartuszek na
biodrach.
Mimo
swojego wieku, Bary był w porządku gościem. Miał kilka tatuaży,
spasiony brzuch, ale był miły i traktował mnie jak młodszą
koleżankę.
-
Elizy dzisiaj nie będzie – powiedział i weszliśmy do wnętrza
klubu, w którym czuć było dym.
-
Czemu?
-
Zrezygnowała.
-
Żadna nowość.
Często
pojawiały się tu nowe pracownice, ale szybko wymiękały i już ich
nie było. Ja tu jestem już miesiąc i mam nadzieję, że jeszcze
trochę wytrzymam.
-
Dobrze, że mam ciebie – uśmiechnął się i dodał –
otwierajmy.
Tak
też zrobiliśmy.
Ja
pracowałam od osiemnastej do czwartej rano, ale klub był otwierany
o siódmej i zamykany o piątej. Bary uznał, że sam będzie zamykał
klub, choć czasami zostaję z nim dłużej i mu pomagam.
Otworzyliśmy drzwi, przygotowaliśmy bilardy, muzykę, światła,
bar i zdjęliśmy krzesła ze stołu. Równo siódma zaczęli się
schodzić stali klienci. Podchodzili do baru i prosili to co zwykle –
piwo. Włączyłam
telewizję, na kanale leciały same wiadomości,
więc telewizor grał cicho. Lecz gdy był jakiś mecz, w pubie
zbierały się tłumy i kibicowały
zawzięcie
swojej ulubionej drużynie. Z czasem sama zaczęłam przeżywać
największe emocje, a ich to nie dziwiło. Dlatego to miejsce dało
się wytrzymać, wszyscy tu byli jak jedna wielka rodzina. Dziwna
rodzina, z której
chcę się wyrwać,
ale jeszcze nie czas.
Około
pierwszej nad ranem wypiłam pierwszą kawę, by wytrzymać do
czwartej. Zwłaszcza, że wracam samochodem i nie chciałabym zasnąć
za kierownicą. W barze panował spokój, był lekki gwar. Wycierałam
kufle od piwa, kiedy do klubu weszło pięcioro chłopaków. Niby nic
w tym dziwnego, kiedy w tłumie nie rozpoznałam tych pięknych,
strasznych brązowych oczu. Wśród tej piątki był chłopak,
którego widziałam w szkole. Usiedli do stolika obok bilarda i
czekali. Wzięłam notes, długopis i poszłam po zamówienie. Klient
nasz pan...
- Co
podać? - Spytałam, a wszyscy się na mnie spojrzeli i ucichli.
Patrzyłam
wszędzie, byle nie na tego chłopaka. Jego oczy były piękne, ale
też się ich bałam. Czułam na sobie jego spojrzenie.
- Co
taka ładna dziewczyna jak ty tutaj robi? - Spytał jeden z nich.
Barney
zawsze powtarzał: bądź miła i nie wdawaj się w bójki czy
kłótnie, ale pomiatać sobą też nie dawaj, dlatego odparłam z
uśmiechem:
-
Pracuje. Wiec co będzie?
-
Pięć piw – odparł inny.
Kiwnęłam
głową i odeszłam. Kiedy zaczęłam szykować zamówieni,
odetchnęłam głęboko. Czułam się jakbym wstrzymywała powietrze,
a przecież cały czas spokojnie oddychałam. Serce mi łomotało,
wciąż czułam wzrok chłopaka na sobie. Skończyłam
nalewać piwo do kufli i postawiłam jena tacę, po czym zaniosłam
do ich stolika.
A więc zaczynamy nowe opowiadanie :) Mam nadzieję, że się spodoba. Następna część raczej we wtorek.
pomożecie dobić do 50K? :) ---> https://www.facebook.com/TweWlosyIUstaWpadajaWMeGusta?ref=hl
a tu można pytać :) ----> http://ask.fm/lollelita
Fajne :D miło, że w końcu coś nowego :D
OdpowiedzUsuńA i malutka uwaga ;D nie za bardzo pasuje to zdanie: "...lecz dobór profesorów jest czasem do dupy." Chodzi mi o słowo do dupy :D Nie czyta się tego przyjemnie, więc może następnym razem uda się je zastąpić ;pp
jasne :) dzięki :)
Usuń