niedziela, 25 sierpnia 2013

empatia część 1

Stadion Goodison Park w Liverpoolu. Jest dwudziesty drugi czerwiec, sobota. Godzina późna, ciemno, nie ma ludzi pracujących nad murawą, ani nikogo kto lubi myśleć nad swoim życiem. Jestem tylko ja. Brunetka o brązowych oczach, siedząca w ostatnim rzędzie. Czemu? Bo tu się wszystko zaczęło i tu się wszystko skończy. Zamykam oczy, czuję jak wiatr owiewa moją twarz i zatapiam się we wspomnieniach. Pamiętam dokładnie datę dziewiętnastego marca, co się działo, nawet to jak byłam ubrana. Wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce od tamtej pory, wryły mi się w pamięć mocno i za cholerę nie mogę się ich pozbyć. Dlatego z czasem uznałam, że nie warto. Niech zostaną, przecież to cudowne uczucie. Więc przejdę do rzeczy i zacznę opowiadać.
Dziewiętnastego marca weszłam z moją przyjaciółką Kat na uczelnię. University of Liverpool to świetny college, lecz dobór profesorów jest czasem do dupy. Trzeci i ostatni rok studiowania weterynarii. Poszłyśmy z Kat do toalety, później do szafek.
- Rodzice chcą mi kupić w końcu samochód – powiedziała nagle, gdy brałyśmy książki.
- Czemu sama sobie nie kupisz? Przecież masz sporo własnej kasy, więc...
- Wystarczy, że będę musiała płacić z własnych środków na paliwo. Samochód mogą mi kupić, prawda? - Wtrąciła.
Tak, Kat pochodzi z zamożnej rodziny. Jest jedynaczką, więc jest także oczkiem w głowie rodziców. Za to ma fajny duży dom. A do szkoły wozi ją szofer, mimo że ma dwie przecznice. Ja za to mieszkam na przedmieściach Liverpoolu z tatą i dwunastoletnią siostrą. Mieszkamy w Liverpool West Derby w okręgu Yew Tree. Matka wyprowadziła się zaraz po narodzinach Zoey, więc wychowywanie spadło na mnie i tatę. Mimo wszystko świetnie sobie bez niej radzimy, tata ma dobrze płatną pacę i nie przeszkadza mi jeżdżenie do szkoły metrem, dlatego nie proszę o samochód. Mimo częstych jego prób przekonania mnie wiem, że to zbyt duży wydatek. Miesiąc temu sama zaczęłam zarabiać. Może nie jest to coś wielkiego, ale na początek... czemu nie. Pracuję u Barney'a. Jest to niewielki klub otwierany nocą, więc do domu wracam nad ranem. (Weekendy mam wolne.) Przyjeżdżają tam motocykliści albo ludzie, którzy po prostu chcą się napić z kolegami i pograć w bilard. Najczęściej są to wielcy faceci, ubrani w skórzane ciuchy z okularami, bandanami, obwisłymi brzuchami i tatuażami. Nie mam nic przeciwko tatuażom, sama mam jeden na przedramieniu – mały łapacz snów. Pracuję jako kelnerka i barmanka. Nie jest to praca marzeń, ale też nie narzekam. No chyba, że ktoś klepie mnie po tyłku. Ale w takiej sytuacji lepiej nie zwracać na to uwagi.
Usiadłyśmy z Kat w ławce i czekałyśmy z resztą klasy na przyjście profesora. Przede mną usiadł mój ex – Leo. Kapitan szkolnej drużyny futbolu. Mięśniak z blond włosami i niebieskimi oczami, co wydawało się dziwne i śmieszne zarazem.
- Cześć Effy – powiedział do mnie, a Kat stanęła w mojej obronie.
- Odwal się – na co się odwrócił.
Tak, zerwaliśmy, po czym Kat zaczęła traktować go jak śmiecia. Choć czasem zauważałam coś więcej, jakby się jej podobał. Uśmiechnęła się do mnie, zarzuciła kosmyk prostowanych blond włosów za ucho i usiadła prosto. Wszedł profesor i zaczął kolejny nudny wykład z geografii. Oparłam się głową o ławkę i nieświadomie ucięłam sobie drzemkę.
- Mam nadzieję, że dobrze ci się spało Wallace – powiedział do mnie profesor i nagle się ocknęłam.
- Przepraszam – zaczęłam pospiesznie – naprawdę mi przykro.
- Moje wykłady są aż tak nudne? - Rozejrzałam się, nikogo nie było, tylko Kat czekała w drzwiach.
- Naprawdę przepraszam.
- Idź już – wstałam, wzięłam torbę i ruszyłam do wyjścia – tylko wysypiaj się w domu.
Krzyknął za mną. W drzwiach minęłam chłopaka. Pierwszy raz go widziałam, miał ciemne włosy, które swobodnie mu opadały na twarz sprawiając wrażanie niechlujne i seksowne. Był dobrze zbudowany, ubrany w szary t-shirt i czarne spodnie. Do tego bluza i plecak. Kiedy się mijaliśmy nasze spojrzenia się spotkały i po raz pierwszy w życiu zachwyciły mnie tak czyjeś oczy. Brązowe, przenikliwe, straszne, tak jakby widziały wszystko i więcej. Wpadłam na Kat i rzuciłam:
- Przepraszam.
- Chodźmy już.
Pociągnęła mnie za rękaw i ruszyłyśmy.
- Kto to był? - Spytałam przyjaciółki.
- Nie ma pojęcia. Może syn profesora?
- Nie, on nie ma nawet dziewczyny.
- Co z tego?
- Po prostu jestem ciekawa – odparłam poirytowana.
Przyjaciółka wzruszyła ramionami i przyspieszyła kroku.

Po zajęciach wybrałyśmy się do naszej ulubionej kawiarni na kawę. Ja pije małą czarną, by mieć siły pracować w nocy, a Kat cappuccino.
- O której zaczynasz pracę? - Spytała przyjaciółka, kiedy kelnerka przyniosła nasze zamówienia.
- Pracuję tam do miesiąca, wciąż nie pamiętasz?
- Chodzi mi o to, że chciałam cię wyrwać na imprezę. Dzisiaj w klubie Fiesta jest dobra zabawa, wejście darmowe.
- Pracuję.
- Ty tylko pracujesz.
- Z czegoś muszę żyć, nie mam zamiaru całe życie pędzić na pieniądzach taty.
Chwilę siedziałyśmy w milczeniu, po czym przyszedł Leo i Colin Preston – jego najlepszy przyjaciel.
- Cześć dziewczyny – powiedział Leo przysuwając sobie krzesło – co słychać?
- Effy nie chce iść na imprezę – zaczęła Kat i wydęła usta.
- Pracuję, okey? Skoro tak bardzo chcesz iść – spojrzałam na chłopaków – idź z nimi.
- Nie – odparła z udawanym obrzydzeniem, choć jestem pewna, że tego właśnie chce.
- Idźcie i bawcie się dobrze – powiedziałam.
- Czemu nie pójdziesz z nami Eff? - Spytał Leo.
- Nie mów tak do mnie, nienawidzę tego – wstałam – widzimy się jutro, pa.
Posłałam Kat buziaka w powietrzu, zostawiłam kasę na stoliku i wyszłam. Nie żebym nie lubiła Leo, chciałam się z nim zakolegować odkąd zerwaliśmy, ale on jest dziwny. Ciągle próbuje ze mną flirtować, używa jakiś zboczonych podtekstów i czasem mnie denerwuje. Włożyłam w słuchawki w uczy i puściłam muzykę. Poszłam na stację metra i pojechałam do domu się przebrać. Była godzina czwarta trzydzieści po południu. Wysiadłam kilka stacji dalej, w okręgu Yew Tree i przeszłam kilka przecznic oddalających się od miasta. Mijałam takie same budynki, zwykłe, szare mieszkania. Wyglądające tak samo, można się pomylić będąc tu pierwszy raz. W końcu dotarłam do swojego mieszkania i weszłam.
- Cześć! - Krzyknęłam na głos.
- Hej Effy, dziś nie w pracy? - Spytał tata wychodząc z kuchni.
Znów robił obiad i pewnie było to spaghetti.
- Zaraz jadę, przyjechałam się przebrać.
- Zjesz chociaż? - Spytał zatroskany, więc kiwnęłam głową i podążyłam za nim do kuchni.
Wchodziło się do domu i na prawo była kuchnia, naprzeciwko salon, za salonem łazienka i sypialnia taty. Na górze dwie małe sypialnie. Zasiadłam do stołu i zaczęłam pochłaniać jedzenie. Rzadko jadałam w domu, mimo że kuchnia taty była świetna. Jego rodzice, czyli nasi dziadkowie pochodzą z Włoch, więc tata jakiś talent kulinarny odziedziczył.
- Tato! Tatooo! - Usłyszałam głos siostry i odwróciłam się na krześle, by spojrzeć jak wbiega do kuchni.
Jej długie, blond włosy swobodnie opadały na ramiona. Zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami.
- Cześć mała – powiedziałam z uśmiechem – gdzie się tak wystroiłaś?
Po szoku odpowiedziała:
- Idę na urodziny do Kevina. Uczeszesz mnie? - Zwróciła się do taty i uniosła grzebień.
- Kochanie, wiesz, że jestem w tym kiepski.
- Też idziesz? - Spytałam taty, a on kiwnął głową – idź się przebrać, a ja ją uczeszę.
Mała podskoczyła z radości. Była taka mądra i dzielna po stracie matki, a miała zaledwie dwanaście lat. Usiadła przede mną na taborecie i zaczęłam czesać jej piękne, gęste włosy. Po około pięciu minutach miała na głowie warkocza.
- Idź się zobacz – powiedziałam, kiedy skończyłam.
Wbiegła z kuchni i minęła się z tatą.
- Dzięki – powiedział.
Wstałam i poprawiłam mu kołnierzyk od koszuli. On także sobie świetnie radził. Wymieniliśmy uśmiechy i skończyłam jeść.
- Jest zdziwiona ale i szczęśliwa. Dawno cię nie widziała o tej porze w domu – powiedział nagle.
- Wiem, powinnam częściej spędzać z nią czas – chciał coś powiedzieć, lecz dodałam szybko – pójdę z nią za tydzień w sobotę na miasto. Będzie wesołe miasteczko, spędzimy razem trochę czasu.
Wstawiłam talerz do zmywarki i ucałowałam tatę.
- Idę się przebrać.
Chwyciłam zostawianą w korytarzyku torbę i pobiegłam na górę.
- Podoba się? - Zajrzałam do pokoju Zoey, a ona kiwnęła głową.
Weszłam do swoich czterech ścian i zamknęłam drzwi. Rzuciłam torbę na materac, który zastępował mi łózko i stał w rogu, i otworzyłam szafę. Wyciągnęłam z niej zieloną bokserkę i czarną, skórzaną kurtkę. Ściągnęłam bluzkę, którą miałam na sobie, poprawiłam stanik i założyłam wybrany ciuch. Buty także zmieniłam. Czarne trampki zamieniłam na czarne botki. Zarzuciłam kurtkę, wypakowałam z torby książki i niepotrzebne rzeczy oraz włożyłam te potrzebne, po czym zeszłam na dół
- Idę! - Rzuciłam i chciałam wychodzić, kiedy tata mnie zatrzymał.
- Weź samochód – wciągnął w moją stronę kluczyki, a kiedy nie reagowałam dodał – my sobie poradzimy, bierz.
- Dzięki – uśmiechnęłam się, ucałowałam jego i Zoey, i wyszłam.
Otworzyłam drzwi do czerwonego opla kadett. Trochę gruchot i miał swoje lata, ale jeździł. Po kilku próbach odpalenia, silnik w końcu zaskoczył i ruszyłam ulicami Liverpoolu do Barney'a. Zaczęło padać, a ja akurat zatrzymałam się na parkingu dla pracowników, z tyłu klubu. Wysiadłam i przebiegłam by nie zmoknąć. Deszcz i zimno standardowa pogoda w Anglii.
- Cześć Bary – powiedziałam do szefa i zostawiłam kurtkę w szatni.
- Cześć Effy, co nowego słychać?
- Po staremu – uśmiechnęłam się i założyłam fartuszek na biodrach.
Mimo swojego wieku, Bary był w porządku gościem. Miał kilka tatuaży, spasiony brzuch, ale był miły i traktował mnie jak młodszą koleżankę.
- Elizy dzisiaj nie będzie – powiedział i weszliśmy do wnętrza klubu, w którym czuć było dym.
- Czemu?
- Zrezygnowała.
- Żadna nowość.
Często pojawiały się tu nowe pracownice, ale szybko wymiękały i już ich nie było. Ja tu jestem już miesiąc i mam nadzieję, że jeszcze trochę wytrzymam.
- Dobrze, że mam ciebie – uśmiechnął się i dodał – otwierajmy.
Tak też zrobiliśmy.
Ja pracowałam od osiemnastej do czwartej rano, ale klub był otwierany o siódmej i zamykany o piątej. Bary uznał, że sam będzie zamykał klub, choć czasami zostaję z nim dłużej i mu pomagam. Otworzyliśmy drzwi, przygotowaliśmy bilardy, muzykę, światła, bar i zdjęliśmy krzesła ze stołu. Równo siódma zaczęli się schodzić stali klienci. Podchodzili do baru i prosili to co zwykle – piwo. Włączyłam telewizję, na kanale leciały same wiadomości, więc telewizor grał cicho. Lecz gdy był jakiś mecz, w pubie zbierały się tłumy i kibicowały zawzięcie swojej ulubionej drużynie. Z czasem sama zaczęłam przeżywać największe emocje, a ich to nie dziwiło. Dlatego to miejsce dało się wytrzymać, wszyscy tu byli jak jedna wielka rodzina. Dziwna rodzina, z której chcę się wyrwać, ale jeszcze nie czas.
Około pierwszej nad ranem wypiłam pierwszą kawę, by wytrzymać do czwartej. Zwłaszcza, że wracam samochodem i nie chciałabym zasnąć za kierownicą. W barze panował spokój, był lekki gwar. Wycierałam kufle od piwa, kiedy do klubu weszło pięcioro chłopaków. Niby nic w tym dziwnego, kiedy w tłumie nie rozpoznałam tych pięknych, strasznych brązowych oczu. Wśród tej piątki był chłopak, którego widziałam w szkole. Usiedli do stolika obok bilarda i czekali. Wzięłam notes, długopis i poszłam po zamówienie. Klient nasz pan...
- Co podać? - Spytałam, a wszyscy się na mnie spojrzeli i ucichli.
Patrzyłam wszędzie, byle nie na tego chłopaka. Jego oczy były piękne, ale też się ich bałam. Czułam na sobie jego spojrzenie.
- Co taka ładna dziewczyna jak ty tutaj robi? - Spytał jeden z nich.
Barney zawsze powtarzał: bądź miła i nie wdawaj się w bójki czy kłótnie, ale pomiatać sobą też nie dawaj, dlatego odparłam z uśmiechem:
- Pracuje. Wiec co będzie?
- Pięć piw – odparł inny.
Kiwnęłam głową i odeszłam. Kiedy zaczęłam szykować zamówieni, odetchnęłam głęboko. Czułam się jakbym wstrzymywała powietrze, a przecież cały czas spokojnie oddychałam. Serce mi łomotało, wciąż czułam wzrok chłopaka na sobie. Skończyłam nalewać piwo do kufli i postawiłam jena tacę, po czym zaniosłam do ich stolika. 



A więc zaczynamy nowe opowiadanie :) Mam nadzieję, że się spodoba. Następna część  raczej we wtorek.



a tu można pytać :) ----> http://ask.fm/lollelita
 

2 komentarze:

  1. Fajne :D miło, że w końcu coś nowego :D

    A i malutka uwaga ;D nie za bardzo pasuje to zdanie: "...lecz dobór profesorów jest czasem do dupy." Chodzi mi o słowo do dupy :D Nie czyta się tego przyjemnie, więc może następnym razem uda się je zastąpić ;pp

    OdpowiedzUsuń