Siadam na kozetce i
pamiętam wszystko ze snu. Była tam dziewczyna, młoda, miała
długie blond włosy i niebieskie oczy. Była bardzo ładna. Na
początku zastanawiałam się czy to nie jest moja mama za czasów
młodości, ale doszłam do wniosku, że nie. Jednak była bardzo
podobna.
Dziewczyna stała
przed jakimś budynkiem. Chwilę po tym jak z niego wyszła, budynek
eksplodował i wtedy doznałam szoku. Właśnie to widziałam na
boisku. Tych samych krzyczących ludzi, pył, wybuch, wszystko! Nie
wiem jak to możliwe i co to właściwie oznacza, ale jestem
zaskoczona.
Wchodzi
pielęgniarka i pyta:
- Czujesz się już
lepiej? - Kiwam głowa, która już nie boli – wracaj do pokoju.
- Dziękuję.
Gdy wchodzę do
sektora Melisa coś głośno komentuje. Staję w drzwiach i patrzę
na nią. Po chwili dociera do mnie, że to ja jestem obiektem jej
żarów:
- Taka niby
nieustraszona Amber! Niby niepokonana! A mdleje, płacze i w głowie
się jej przewraca.
- Uważaj żeby
tobie coś w brzuchu się nie poprzewracało – mówię przechodząc
koło niej, aż jej mina zrzedła.
Siadam na swoim
łóżku i zaczynam rozmawiać z dziewczynami.
- Wszystko w
porządku? - Pyta Michelle – co się tam stało?
- Nie wiem, miałam
jakąś dziwną wizję i nagle ciemność.
- Wystraszyłaś
nas – dodaje Amy.
- Przepraszam.
Wszystko już okey. Ale kiedy spałam u pielęgniarki miałam dziwny
sen...
- Zaraz, zaraz –
przerywa mi Audrina – pamiętasz swój sen?
Wszystkie cztery
patrzą na mnie wielkimi oczami.
- Tak. To też jest
dziwne, ale chodzi mi o coś innego.
Opowiadam im co mi
się przytrafiło. Słuchają uważnie i czasem zadają pytania lub
mówią co o tym myślą.
Na koniec żadna
się nie odzywa. Myślałam, że to jakoś skomentują, ale one nic
nie mówią.
- Co jest? - Pytam
więc.
- Nie wiemy co
powiedzieć, to dziwne. Wiesz może dlaczego tak się stało?
Wzruszam ramionami.
Oznajmiam im, że muszę na chwilę wyjść na powietrze, bo znów
zaczyna kręcić mi się w głowie. Martwią się i chcą iść ze
mną, ale odmawiam.
Wychodzę na
niewielkie podwórko. Widzę Alex'a z kolegami. Gdy mnie widzi
podchodzi.
- Hej, jak się
czujesz? - Pyta.
- W porządku.
Dzięki.
- Co się stało na
boisku?
- Nie wiem, coś
dziwnego – śmiejemy się – muszę wracać.
Żegnam się i
wracam do dziewczyn. Siadam na łóżku i widzę jak Melisa głaszcze
się po brzuchu. Niby nic, a jednak coś w środku mnie boli. Na
początku myślę, że jest to zazdrość. Carl miał rację, nie
mogę mieć dzieci. Po chwili jednak dociera do mnie, że to jest
zapomniane uczucie deja vu. Tylko, że nie widzę tego co się stanie
za kilka chwil. A może nic? Może to przez te tabletki
przeciwbólowe, przez zmęczenie i dzisiejsze wydarzenia? Ignoruję
więc to co czuję i zasypiam.
Budzę się i znów
pamiętam swój sen. Obraz jest trochę zamazany i nie widzę twarzy,
ale całość przedstawia kobietę, która poroniła. Ściągam nogi
z łóżka i udaję się do łazienki. Kiedy wracam ogarnięta, nasz
sektor przeszywa okropny krzyk. Wszyscy próbują zorientować się
skąd pochodzi, gdy domyślają się. Melisa. Wkoło jej łózka
zbiera się pełno dziewczyn, po chwili zbiegają się sanitariusze.
Na łóżku jest pełno krwi i już wszystko rozumiem. Wczorajsze
uczucie deja vu i swój sen. Kiedy wynoszą Melisę na noszach, udaje
się jej wskazać na mnie palcem i powiedzieć coś do Risy, która
też przyszła. Wszystkie dziewczyny wiedzą co to powiedziała.
Słyszały jak wczoraj pogroziłam Melisie, ale tylko ja wiem, że to
nie było specjalnie i nie zamierzałam zabić jej dziecka. Nawet
jeśli ukradła mi chłopaka.
Siedzę naprzeciw
Risy. Jesteśmy same w pomieszczeniu, jestem skuta.
- Co jej zrobiłaś?
- Pyta szefowa.
- Nic.
- Nie kłam.
Dlaczego Melisa wskazała ciebie i powiedziała, że jej wczoraj
groziłaś?
Opowiadam jej
wczorajszą sytuacje. Na koniec mówię:
- Nie powiedziałam
tego specjalnie i nigdy nie chciałam jej w taki sposób zaszkodzić.
- Ale wiedziałaś
co się stanie?
- Nie.
- Amber, powiedz
prawdę, to może wyrok będzie lżejszy.
- Jaki wyrok? -
Podnoszę głos.
- Ostrzegałam cie,
że jeżeli się nie uspokajasz, to pójdziesz do więzienia.
Serce prawie mi
stanęło. Do wiezienia?!
- Nic nie zrobiłam.
Przecież w sektorach są kamery, może to pani sprawdzić.
- A co jeśli nie
mogę? - Unosi brew, wyczuwam w jej głosie ironię.
Ona chce mnie
wsadzić za kratki. Dosłownie i świadomie.
- Nie może pani
tego zrobić – mówię twardo.
- Ja mogę
wszystko.
Wychodzę. Dała mi
trochę czasu, bym oswoiła się z odejściem i poczekała na wyrok.
Zgłosi sprawę do sędzi w mieście. Coś czuję, że to się nie
może dobrze skończyć. Do tego wszyscy uważają mnie za wariatkę
(jeżeli do tej pory tak nie było), odsuwają się na bok, gdy koło
nich przechodzę. Wyzywają mnie, szepcą za moimi plecami i wiele
innych. Mam związane z przodu ręce. Ciągle z boku stoi strażnik.
Mój prywatny ochroniarz. Na szczęście jest to ktoś cichy i nie
słucham non stop jaka to jestem dziwna.
Dosiadam się do
dziewczyn na stołówce. Kiedy się zjawiam koło nich milkną.
- Wy też? - Pytam.
- Nie. Jesteśmy
zaskoczone, że tu jesteś.
Opowiadam im
rozmowę z Risa. Są oburzone jak ja, ale nie możemy zrobić nic
prócz czekać.
- Co z Melisą? -
Pytam.
- Leży podłączona
do kroplówki. Straciła dużo krwi i chyba sam wiesz...
- Tak. Ale wy mi
wierzycie? - Pytam.
- Jasne. Całą noc
spałaś – odpowiada Natalie, a ja się na nią patrzę – nie
pamiętasz?
- Czego? - Pytam
zdziwiona.
- Nie mogłam
zasnąć, bo miałam zły sen. Ty się akurat przebudziłaś i
spytałam czy mogę iść z tobą spać, bo sama się boję. Nie
chciałam budzić dziewczyn, zgodziłaś się i powiedziałam, że
ano zniknę.
- Przykro mi, ale
nie pamiętam tego.
- A ja tak i mogę
to potwierdzić nawet przed sądem – uśmiecham - dla ciebie
wszystko siostro.
- Dzięki.
Chwilę jemy w
ciszy, aż dosiadają się do nas Alex i jego koledzy. Chłopaki
zaczynają rozmawiać z dziewczynami, a Alex pyta:
- Jak tam?
Słyszałem co się stało.
- Ja tego nie
zrobiłam – od razu się bronię.
- Ale nie tego nie
twierdzę. Pytam jak się czujesz.
Uśmiecham się do
niego. Po chwili mówi:
- Mają kogoś
nowego dać do waszego sektora. Ma na imię Cassie, chyba czternaście
lat i trafiła tutaj, bo spowodowała wybuch w jakimś budynku.
Widelec spada mi na
podłogę. Jestem zaszokowana. Wszyscy na mnie patrzą. Czuję to.
Mam dziwny ucisk w żołądku, ale to nie deja vu.
- Jak ma na imię?
- Proszę Alex'a, by to powtórzył.
- Cassie.
W głowie ciągle
powtarza mi się to imię, aż w końcu wybiegam do toalety
zwymiotować.
Tym razem na czas. Kolejna część w niedzielę :)
No i to mój setny post tutaj, ihaa! : *
Ajajaj swietna czesc ;-) aż nie moge się doczekać :D
OdpowiedzUsuńNo,i mamy sprawczynie pożaru i śmierci mamy :'(
OdpowiedzUsuńsprawczyni pożaru tak, śmierć mamy - nie. Mama Amber zginęła w wypadku samochodowym : )
Usuń