Budzi
nas krzyk Liv. Max wstaje pierwszy i biegnie do jej sypialni, ja
zaraz za nim. Okazuje się, że ktoś nad nią jest i raczej nie ma
przychylnych zamiarów. Max długo nie czekając odciąga gościa od
siostry, a ja biorę ją za rękę i ciągnę do pokoju, gdzie
spałam. Wciąż płacze, więc sadzam ją na ziemi, a Are siada obok
i przytula ją. Liv wybucha jeszcze większym płaczem.
-
Coś ci zrobił? - pytam ją, a ona kreci głową – pójdę
zobaczyć co z twoim bratem, a ty...
-
Proszę nie zostawiaj mnie – łapie mnie za rękę.
Kiwam
głową, siadam po jej drugiej stronie i przytulam ją. Mimo że mnie
wkurzała, wiem co czuje i współczuje jej. Dobrze, że zaczęła
krzyczeć, zanim tamten...
Po
chwili ktoś wchodzi i Liv odruchowo sztywnieje. Kiedy widzi, że to
Max, rzuca mu się w ramiona, a on ją tuli.
-
Wszystko w porządku? - pyta, a ona znów kiwa głową.
Nie
pytam co z gościem, bo nietrudno się domyślić co zrobił z nim
Max, zresztą ma całe ręce we krwi.
Patrzy
na mnie i kiwa głową jakby czytał mi w myślach.
-
Co się stało? - pyta mnie szeptem Are przysuwając się.
-
Jakiś chłopak chciał zrobić Liv krzywdę.
-
Tak jak tobie wtedy?
Kiwam
głową i przytulam go. Był przy tym i wątpię by szybko zapomniał
jak tamten gość chciał mnie przelecieć, a potem leżał martwy.
Po
kilku minutach Liv wreszcie się uspokoiła i poszła się ubrać.
Oznajmiłam Are, że idę do sklepu, a on zostanie z chłopakami.
Kiwnął głową, ale wiedziałam, że się martwi. Max chciał iść
ze mną, lecz ja chciałam przez chwilę być sama. Zresztą potrafię
sobie radzić z rana.
Teraz
wychodzę ze sklepu z torbą zakupów. Wchodzę do kuchni i na tyle
na ile pozwalają mi przyrządy i prowizoryczna kuchenka przygotowuję
jakieś śniadanie. Kiedy wszyscy jedzą, a pies dostał swoją
karmę, słyszymy huk. Max i Nathan od razu zrywają się z krzeseł,
Are patrzy na mnie wielkimi oczami, a Liv sztywnieje. Nawet pies
nastawia uszy.
Huk
dochodził z podwórka.
-
Zostańcie tu, pójdziemy to sprawdzić – oznajmia Nathan i oboje z
Max'em wychodzą tylnymi drzwiami.
Po
chwili słyszymy krzyk i dwa strzały. Liv przysunęła się z
krzesłem bliżej mnie.
Cisza.
Ogłuszająca, krępująca cisza. Z podwórka nie dochodzi żaden
dźwięk.
Teraz
chwytam Are i Liv za rękę, i prowadzę ich do wyjścia. Dziewczyna
się sprzeciwia, ale kiedy przykładam palec do ust, zaczyna chyba
rozumieć, bo przestaje się szamotać.
-
Do auta.
Nie
zdążę otworzyć drzwi, a przed kuchnię słyszymy głos Max'a:
-
Biegiem do samochodu!
Liv
więcej nie trzeba. Biegnie, za nią pies, a za nimi ja z Are'm na
rękach. Nie biega zbyt szybko w chwilach stresu.
Obejmuje
moją szyję rączkami i słyszę jego ciche pochlipywanie. Wrzucam
go do tyłu obok Liv i Rocky'ego, a sama siadam za kierownicą i
odpalam nissana. Kiedy Nathan i Max wgramolą się, ruszam. Jadę
przed siebie i nie oglądam się ani razu.
-
Co się tam do cholery stało? - pytam, kiedy trochę uspokajam
oddech – myślałam, że zombie wychodzą tylko w nocy.
-
To nie byli zombie. Raczej kumple tego gościa co nas rano odwiedził.
Mogłabym
przysiąść, że Liv w tym momencie się wzdrygnęła.
-
Będą nas śledzić? - pyta.
-
Zabiłem im kumpla, jak myślisz? - warczy na nią Max.
-
Hej, spokojnie. Przecież nie zrobiła nic złego, ogarnij się
troszeczkę – mówię do niego ku zaskoczeniu wszystkich i patrzę
na niego – jesteś ranny?
Widzę
jego skrzywioną minę i jak przyciska rękę do barku.
-
Został postrzelony – odpowiada Nathan – damy radę jakoś się
zamienić? - pyta mnie o miejsce.
Po
kilku wymachach nogami i przekleństwach wreszcie siedzi za
kierownicą, a ja z tyłu. Liv zamienia się z bratem i kiedy tylko
Max opada na siedzenie krzywi się. Sadzam Are po mojej drugiej
stronie i ocieram mu łzy z policzków mówiąc, że już jesteśmy
bezpieczni. Biorę od Liv apteczkę i mówię do Max'a:
-
Zabierz rękę – patrzy na mnie i zabiera dłoń, którą
przytrzymywał ranę – kula wciąż jest w środku. Postaram się
ją wyjąć, ale ostrzegam że nie ma tutaj żadnych tabletek
przeciwbólowych.
-
Dam radę. A tak poza tym dzięki, że na mnie nawrzeszczałaś –
mówi z sarkazmem.
Patrzę
na niego jak na idiotę.
-
Wiesz, twoja siostra prawie została dziś zgwałcona, więc to
normalne, że boi się pościgu przez kumpli tamtego gościa. Może
trochę empatii dla niej ze strony własnego brata? W tym momencie by
jej to pomogło, ale ty wolisz na nią warczeć. Nie masz pojęcia
jakie to uczucie, gdy dziewczyna znajduje się w takim położeniu i
nawet nie wiesz jaki ślad w psychice zostawia takie coś. Więc
lepiej się zamknij.
-
Ktoś cię kiedyś zgwałcił?
Pyta,
choć wiem, że mu się to wymsknęło. Ze złości i chyba, dlatego
że nie chciałam odpowiadać, wyjęłam mu szybkim i bolesnych
ruchem kulę z barku. Krzyknął. Przemywam ranę i zszywam ją.
-
Prawie – odpowiada za mnie cicho Are, a ze mnie ulatuje trochę
złość.
Kiedy
kończę, zakładam opatrunek i to co się jeszcze nada chowam do
apteczki, a resztę wyrzucam przez okno.
-
Gotowe. Staraj się za bardzo nie używać tej ręki.
Mówię
i siadam prosto pośrodku nich. Wyjmuję z plecaka chipsy Are i daję
mu je, by chłopiec choć trochę się uspokoił. Widzę, że wciąż
jest kłębkiem nerwów.
-
Przepraszam – mówi nagle Max – nie chciałem...
-
Spoko – przerywam mu, bo naprawdę nie chcę zaczynać tematu.
-
Wszystko gra? - kiwam głową na jego pytanie.
Nie
mija nawet godzina, a Nathan zauważa jakiś samochód za nami. Nikt
nie musi mówić na głos tego, co wszyscy myślimy. To oni.
Liv
nerwowo odwraca się do tyłu. Max wyciąga z bagażnika dwie bronie
i jedną daje Nathan'owi.
Samochód
jest już tak blisko, że widzę trzy osoby siedzące w środku. Po
chwili czuję uderzenie, a potem drugie. W końcu Nathan zatrzymuje
auto, albo raczej stara się to zrobić zanim wpadniemy w rów.
Jesteśmy na otwartej przestrzeni.
Z
wrogiego auta wysiada trzech chłopaków. Zaczynają pukać w szybę
Are. Max wysiada i pyta spokojnie ukrywając broń:
-
Czego chcecie?
-
Który z was zabił naszego kumpla? - pyta jeden z nich, blondasek z
długimi włosami – wiemy, że to wy. Albo wszyscy oberwiecie, albo
tylko jeden z was.
-
To ja – mówi Max i przechodzi na drugą stronę.
Liv
zaczyna wierzgać, więc Nathan każe jej się uspokoić i zapewnia,
że Max ma plan. Wątpię w to, ale nie chcę niczego psuć.
Przesadzam
Are po swojej drugiej stronie i Rocky'ego sadzam w jego nogach.
Wysiadam z auta ku zaskoczeniu Max'a i pytam najseksowniej jak
potrafię:
-
Co słychać panowie, jakiś problem?
Cała
trójka się na mnie dziwnie patrzy, a po chwili jeden z nich
odpowiada:
-
Twój kolega załatwił naszego...
-
Może to kto inny? - przerywam mu i podchodzę do niego przejeżdżając
palcami po jego ramieniu – może to zombie? A jeśli uważacie, że
to my – widzę, że Max się denerwuje, ale to co robię działa i
tylko to się teraz liczy. Zapewnić bezpieczeństwo Are, a przy
okazji wszystkim pozostałym. Szepczę do ucha chłopkowi – możemy
to łatwo rozwiązać. Dojść do jakiegoś porozumienia.
To
wystarcza. Chłopak mięknie i wykorzystuję swoją szansę. Trzema
szybkimi ruchami powalam gościa na ziemię, na następnego
wystarczają dwa ruchy, a trzeciemu przykładam nóż do szyi i
mówię:
-
Spieprzajcie, albo zmienię zdanie i was zabiję.
Chłopak
robi przerażoną minę, więc żeby jeszcze dać upust mojej złości
kopię go w jaja. Kuli się na ziemi, tak jak jego koledzy. Biorę od
Max'a broń i cała trójka zaczyna zaprzeczać, przepraszać,
próbują mnie powstrzymać, bo myślą, że chcę ich zabić. Ja
jednak przebijam wszystkie opony w ich aucie i siadam z powrotem do
naszego, a Max za mną.
-
Jedź zanim Reagen zmieni zdanie – mówi Max do Nathan'a – co to
było? - zwraca się do mnie, gdy jego przyjaciel ruszył.
-
Nie chcę nikogo zabijać, bo i tak mało nas pozostało –
odpowiadam i dodaję – a poza tym nie lubię intruzów.
Nikt
się nie odzywa, a Are patrzy na mnie wielkimi oczami. Przytula się
do mnie i mówi:
-
Dziś możemy spać w aucie.
Uśmiecham
się i całuję go w głowę. Po chwili zasypia.
-
Dzięki – mówi do mnie cicho Liv, a ja kiwam jej głową.
Opieram
się o zdrowe ramię Max'a i zamykam oczy. Potrzebuję chwili
wytchnienia.
Nie
wiem dlaczego im zaufałam. Może to przez ten spokój bijący od
Max'a, może sam jego wygląd, który od pierwszego wejrzenia
zapewnia o bezpieczeństwie, a może to że tak długo byliśmy z Are
samotni i potrzebowałam kogoś i dla siebie, i dla niego. Cokolwiek
to było dobrze się spisało, bo nie czuję się już taka pusta
odkąd ich poznałam. To tak jakby wypełnili jakąś pustkę
wewnątrz mnie, mimo że tego nie planowali. Zwłaszcza Max. To że
jesteśmy ostatnimi z nielicznych tylko pomogło sprawie. Nawet jeśli
nie przetrwamy jutra, jestem wdzięczna, że dziś mogę dzielić z
nim.
KONIEC
Wiem, że zakończenie takie jak zawsze...ale to już chyba będzie u mnie tradycją. Nie dowiecie się czy dojechali do Błękitnych Wzgórz czy zginęli po drodze, albo zamienili się w zombie. Nie powiem wam tego, bo sama nie wiem :)
Proszę jednak o komentarz co myślicie o tym opowiadaniu!!! :)
Podejrzewam, że przez długi czas nic nie napiszę. Muszę nabrać weny i dokończyć książkę, poza tym mam w planach dużo na głowie ;)
Gdybym jednak coś wyskrobała najszybciej o tym dowiecie się TU.
Także do zobaczenia :*
xoxo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz