środa, 7 stycznia 2015

Błękitne Wzgórza i zombie / koniec

   Budzi nas krzyk Liv. Max wstaje pierwszy i biegnie do jej sypialni, ja zaraz za nim. Okazuje się, że ktoś nad nią jest i raczej nie ma przychylnych zamiarów. Max długo nie czekając odciąga gościa od siostry, a ja biorę ją za rękę i ciągnę do pokoju, gdzie spałam. Wciąż płacze, więc sadzam ją na ziemi, a Are siada obok i przytula ją. Liv wybucha jeszcze większym płaczem.
   - Coś ci zrobił? - pytam ją, a ona kreci głową – pójdę zobaczyć co z twoim bratem, a ty...
   - Proszę nie zostawiaj mnie – łapie mnie za rękę.
   Kiwam głową, siadam po jej drugiej stronie i przytulam ją. Mimo że mnie wkurzała, wiem co czuje i współczuje jej. Dobrze, że zaczęła krzyczeć, zanim tamten...
   Po chwili ktoś wchodzi i Liv odruchowo sztywnieje. Kiedy widzi, że to Max, rzuca mu się w ramiona, a on ją tuli.
   - Wszystko w porządku? - pyta, a ona znów kiwa głową.
   Nie pytam co z gościem, bo nietrudno się domyślić co zrobił z nim Max, zresztą ma całe ręce we krwi.
   Patrzy na mnie i kiwa głową jakby czytał mi w myślach.
   - Co się stało? - pyta mnie szeptem Are przysuwając się.
   - Jakiś chłopak chciał zrobić Liv krzywdę.
   - Tak jak tobie wtedy?
   Kiwam głową i przytulam go. Był przy tym i wątpię by szybko zapomniał jak tamten gość chciał mnie przelecieć, a potem leżał martwy.

   Po kilku minutach Liv wreszcie się uspokoiła i poszła się ubrać. Oznajmiłam Are, że idę do sklepu, a on zostanie z chłopakami. Kiwnął głową, ale wiedziałam, że się martwi. Max chciał iść ze mną, lecz ja chciałam przez chwilę być sama. Zresztą potrafię sobie radzić z rana.
   Teraz wychodzę ze sklepu z torbą zakupów. Wchodzę do kuchni i na tyle na ile pozwalają mi przyrządy i prowizoryczna kuchenka przygotowuję jakieś śniadanie. Kiedy wszyscy jedzą, a pies dostał swoją karmę, słyszymy huk. Max i Nathan od razu zrywają się z krzeseł, Are patrzy na mnie wielkimi oczami, a Liv sztywnieje. Nawet pies nastawia uszy.
   Huk dochodził z podwórka.
   - Zostańcie tu, pójdziemy to sprawdzić – oznajmia Nathan i oboje z Max'em wychodzą tylnymi drzwiami.
  Po chwili słyszymy krzyk i dwa strzały. Liv przysunęła się z krzesłem bliżej mnie.
   Cisza. Ogłuszająca, krępująca cisza. Z podwórka nie dochodzi żaden dźwięk.
   Teraz chwytam Are i Liv za rękę, i prowadzę ich do wyjścia. Dziewczyna się sprzeciwia, ale kiedy przykładam palec do ust, zaczyna chyba rozumieć, bo przestaje się szamotać.
   - Do auta.
   Nie zdążę otworzyć drzwi, a przed kuchnię słyszymy głos Max'a:
   - Biegiem do samochodu!
   Liv więcej nie trzeba. Biegnie, za nią pies, a za nimi ja z Are'm na rękach. Nie biega zbyt szybko w chwilach stresu.
   Obejmuje moją szyję rączkami i słyszę jego ciche pochlipywanie. Wrzucam go do tyłu obok Liv i Rocky'ego, a sama siadam za kierownicą i odpalam nissana. Kiedy Nathan i Max wgramolą się, ruszam. Jadę przed siebie i nie oglądam się ani razu.
   - Co się tam do cholery stało? - pytam, kiedy trochę uspokajam oddech – myślałam, że zombie wychodzą tylko w nocy.
   - To nie byli zombie. Raczej kumple tego gościa co nas rano odwiedził.
   Mogłabym przysiąść, że Liv w tym momencie się wzdrygnęła.
   - Będą nas śledzić? - pyta.
   - Zabiłem im kumpla, jak myślisz? - warczy na nią Max.
   - Hej, spokojnie. Przecież nie zrobiła nic złego, ogarnij się troszeczkę – mówię do niego ku zaskoczeniu wszystkich i patrzę na niego – jesteś ranny?
   Widzę jego skrzywioną minę i jak przyciska rękę do barku.
   - Został postrzelony – odpowiada Nathan – damy radę jakoś się zamienić? - pyta mnie o miejsce.
   Po kilku wymachach nogami i przekleństwach wreszcie siedzi za kierownicą, a ja z tyłu. Liv zamienia się z bratem i kiedy tylko Max opada na siedzenie krzywi się. Sadzam Are po mojej drugiej stronie i ocieram mu łzy z policzków mówiąc, że już jesteśmy bezpieczni. Biorę od Liv apteczkę i mówię do Max'a:
   - Zabierz rękę – patrzy na mnie i zabiera dłoń, którą przytrzymywał ranę – kula wciąż jest w środku. Postaram się ją wyjąć, ale ostrzegam że nie ma tutaj żadnych tabletek przeciwbólowych.
   - Dam radę. A tak poza tym dzięki, że na mnie nawrzeszczałaś – mówi z sarkazmem.
   Patrzę na niego jak na idiotę.
   - Wiesz, twoja siostra prawie została dziś zgwałcona, więc to normalne, że boi się pościgu przez kumpli tamtego gościa. Może trochę empatii dla niej ze strony własnego brata? W tym momencie by jej to pomogło, ale ty wolisz na nią warczeć. Nie masz pojęcia jakie to uczucie, gdy dziewczyna znajduje się w takim położeniu i nawet nie wiesz jaki ślad w psychice zostawia takie coś. Więc lepiej się zamknij.
   - Ktoś cię kiedyś zgwałcił?
  Pyta, choć wiem, że mu się to wymsknęło. Ze złości i chyba, dlatego że nie chciałam odpowiadać, wyjęłam mu szybkim i bolesnych ruchem kulę z barku. Krzyknął. Przemywam ranę i zszywam ją.
   - Prawie – odpowiada za mnie cicho Are, a ze mnie ulatuje trochę złość.
   Kiedy kończę, zakładam opatrunek i to co się jeszcze nada chowam do apteczki, a resztę wyrzucam przez okno.
   - Gotowe. Staraj się za bardzo nie używać tej ręki.
   Mówię i siadam prosto pośrodku nich. Wyjmuję z plecaka chipsy Are i daję mu je, by chłopiec choć trochę się uspokoił. Widzę, że wciąż jest kłębkiem nerwów.
   - Przepraszam – mówi nagle Max – nie chciałem...
   - Spoko – przerywam mu, bo naprawdę nie chcę zaczynać tematu.
   - Wszystko gra? - kiwam głową na jego pytanie.

   Nie mija nawet godzina, a Nathan zauważa jakiś samochód za nami. Nikt nie musi mówić na głos tego, co wszyscy myślimy. To oni.
   Liv nerwowo odwraca się do tyłu. Max wyciąga z bagażnika dwie bronie i jedną daje Nathan'owi.
   Samochód jest już tak blisko, że widzę trzy osoby siedzące w środku. Po chwili czuję uderzenie, a potem drugie. W końcu Nathan zatrzymuje auto, albo raczej stara się to zrobić zanim wpadniemy w rów. Jesteśmy na otwartej przestrzeni.
   Z wrogiego auta wysiada trzech chłopaków. Zaczynają pukać w szybę Are. Max wysiada i pyta spokojnie ukrywając broń:
   - Czego chcecie?
   - Który z was zabił naszego kumpla? - pyta jeden z nich, blondasek z długimi włosami – wiemy, że to wy. Albo wszyscy oberwiecie, albo tylko jeden z was.
   - To ja – mówi Max i przechodzi na drugą stronę.
   Liv zaczyna wierzgać, więc Nathan każe jej się uspokoić i zapewnia, że Max ma plan. Wątpię w to, ale nie chcę niczego psuć.
   Przesadzam Are po swojej drugiej stronie i Rocky'ego sadzam w jego nogach. Wysiadam z auta ku zaskoczeniu Max'a i pytam najseksowniej jak potrafię:
   - Co słychać panowie, jakiś problem?
   Cała trójka się na mnie dziwnie patrzy, a po chwili jeden z nich odpowiada:
   - Twój kolega załatwił naszego...
   - Może to kto inny? - przerywam mu i podchodzę do niego przejeżdżając palcami po jego ramieniu – może to zombie? A jeśli uważacie, że to my – widzę, że Max się denerwuje, ale to co robię działa i tylko to się teraz liczy. Zapewnić bezpieczeństwo Are, a przy okazji wszystkim pozostałym. Szepczę do ucha chłopkowi – możemy to łatwo rozwiązać. Dojść do jakiegoś porozumienia.
   To wystarcza. Chłopak mięknie i wykorzystuję swoją szansę. Trzema szybkimi ruchami powalam gościa na ziemię, na następnego wystarczają dwa ruchy, a trzeciemu przykładam nóż do szyi i mówię:
   - Spieprzajcie, albo zmienię zdanie i was zabiję.
   Chłopak robi przerażoną minę, więc żeby jeszcze dać upust mojej złości kopię go w jaja. Kuli się na ziemi, tak jak jego koledzy. Biorę od Max'a broń i cała trójka zaczyna zaprzeczać, przepraszać, próbują mnie powstrzymać, bo myślą, że chcę ich zabić. Ja jednak przebijam wszystkie opony w ich aucie i siadam z powrotem do naszego, a Max za mną.
   - Jedź zanim Reagen zmieni zdanie – mówi Max do Nathan'a – co to było? - zwraca się do mnie, gdy jego przyjaciel ruszył.
   - Nie chcę nikogo zabijać, bo i tak mało nas pozostało – odpowiadam i dodaję – a poza tym nie lubię intruzów.
   Nikt się nie odzywa, a Are patrzy na mnie wielkimi oczami. Przytula się do mnie i mówi:
   - Dziś możemy spać w aucie.
   Uśmiecham się i całuję go w głowę. Po chwili zasypia.
   - Dzięki – mówi do mnie cicho Liv, a ja kiwam jej głową.
   Opieram się o zdrowe ramię Max'a i zamykam oczy. Potrzebuję chwili wytchnienia.

   Nie wiem dlaczego im zaufałam. Może to przez ten spokój bijący od Max'a, może sam jego wygląd, który od pierwszego wejrzenia zapewnia o bezpieczeństwie, a może to że tak długo byliśmy z Are samotni i potrzebowałam kogoś i dla siebie, i dla niego. Cokolwiek to było dobrze się spisało, bo nie czuję się już taka pusta odkąd ich poznałam. To tak jakby wypełnili jakąś pustkę wewnątrz mnie, mimo że tego nie planowali. Zwłaszcza Max. To że jesteśmy ostatnimi z nielicznych tylko pomogło sprawie. Nawet jeśli nie przetrwamy jutra, jestem wdzięczna, że dziś mogę dzielić z nim.







KONIEC
Wiem, że zakończenie takie jak zawsze...ale to już chyba będzie u mnie tradycją. Nie dowiecie się czy dojechali do Błękitnych Wzgórz czy zginęli po drodze, albo zamienili się w zombie. Nie powiem wam tego, bo sama nie wiem :)
Proszę jednak o komentarz co myślicie o tym opowiadaniu!!! :)
Podejrzewam, że przez długi czas nic nie napiszę. Muszę nabrać weny i dokończyć książkę, poza tym mam w planach dużo na głowie ;)
Gdybym jednak coś wyskrobała najszybciej o tym dowiecie się TU.
Także do zobaczenia :*
xoxo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz