czwartek, 1 stycznia 2015

Błękitne Wzgórza i zombie / #2

   - Kim jesteście? - pyta chłopak w brązowych włosach i raną na ramieniu. Nie da się jej nie zauważyć, ponieważ ma na sobie biały T-shirt. - Spytałem kim jesteście?
   Jego głos jest nieufny, ale nie sprawia wrażenia, że chce nas zabić. Chyba, że chce uśpić moją czujność.
   - Jestem Reagen – odpowiadam, żeby ich nie zdenerwować. Mają broń, a dziewczyna nóż. Ja obecnie trzymam kij baseballowy – to Are i Rocky.
   - Jestem Max – odzywa się chłopak z raną i opuszcza broń – to moja siostra Liv i przyjaciel Nathan.
   - Ile macie lat? - pyta dziewczyna.
   Wkurza mnie wyraz jej twarzy. Zarozumiała, wredna i starająca się wyglądać na siłę dorośle.
   - Ja dziewiętnaście, Are siedem, a psa znaleźliśmy kilka dni temu.
   Are dalej płacze, a pies warczy. Widzę, że to wkurza blondynę, więc pytam Max'a:
   - Mogę go uspokoić? Nie miał napadów astmy od trzech lat. Nie chcę by znów je miał, bo leki ciężko znaleźć. Zresztą jak go zaraz nie uspokoję to ktoś ucierpi – pies albo wy.
   Chłopak kiwa głową, więc rzucam kij na ziemię i sadzam Are na blacie lady. Miewał napady astmy. Właśnie w takich momentach jak ten. Jednak zawsze zdążałam go uspokoić. A inhalatory naprawdę ciężko zdobyć. Są inne leki zastępcze, ale nie chcę ich szukać po aptekach.
   - Are spójrz na mnie – unoszę jego podbródek tak by patrzył mi w oczy – wszystko jest okey. Oni nie zrobią nam krzywdy i nie są zombie. To chyba dobrze, prawda? - Kiwa głową i troszeczkę się uspokaja – proszę cię, chyba nie chcesz zacząć kaszleć. Zresztą musielibyśmy szukać apteki, a wiesz, że mama nie lubiła, gdy przeszkadzaliśmy jej w pracy.
   - I zawsze robiliśmy bałagan w szafkach – mówi i lekko się uśmiecha – przepraszam.
   - Za co? Za łzy? - kiwa głową – przestań, nikomu nie powiem – znów się uśmiecha.
   Biorę z szafki obok jego ulubiony batonik i mu go daję. Bierze i powoli zaczyna jeść. Uspokoił się, więc ocieram mu łzy z policzków rękawem, sadzam na ziemi koło psa i odwracam się w stronę reszty.
   - Znasz się na tym? - pyta Max – na leczeniu?
   - Nasza mama była pielęgniarką. Umiem to i owo.
   - Możesz to opatrzyć? - Wskazuje na ramię.
   - Max co ty wyprawiasz? - Wrzeszczy jego siostra – nawet jej nie znasz...
   - Ale jak ktoś czegoś nie zrobi z tą ręką to wda się zakażenie. Nie chcę zamienić się w zombie. Zresztą jak czegoś spróbuje Nathan ją zastrzeli.
   Are słysząc to szybko wstaje i staje przede mną, a pies obok niego jak najwierniejszy ochroniarz.
   - Nic mi nie będzie – mówię mu do ucha, a potem zwracam się do Max'a – usiądź na krześle.
   Robi jak każę, a Are z powrotem siada na ziemi. Mam go na widoku, więc biorę wodę, bandaże z szafki i staję obok Max'a. Przemywam ranę, a on się krzywi.
   - Co zrobiłeś? - pytam.
   - Wpadłem przez szybę.
   Biorę pęsetę z plecaka i wyjmuję malutkie odłamki szkła, po czym jeszcze raz przemywam ranę i obwiązuję bandażem.
   - Gotowe – mówię i wycieram ręce o jakąś szmatę obok.
   - Dzięki.
   - Tak w ogóle to co tu robicie?
   - Jedziemy do Błękitnych Wzgórz.
   Cholera. Are wstaje i ze świecącymi oczami pyta Nathana'a:
   - Błękitne Wzgórza? My też tam idziemy. Możemy jechać z wami?
   - Nie! - Odpowiadam za szybko i za głośno. Are patrzy na mnie zdziwiony. Nigdy na niego nie krzyknęłam – nie mają pewnie wystarczająco miejsca w samochodzie – kłamię.
   - Zmieścimy się – mówi Max i uśmiecha się do mojego brata.
   Nie chcę z nimi jechać bo im nie ufam. Blondyna mnie wkurza, Nathan wygląda jak cichy zabójca, a Max... jest przystojny. I to mnie rozprasza. Jego dobrze zbudowane ciało i uroda sprawiają, że się dekoncentruję i łamię wszystkie swoje zasady co do ufności obcym.
   - Reagen proszę. Autem będzie szybciej i bezpieczniej. Bolą mnie nogi od tego ciągłego chodzenia.
   - Przykro mi Are, ale nie.
   Sama nie wierzę, że jestem wobec siedmiolatka taką suką. Niczego nie biorę ze sklepu, łapię Are za ramię i wychodzimy. Widziałam nawet wredny uśmiech Liv.

   - Zaczyna się ściemniać. Musimy dotrzeć do miasta, by znaleźć jakiś nocleg.
   - Nie – mówi twardo Are i staje – nie chcę dalej iść. Jestem zmęczony. Dlaczego nie pojechaliśmy z nimi?
   Znów ma łzy w oczach, a ja czuję się potwornie. Podchodzę do niego go przytulam.
   - Przepraszam Are, ale nie ufam obcym. Staram się ciebie chronić.
   - Nawet gdybyśmy byli z nimi w jednym aucie dałabyś radę mnie ochronić.
   Uśmiecham się i poważnieję, gdy słyszę warczenie Rocky'ego. Coś usłyszał. Dochodzi wieczór i boję się, że to nie ci sami ludzie, których spotkaliśmy na stacji. A tam właśnie porzuciłam swój kij, Are też. Wyciągam więc nóż i staję przed bratem. Jednak to co idzie w naszym kierunku nie poczuje jak wbijam mu nóż w serce.
   Are zaczyna krzyczeć i płakać. Zbliża się do nas chyba pięć zombie. Ciężko mi to przyznać, ale tak, to zombie.
   Nawet Rocky nie wychodzi im na spotkanie. Biorę więc Are za rękę i zaczynamy biec. Zombie za nami, jednak jesteśmy trochę szybsi. Are cięgle płacze i nie wiem, jak daleko uda nam się uciec. Po chwili oboje lądujemy na ziemi. Klasyczny przypadek w horrorach, prawda? Główni bohaterowie uciekają przed czymś co chce ich zjeść i nagle bęc! Leżą na ziemi.
   Słyszymy starzał, po chwili drugi i widzę jak kawałek od nas staje auto.
   - Szybko, wsiadajcie!
   Krzyczy Max. Długo się nie zastanawiając biorę Are na ręce i wskakuję na tylne siedzenie, obok mnie Max i Rocky. Ruszamy z piskiem.
   - Are, Are spójrz na mnie! - próbuję dotrzeć jakoś do brata – Are, już wszystko dobrze. Jesteśmy bezpieczni. Jedziemy z nimi samochodem, tak jak chciałeś. Nie płacz.
   Pies kładzie mu głowę na kolanach, a ten chowa się w moich ramionach. Tulę go, aż wiem, że zasnął i wtedy podejmuję rozmowę.
   - Dziękuję. Możecie nas wysadzić rano w jakimś mieście.
   - Oszalałaś czy nam nie ufasz? - pyta Max głaszcząc psa po głowie.
   Jego spokój rozbroił nawet psa.
   - I to i to – odpowiadam.
   - Nie szłaś wcale do Błękitnych Wzgórz, prawda? - pyta Max, a ja odwracam głowę.
   - Nie wierzyłam w nie. W zombie też. Chyba muszę zmienić myślenie.
   - My jedziemy. Wierzymy w nie i wiem, że istnieją naprawdę. Możecie jechać z nami, to nie kłopot. Zresztą w grupie raźniej i bezpieczniej.
   - Chyba, że skończy się jedzenie i przejdziemy na kanibalizm – mówię, a on i Nathan się śmieją.
   Może to nie jest głupi pomysł? W końcu nas uratowali i wiedzą, gdzie jadą. Nie będę usiała już okłamywać Are i bezpieczniej będzie, bo oni mają broń. Wiedzą jak zabijać zombie. Ja prawie wystawiłam brata na śmierć, a miałam go bronić. Zapewnić mu bezpieczeństwo. Może dołączenie do nich to dobry pomysł.
   - Okey. Ale jak twoja siostra zacznie mnie wkurzać to jej przywalę – mówię wreszcie.
   - Spoko. Sam mam czasami ochotę.
   Albo Liv śpi, albo nas nie słyszy. Rozbrajający spokój Max'a sprawia, że mnie to nie obchodzi.
   - Ile macie lat? - pytam by przerwać niezręczną ciszę.
   - Nathan i ja po dwadzieścia, Liv szesnaście.
   - Trudny wiek, co? - Kiwa głową – jak długo uciekacie?
   - Kilka miesięcy. Byliśmy z rodzicami. Jechaliśmy do Wzgórz, aż nagle coś ich zaatakowało w sklepie. Kazali nam wiać i więcej ich nie zobaczyliśmy. Przez cały ten czas jakoś dawaliśmy radę żyć w małym miasteczku udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i wszyscy żyją. Potem zaczęły się rabunki, zaczęło brakować jedzenia, bo nie było dostawców. Postanowiliśmy to zmienić i sami byliśmy dostawcami. Pewnego dni ktoś zamiast jedzenia przywiózł w furgonetce zombie i musieliśmy uciekać. Nie wiemy czy ktoś jeszcze przeżył.
   - Przykro mi.

   Max wzrusza ramionami i pyta o naszą historię. Opowiadam mu w skrócie jak wszystko się zaczęło u nas, jak uciekaliśmy i, że wierzyłam w Błękitne Wzgórza tylko dla brata. Potem niespodziewanie zasypiam.





następna część w sobotę
xoxo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz