-
Kim jesteście? - pyta chłopak w brązowych włosach i raną na
ramieniu. Nie da się jej nie zauważyć, ponieważ ma na sobie biały
T-shirt. - Spytałem kim jesteście?
Jego
głos jest nieufny, ale nie sprawia wrażenia, że chce nas zabić.
Chyba, że chce uśpić moją czujność.
-
Jestem Reagen – odpowiadam, żeby ich nie zdenerwować. Mają broń,
a dziewczyna nóż. Ja obecnie trzymam kij baseballowy – to Are i
Rocky.
-
Jestem Max – odzywa się chłopak z raną i opuszcza broń – to
moja siostra Liv i przyjaciel Nathan.
-
Ile macie lat? - pyta dziewczyna.
Wkurza
mnie wyraz jej twarzy. Zarozumiała, wredna i starająca się
wyglądać na siłę dorośle.
-
Ja dziewiętnaście, Are siedem, a psa znaleźliśmy kilka dni temu.
Are
dalej płacze, a pies warczy. Widzę, że to wkurza blondynę, więc
pytam Max'a:
-
Mogę go uspokoić? Nie miał napadów astmy od trzech lat. Nie chcę
by znów je miał, bo leki ciężko znaleźć. Zresztą jak go zaraz
nie uspokoję to ktoś ucierpi – pies albo wy.
Chłopak
kiwa głową, więc rzucam kij na ziemię i sadzam Are na blacie
lady. Miewał napady astmy. Właśnie w takich momentach jak ten.
Jednak zawsze zdążałam go uspokoić. A inhalatory naprawdę ciężko
zdobyć. Są inne leki zastępcze, ale nie chcę ich szukać po
aptekach.
-
Are spójrz na mnie – unoszę jego podbródek tak by patrzył mi w
oczy – wszystko jest okey. Oni nie zrobią nam krzywdy i nie są
zombie. To chyba dobrze, prawda? - Kiwa głową i troszeczkę się
uspokaja – proszę cię, chyba nie chcesz zacząć kaszleć.
Zresztą musielibyśmy szukać apteki, a wiesz, że mama nie lubiła,
gdy przeszkadzaliśmy jej w pracy.
-
I zawsze robiliśmy bałagan w szafkach – mówi i lekko się
uśmiecha – przepraszam.
-
Za co? Za łzy? - kiwa głową – przestań, nikomu nie powiem –
znów się uśmiecha.
Biorę
z szafki obok jego ulubiony batonik i mu go daję. Bierze i powoli
zaczyna jeść. Uspokoił się, więc ocieram mu łzy z policzków
rękawem, sadzam na ziemi koło psa i odwracam się w stronę reszty.
-
Znasz się na tym? - pyta Max – na leczeniu?
-
Nasza mama była pielęgniarką. Umiem to i owo.
-
Możesz to opatrzyć? - Wskazuje na ramię.
-
Max co ty wyprawiasz? - Wrzeszczy jego siostra – nawet jej nie
znasz...
-
Ale jak ktoś czegoś nie zrobi z tą ręką to wda się zakażenie.
Nie chcę zamienić się w zombie. Zresztą jak czegoś spróbuje
Nathan ją zastrzeli.
Are
słysząc to szybko wstaje i staje przede mną, a pies obok niego jak
najwierniejszy ochroniarz.
-
Nic mi nie będzie – mówię mu do ucha, a potem zwracam się do
Max'a – usiądź na krześle.
Robi
jak każę, a Are z powrotem siada na ziemi. Mam go na widoku, więc
biorę wodę, bandaże z szafki i staję obok Max'a. Przemywam ranę,
a on się krzywi.
-
Co zrobiłeś? - pytam.
-
Wpadłem przez szybę.
Biorę
pęsetę z plecaka i wyjmuję malutkie odłamki szkła, po czym
jeszcze raz przemywam ranę i obwiązuję bandażem.
-
Gotowe – mówię i wycieram ręce o jakąś szmatę obok.
-
Dzięki.
-
Tak w ogóle to co tu robicie?
-
Jedziemy do Błękitnych Wzgórz.
Cholera.
Are wstaje i ze świecącymi oczami pyta Nathana'a:
-
Błękitne Wzgórza? My też tam idziemy. Możemy jechać z wami?
-
Nie! - Odpowiadam za szybko i za głośno. Are patrzy na mnie
zdziwiony. Nigdy na niego nie krzyknęłam – nie mają pewnie
wystarczająco miejsca w samochodzie – kłamię.
-
Zmieścimy się – mówi Max i uśmiecha się do mojego brata.
Nie
chcę z nimi jechać bo im nie ufam. Blondyna mnie wkurza, Nathan
wygląda jak cichy zabójca, a Max... jest przystojny. I to mnie
rozprasza. Jego dobrze zbudowane ciało i uroda sprawiają, że się
dekoncentruję i łamię wszystkie swoje zasady co do ufności obcym.
-
Reagen proszę. Autem będzie szybciej i bezpieczniej. Bolą mnie
nogi od tego ciągłego chodzenia.
-
Przykro mi Are, ale nie.
Sama
nie wierzę, że jestem wobec siedmiolatka taką suką. Niczego nie
biorę ze sklepu, łapię Are za ramię i wychodzimy. Widziałam
nawet wredny uśmiech Liv.
-
Zaczyna się ściemniać. Musimy dotrzeć do miasta, by znaleźć
jakiś nocleg.
-
Nie – mówi twardo Are i staje – nie chcę dalej iść. Jestem
zmęczony. Dlaczego nie pojechaliśmy z nimi?
Znów
ma łzy w oczach, a ja czuję się potwornie. Podchodzę do niego go
przytulam.
-
Przepraszam Are, ale nie ufam obcym. Staram się ciebie chronić.
-
Nawet gdybyśmy byli z nimi w jednym aucie dałabyś radę mnie
ochronić.
Uśmiecham
się i poważnieję, gdy słyszę warczenie Rocky'ego. Coś usłyszał.
Dochodzi wieczór i boję się, że to nie ci sami ludzie, których
spotkaliśmy na stacji. A tam właśnie porzuciłam swój kij, Are
też. Wyciągam więc nóż i staję przed bratem. Jednak to co idzie
w naszym kierunku nie poczuje jak wbijam mu nóż w serce.
Are
zaczyna krzyczeć i płakać. Zbliża się do nas chyba pięć
zombie. Ciężko mi to przyznać, ale tak, to zombie.
Nawet
Rocky nie wychodzi im na spotkanie. Biorę więc Are za rękę i
zaczynamy biec. Zombie za nami, jednak jesteśmy trochę szybsi. Are
cięgle płacze i nie wiem, jak daleko uda nam się uciec. Po chwili
oboje lądujemy na ziemi. Klasyczny przypadek w horrorach, prawda?
Główni bohaterowie uciekają przed czymś co chce ich zjeść i
nagle bęc! Leżą na ziemi.
Słyszymy
starzał, po chwili drugi i widzę jak kawałek od nas staje auto.
-
Szybko, wsiadajcie!
Krzyczy
Max. Długo się nie zastanawiając biorę Are na ręce i wskakuję
na tylne siedzenie, obok mnie Max i Rocky. Ruszamy z piskiem.
-
Are, Are spójrz na mnie! - próbuję dotrzeć jakoś do brata –
Are, już wszystko dobrze. Jesteśmy bezpieczni. Jedziemy z nimi
samochodem, tak jak chciałeś. Nie płacz.
Pies
kładzie mu głowę na kolanach, a ten chowa się w moich ramionach.
Tulę go, aż wiem, że zasnął i wtedy podejmuję rozmowę.
-
Dziękuję. Możecie nas wysadzić rano w jakimś mieście.
-
Oszalałaś czy nam nie ufasz? - pyta Max głaszcząc psa po głowie.
Jego
spokój rozbroił nawet psa.
-
I to i to – odpowiadam.
-
Nie szłaś wcale do Błękitnych Wzgórz, prawda? - pyta Max, a ja
odwracam głowę.
-
Nie wierzyłam w nie. W zombie też. Chyba muszę zmienić myślenie.
-
My jedziemy. Wierzymy w nie i wiem, że istnieją naprawdę. Możecie
jechać z nami, to nie kłopot. Zresztą w grupie raźniej i
bezpieczniej.
-
Chyba, że skończy się jedzenie i przejdziemy na kanibalizm –
mówię, a on i Nathan się śmieją.
Może
to nie jest głupi pomysł? W końcu nas uratowali i wiedzą, gdzie
jadą. Nie będę usiała już okłamywać Are i bezpieczniej będzie,
bo oni mają broń. Wiedzą jak zabijać zombie. Ja prawie wystawiłam
brata na śmierć, a miałam go bronić. Zapewnić mu bezpieczeństwo.
Może dołączenie do nich to dobry pomysł.
-
Okey. Ale jak twoja siostra zacznie mnie wkurzać to jej przywalę –
mówię wreszcie.
-
Spoko. Sam mam czasami ochotę.
Albo
Liv śpi, albo nas nie słyszy. Rozbrajający spokój Max'a sprawia,
że mnie to nie obchodzi.
-
Ile macie lat? - pytam by przerwać niezręczną ciszę.
-
Nathan i ja po dwadzieścia, Liv szesnaście.
-
Trudny wiek, co? - Kiwa głową – jak długo uciekacie?
-
Kilka miesięcy. Byliśmy z rodzicami. Jechaliśmy do Wzgórz, aż
nagle coś ich zaatakowało w sklepie. Kazali nam wiać i więcej ich
nie zobaczyliśmy. Przez cały ten czas jakoś dawaliśmy radę żyć
w małym miasteczku udając, że wszystko jest w jak najlepszym
porządku i wszyscy żyją. Potem zaczęły się rabunki, zaczęło
brakować jedzenia, bo nie było dostawców. Postanowiliśmy to
zmienić i sami byliśmy dostawcami. Pewnego dni ktoś zamiast
jedzenia przywiózł w furgonetce zombie i musieliśmy uciekać. Nie
wiemy czy ktoś jeszcze przeżył.
-
Przykro mi.
Max
wzrusza ramionami i pyta o naszą historię. Opowiadam mu w skrócie
jak wszystko się zaczęło u nas, jak uciekaliśmy i, że wierzyłam
w Błękitne Wzgórza tylko dla brata. Potem niespodziewanie
zasypiam.
następna część w sobotę
xoxo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz